Każdy jest innym i nikt sobą samym.


AleŜ skąd! - zapewnili go, nie mieli najmniejszego zamiaru obraŜać dŜentelmena i z całego
serca chcieliby uniknąć wygłoszenia jakiejkolwiek Ŝartobliwej uwagi! PrzecieŜ nie
ośmieliliby się mówić o znajomej kapitana Aubreya z brakiem szacunku, wręcz przeciwnie,
sądzili, iŜ wypije z nimi kieliszek wina za jej zdrowie. Jack zgodził się, a wkrótce potem obaj
panowie opuścili bankiet w asyście słuŜących.
Następnego dnia Jack powitał Dianę na wyściełanym dywanikiem pokładzie rufowym ze
znacznie mniejszą rezerwą, niŜ się spodziewała. Oznajmił, Ŝe doktor Maturin jest właśnie
pogrąŜony we śnie, lecz gdyby Ŝyczyła sobie zejść pod pokład do pana M'Alistera, mogłaby
dowiedzieć się wszystkiego na temat jego stanu zdrowia. Gdyby zaś Stephen się obudził, pan
M'Alister mógłby od razu ją wprowadzić.
Posłał pod pokład wszystko, co na okręcie podchodziło pod pojęcie przekąski, lecz tego dnia
Diana czekała na próŜno.
- Myślę, Ŝe następna pani wizyta będzie pomyślniejsza - powiedział, gdy w końcu wyszła na
pokład - lecz sen to dla niego największe błogosławieństwo. Śpi tak po raz pierwszy od
długiego czasu.
- Jutro nie uda mi się wyrwać z domu, mam jeszcze tyle do zrobienia. Czy mogę go
odwiedzić w czwartek?
- Oczywiście. Byłbym zobowiązany, gdyby zechciała pani przyjąć pomoc któregoś z moich
oficerów. Zna pani juŜ Pullingsa i Babbingtona. Co pani powie na Bondena jako eskortę? Te
doki nie są miejscem dla samotnej damy.
- To bardzo uprzejme z pana strony. Będę wdzięczna za asystę pana Babbingtona.
- Na Boga, Braithwaite - powiedział w piątek Babbington, podwójnie ogolony i z
trójgraniastym kapeluszem lśniącym od złota na głowie - nie masz pojęcia, jak ja lubię tę
pannę Villiers!
- Przy niej wszyscy wyglądamy niczym dzikusy z Portsmouth Point - westchnął Braithwaite,
potrząsając głową.
- Nigdy juŜ chyba nie spojrzę na inną kobietę, jestem pewien. Zobacz, nadjeŜdŜa! Widzę jej
powóz za tymi dhow!
Podbiegł, by pomóc jej przejść po trapie i wejść na pokład rufowy.

190
- Dzień dobry! - powitał ją Jack. - Stephen ma się znacznie lepiej i z dumą donoszę, iŜ zjadł
całe jajko. Ma jednak wciąŜ gorączkę i błagam panią, proszę uwaŜać, by go przypadkiem nie
wzburzyć czy zaniepokoić. To zalecenie pana M'Alistera, nie wolno nam go denerwować
ani...
- Drogi Stephenie! - powiedziała. - JakŜe się cieszę, Ŝe cię widzę! JuŜ siadasz? Przyniosłam
ci kilka owoców mango, pomagają zbić gorączkę. Lecz powiedz mi szczerze, jesteś pewien,
iŜ czujesz się wystarczająco na siłach, by przyjmować gości? Aubrey, Pullings, M'Alister, a
teraz nawet Bonden, wszyscy mnie straszą! Wszyscy wciąŜ mi mówią, Ŝe nie wolno mi cię
męczyć! Ba, nie chcę czuć się tu osobą nieproszoną!
- Jestem silny jak byk, moja droga! - odparł. - A na twój widok siły mi wracają jeszcze
szybciej!
- Na wszelki wypadek postaram się jednak ciebie nie martwić ani nie denerwować. Po
pierwsze, pozwól mi serdecznie podziękować za twój krótki liścik. Była to dla mnie wielka
pociecha, no a teraz podąŜę za twymi wskazówkami.
Na obliczu Stephena wykwitł uśmiech.
- JakŜe ty mnie uszczęśliwiasz - powiedział cichym głosem. - Lecz, Diano, ta sprawa ma teŜ
swój mało romantyczny aspekt. Wiesz, trzeba ją opłacić i w ogóle. W tej oto kopercie...
- Stephen, jesteś najlepszym człowiekiem pod słońcem, lecz z pewnością będę w stanie
pokryć wszystkie koszty. Sprzedałam wielki szmaragd, który podarowali mi Nizamowie, a na
pokładzie „Lushingtona" zarezerwowałam tylko jedną kajutę. Zostawiam tu wszystko, niech
leŜy tam, gdzie leŜy. Te miejscowe gbury mogą do woli ciskać za mną obelgami, lecz
przynajmniej nie będą mogli powiedzieć, Ŝe zaleŜało mi na pieniądzach Canninga.
- Nie, na pewno nie - powiedział Stephen. - A zatem „Lushington". To przestronny i
wygodny okręt, dwukrotnie większy od naszego i serwują na nim kapitalną sherry, najlepszą,
jaką kiedykolwiek piłem. JednakŜe... JednakŜe, wiesz, chciałbym, byś płynęła z nami, na
„Surprise". A tak mam przed sobą kolejny miesiąc czekania, moŜe nawet więcej, ale... Czy
pomyślałaś o tym, by spytać Jacka?
- Nie, mój drogi - powiedziała z czułością w głosie. - Nie, nie pomyślałam o tym, aleŜ ze
mnie głupia gęś! Lecz przecieŜ miałabym ze sobą słuŜące, a wiesz, jak to jest z męŜczyznami
na morzu. A poza tym nie chciałabym, byś oglądał mnie trapioną przez chorobę morską,
zieloną na twarzy, wynędzniałą i wściekłą na wszystko. Na dłuŜszą metę nie zrobi nam to
Ŝadnej róŜnicy, wierz mi. Zobaczymy się na Maderze, a juŜ na pewno w Londynie. Nie

Tematy