– Czy powinno się obrażać z powodu każdego żartu?
– Jest i tak dość drażliwy – powiedziała gospodyni – i widzi obrazę tam, gdzie jej niema.
Ale same jesteśmy winne jego nieufności, gdyż często nie miałyśmy dla niego względów,
których wolno mu było wymagać. Musimy teraz uważać, żeby nie zamykał się zbytnio w
sobie; wrażliwe natury czynią to często.
67
XIX.
Tego wieczoru trzeba było dwa razy wołać pana Halvora do stołu, zanim usłyszał. Przy
stole był milczący, zaś oczy jego miały uduchowiony, cierpiący wyraz. Wyglądał, jak gdyby
myśli jego błądziły w wysokich, chmurnych regionach, i matka i córka tłumiły swą wesołość.
Nie towarzyszył im też, jak to bywało ostatnio, na wieczorną przechadzkę, lecz udał się zaraz
na górę.
Helga odetchnęła z ulgą. – Na pewno jeszcze ciągle się gniewa – rzekła.
– Albo tworzy, albo myśli o czymś pięknem – dodała matka. Było to ich zwykłym sposo-
bem wyrażania się, zawsze, kiedy Halvor był w nastroju podobnym do dzisiejszego.
Helga wyszła pierwsza, ale natychmiast wbiegła z powrotem. – Przed furtką znowu stoi
zwariowany chłopak od szewca – rzekła z odcieniem strachu i zdziwienia w głosie. – To jest
po prostu szaleństwo, sądzę, że zaczyna na mnie formalnie polować.
– Niech sobie stoi – rzekła matka uspokajająco. – Wkrótce mu się to znudzi.
Przed furtką stał Jörgen i szczerzył zęby przypochlebnie. Wobec złego spojrzenia pani
Berg, cofnął się na drogę, ale szedł za nimi w pewnej odległości, przez spory kawał pola.
– Na szczęście, jest tchórzliwy – powiedziała pani Berg.
– Tak, kiedy ty jesteś przy tym; ale kiedy indziej podchodzi do mnie zupełnie blisko i robi
najokropniejsze miny. Jest przekonany, że mnie zachwyca. – Helga, pomimo to, musiała się
śmiać.
– To się wkrótce skończy. Wczoraj rozmawiałam z jego majstrem; powiedział mi, że bę-
dzie musiał wkrótce oddalić tego chłopca, gdyż w ostatnich czasach nie można na nim wcale
polegać, a czasem nawet zupełnie psuje robotę, i to tylko ze złej woli.
Wyszły na drogę. – Mamo, sądzisz, że pan Halvor będzie kiedyś wielkim poetą?
– Tak, na pewno.
– Jego charakter pisma jest tak śmiesznie okrągły – powiedziała Helga w zamyśleniu.
Tarcza słoneczna dotykała na północno-zachodzie skraju lasu; była okrągła i płaska, jak
gdyby naprawdę opierała się na kancie lasu. Nie rzucała już cieniów, lecz żarzyła się pło-
miennie, niby okrągły węgiel. Można było teraz swobodnie w nią spoglądać, ale gdy się kie-
rowało wzrok w drugą stronę, gdzie pola tonęły już w mroku, wszędzie pływały małe, złote
słońca na fioletowym tle.
Kobiety szły szybko naprzód, Helga z rozchylonymi ustami. – Zamknij usta dziecko – rze-
kła matka.
– Inaczej serce ci wystygnie – dokończyła Helga. – Nie, spójrz jakie to niezwykłe! –
Wskazała przed siebie.
Powietrze zdawało się stawać coraz jaśniejsze, tylko tuż przy ziemi było ciemno. Przed-
mioty były widoczne dopiero w pewnej odległości od powierzchni ziemi, zaś przejście od
ciemności do światła było tak ostre, że wyglądało, jak gdyby przedmioty wynurzały się z
czarnej cieczy.
Naprzeciw nim szedł ktoś; poznały po zarysach. że była to kobieta. Od kolan wzwyż po-
stać jej jarzyła się w czerwonym odblasku, rzucanym przez zachodzące słońce. Gdy znalazła
się w pobliżu nich, pani Berg poznała ją po kołyszącym chodzie. „La Madeleine" – szepnęła
do Helgi.
Odwróciły się i ujęły ją z obu stron, dotrzymując jej towarzystwa. Ale krok Karen stał się
dla Helgi wkrótce zbyt powolny, puściła jej ramię, zużywając uzyskany czas na małe wy-
cieczki, to w jedną, to w drugą stronę.
68
– No, jak tam się powodzi ukochanemu? – spytała pani Berg, gdy Helga je opuściła na
chwilę. Nie wpadło jej na myśl, że nigdy nie mówiła z Karen o niczym innym.
Wobec tego, że Karen milczała, pani Berg powtórzyła pytanie, myśląc, że dziewczyna nie