Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Jeśli Konsorcjum
Hapes przegłosuje swoje poparcie dla działań Nowej Republiki,
możemy do tych sił przydzielić również kilka ich statków, którym
będzie przewodził ciężki krążownik „Yald" pod moim dowództwem.
Brand urwał znowu i oparł wielkie dłonie na podium.
- Panowie doradcy, nie odrzuciliśmy jeszcze możliwości, że ze-
brane informacje to fałszywka, sfabrykowana, aby nie dopuścić do zi-
dentyfikowania przez nas innego celu. Z drugiej strony... nie możemy
ignorować dowodów.
- Dowody - burknął Fey'lya. - Wnioski, sugestie, odległe możli-
wości, ale na pewno nie dowody. - Jego fioletowe oczy patrzyły
drwiąco na Branda. - A co w sprawie przegrupowania sił zadecydował
sztab dowódców?
Brand wskazał na holograf.
- Jak wiecie, panowie, ustępujemy Yuzzhanom we wszystkich
sektorach. Pozwalamy, aby padały światy takie jak Gyndine i teraz
Tynna, by zabezpieczyć inne: Kuat, Bilbringi i Commenor. Nasze
działania... lub raczej ich brak... nie stawiają nas w najlepszym świetle w oczach światów, które uważają, że znajdują się na drodze inwazji.
Zresztą... nawet jeśli uda nam się zebrać odpowiednią grupę
uderzeniową, nie będzie ona wystarczająco duża, aby dostarczyć
odpowiedniej ochrony i Bothawui, i Korelii.
Wyprostował się na pełną wysokość.
- Po przeanalizowaniu wszystkich dostępnych danych sztab do-
wodzenia doszedł do wniosku, że następnym celem będzie Korelia.
Dlatego też admirał Sovv zaleca, aby możliwie jak najszybciej
przesunąć wszystkie dostępne statki i zasoby do sektora
koreliańskiego.
Kremowe futro Fey'lyi zjeżyło się.
- Właśnie tego się domyślałem - rzekł suchym, groźnym tonem. -
„Ustąpicie", jak to pan powiada, Bothawui na rzecz uratowania Korelii.
Ale ja do tego nie dopuszczę. - Gniewnie potrząsnął głową. - Przykro
mi, komodorze, ale odmawiam zezwolenia na takie działania już teraz.
Pańskie „dowody" są za skąpe.
- Nikt nie mówi o opuszczeniu Bothawui - odparł Brand. - Flotylla,
która już tam jest, pozostanie na miejscu. Próbujemy tylko chronić
Korelię.
- Chronić wasze uświęcone Jądro, chciał pan powiedzieć. - Bo-
thanin wstał i popatrzył na współtowarzyszy. - Życzę sobie, aby rada
lepiej zbadała źródło tych przyprawionych informacji. Komodor Brand
chciałby, abyśmy uwierzyli, że zostały one zebrane przez wydział wy-
wiadowczy lub są wynikiem wielogodzinnych żmudnych badań i analiz.
W istocie jednak, panowie, zostały one przekazane dwóm niezbyt wia-
rygodnym oficerom przez osobę o jeszcze bardziej wątpliwej reputacji,
która twierdzi, że służy za coś w rodzaju informatora rycerzom Jedi.
Przez Talona Karrde.
- Jakoś nie widzę związku - odezwał się Cal Omas. - Talon Karr-
de jest doskonale znany radzie.
Fey'lya zgromił go wzrokiem.
- Cóż, pan naturalnie nie dostrzeże tego związku, panie radny
Omas, skoro nie dostrzega pan, że Jedi raczej pozbędą się Bothan z
galaktyki, aniżeli udzielą im jakiejkolwiek pomocy.
- Jedi nie mają nic wspólnego z naszą decyzją - wtrącił Brand.
Fey'lya lekceważąco machnął ręką.
- Wszyscy wiemy, że Jedi siedzą cicho, starają się nie wtrącać i czekają, aż przyjdzie odpowiedni moment, żeby się mogli naprawdę
pokazać. Jeśli Bothawui padnie, zrobią to na pewno.
- W jakim sensie starają się nie wtrącać? - przerwał Cal Omas. -
Przecież od samego początku właściwie to oni prowadzą tę walkę. To
oni stawili opór na Dantooine i Ithor, podczas gdy senat cały czas uwa-
żał Yuzzhan za „problem lokalny".
Fey'lya był przygotowany na odparcie takiego oskarżenia.
- Proszę pamiętać o wyczynach Jedi, kiedy ich przytulne gniazd-
ko na Yavin 4 było zagrożone przez admirałów imperialnych Pellaeona
i Daalę. Przypominam też, jak Luke Skywalker sam jeden przeważył
szalę zwycięstwa na Yeverha używając iluzji. Dopiero potem może