Rzucił broń i pobiegł w głąb mieszkania, do innego pokoju i być może do po-
zostawionego tam elektronicznego oprzyrządowania.
— Dlaczego Pris cię nie załatwiła? — spytała Irmgarda Baty.
— Nie ma żadnej Pris — odpowiedział. — Jest tylko Rachel Rosen. Zawsze i ciągle.
— Dostrzegł blaster w jej niewyraźnie majaczącej dłoni. Musiał jej go podać Roy Baty.
Chciał zwabić Ricka w głąb mieszkania i umożliwić Irmgardzie zaatakowanie od tyłu,
strzelenie mu w plecy. — Bardzo mi przykro, pani Baty — oświadczył Rick i usunął ją.
Ukryty w drugim pokoju Roy Baty wrzasnął rozpaczliwie.
— Dobra, kochałeś ją — powiedział Rick. — A ja kochałem Rachel. A specjal kochał
tę drugą Rachel. — Zastrzelił Baty’ego. Ciało wielkiego mężczyzny szarpnęło się i prze-
wróciło jak ułożony zbyt wysoko stos oddzielnych, kruchych przedmiotów. Runęło na
stół kuchenny, pociągając za sobą talerze i sztućce. Obwody nerwowe sprawiły, że przez
jakiś czas drgało jeszcze i szarpało w skurczach, w końcu jednak umarło. Rick nie zwra-
cał na nie uwagi, nie spoglądał ani na nie, ani na Irmgardę Baty przy drzwiach wejścio-
wych. Dostałem ostatniego, uświadomił sobie Rick. Sześć jednego dnia, niemal rekord.
A teraz wszystko się już skończyło i mogę wrócić do domu, do Iran i kozy. I będziemy
od razu mieli dosyć pieniędzy.
Usiadł na sofie i kiedy tak siedział w pogrążonym w ciszy mieszkaniu, pomiędzy nie-
ruchomymi przedmiotami, w drzwiach zjawił się Isidore.
— Lepiej nie patrz — powiedział Rick.
— Widziałem ją na schodach. Pris. — Specjal płakał.
— Nie przejmuj się tym tak bardzo — rzekł Rick. Wstał niepewnie, z trudem.
— Gdzie masz telefon?
Specjal nie odpowiedział. Po prostu stał nieruchomo. A więc Rick sam ruszył na po-
szukiwania telefonu, znalazł go i zadzwonił do biura Harry’ego Bryanta.
Rozdział XX
— Dobrze — oświadczył Harry Bryant po wysłuchaniu wiadomości. — No cóż, idź
trochę odpocząć. Wyślemy samochód patrolowy, żeby zabrał te trzy ciała.
Rick Deckard odłożył słuchawkę.
— Androidy są głupie — powiedział z wściekłością do specjala. — Roy Baty nie po-
trafił odróżnić mnie od ciebie. Myślał, że to ty stoisz za drzwiami. Policja tu sprzątnie.
Może lepiej będzie, jeżeli przeniesiesz się do innego mieszkania, zanim skończą? Nie
chciałbym siedzieć tu w otoczeniu tych szczątków.
— W-w-wyprowadzam się z tego budynku — odpowiedział Isidore. — B-b-będę żył
bliżej centrum, tam, gdzie jest w-w-więcej ludzi.
— Wydaje mi się, że w moim budynku jest wolne mieszkanie — rzekł Rick.
— N-n-nie chcę m-m-mieszkać niedaleko pana — wyjąkał Isidore.
— Wyjdź na zewnątrz albo na górę — poradził Rick. — Nie zostawaj tutaj.
Specjal zmieszał się, nie wiedząc, co robić dalej. Na jego twarzy pojawiło się mnóstwo
niewysłowionych uczuć, aż wreszcie odwrócił się i powłócząc nogami wyszedł z miesz-
kania, pozostawiając Ricka w samotności.
I to właśnie moja praca, pomyślał Rick. Jestem plagą, jak głód lub zaraza. W ślad za
mną podąża odwieczna klątwa. Tak, jak powiedział Mercer — moim przeznaczeniem
jest czynienie zła. Wszystko, co zrobiłem, było od samego początku złe. W każdym razie
pora wracać do domu. Może, jeżeli pobędę trochę z Iran, zdołam zapomnieć.
* * *
Kiedy przybył do własnego domu, Iran przywitała go na dachu. Spoglądała na nie-
go w dziwny, rozkojarzony sposób. W ciągu wszystkich lat ich małżeństwa nie widział
jej w takim stanie.
Objął ją i powiedział:
— Już po wszystkim. I zastanawiałem się. Może Harry Bryant będzie mógł mnie
przenieść...
147
— Rick — przerwała mu. — Muszę ci coś powiedzieć. Bardzo mi przykro. Koza nie
żyje.
Z jakiegoś powodu nie był tym wcale zaskoczony. Wiadomość sprawiła jedynie, że
poczuł się gorzej. Ciężar napierający na niego ze wszystkich stron zwiększył się jeszcze