Po obiedzie oswoiła się jednak na tyle, że nagle oświadczyła, iż to ona sama utoczyła tę misę.
— Czy sprzedajesz, pani, swoje wyroby na Zgromadzeniach? — zapytał. Wiele osób dorabiało sobie w ten sposób.
Energicznie potrząsnęła głową.
— Nie są dość dobre.
— Nie zgadzam się z tym — odpowiedział uprzejmie — a znam się na snycerce. Sam robię własne instrumenty.
Pochyliła głowę i nie odezwała się więcej. Pochwały Robintona spodobały się jednak Tortolowi, który w miarę upływu posiłku stawał się coraz bardziej uprzejmy. Rozmowę zdominowali mężczyźni, którzy zadawali wiele pytań i ciekawie słuchali odpowiedzi Robintona; początkowe niezadowolenie z rozwiązania ich sporu znacznie zmalało. Pessia, wychowana w dużej społeczności, czuła się na tyle swobodnie, by kilkakrotnie wtrącić się do rozmowy, pytając o sprawy dotyczące innych zakątków Pernu, a Valrol uśmiechał się do niej z dumą. W spokojniejszych okolicznościach Valrol byłby całkiem sympatyczny. Robinton zauważył, że młodzi wymieniają pełne uczucia spojrzenia i szybko zrozumiał, dlaczego dziewczyna zdecydowała się na gospodarskiego syna, mimo że mieszkał na takim odludziu. Kładą była również atrakcyjna… to znaczy byłaby, gdyby choć raz odważyła się na kogoś spojrzeć.
Miłą poobiednią rozmowę przerwało pukanie do drzwi. Wszyscy trzej mężczyźni skoczyli na równe nogi, a Saday pisnęła z trwogą. Robinton pierwszy podszedł i otworzył, by zapobiec ewentualnym nieprzyjemnościom.
W progu stał Groghe z żarami w jednej ręce, a fujarką w drugiej.
— Psiakrew, mało karku nie skręciłem przez ten cholerny mur — mruczał pod nosem. — Jeśli skończyłeś już posiłek, Czeladniku Robintonie, chętnie poznalibyśmy kojącą moc twoich nowych pieśni.
Tortole sięgnął po drugi koszyk z żarami. Cała rodzina włożyła szale i kurtki i wyszli, tworząc coś w rodzaju kordonu, postępującego w ślad za Robintonem.
— Pessio, weź moją gitarę, dobrze? — powiedział, wskazując swój pokój.
Gdy wróciła, zachwycona, że powierzono jej tak honorowe zadanie, przyłączył się do Grogha i wszyscy ruszyli ku bramie, gdzie, zgodnie z wcześniejszą obietnicą, miał śpiewać. Rodzina Sucha powystawiała krzesła, więc i Tortole polecił synom przynieść siedziska.
— Piękny wieczór — powiedział Robinton, gdy Groghe znalazł sobie miejsce na zwalonym murze i usadowił się wygodnie. Harfiarz i Dziedzic puścili do siebie nawzajem oko, wymienili uśmiechy i Robinton zajął się strojeniem gitary.
Chociaż miał niewielką grupkę słuchaczy, rozpoczął od Pieśni o Obowiązkach. Groghe zawtórował mu na fujarce.
Blask żarów na zasłuchanych twarzach, ludzie spragnieni muzyki i wzajemnej bliskości i ta żałośnie śmieszna kłótnia o mur, która ich podzieliła — to wszystko tworzyło atmosferę, której Robinton miał nigdy nie zapomnieć. Przekonał się tu po raz kolejny, jak ważny jest jego zawód. Zbyt wiele rzeczy w życiu uważał do tej pory za oczywiste.
Grał i śpiewał, aż ochrypł. W miarę upływu czasu do refrenów przyłączali się następni słuchacze. W końcu, gdy Rob już prawie nie mógł śpiewać, miał całkiem niezły chórek, który nawet miejscami śpiewał na trzy głosy.
Gdy wreszcie Groghe zakończył wieczór, Robinton nie czuł już pośladków od siedzenia na kamiennym słupku.
— Kawał drogi dziś przejechaliśmy, przyjaciele — powiedział — a przed wami jutro budowa muru. Śpiewaliście dziś razem i w harmonii. Niech i jutrzejszy dzień upłynie w takim nastroju.
— Ja buduję tylko swoją połowę — odezwał się niepokonany Tortole.