Każdy jest innym i nikt sobą samym.


— Głupiś! — powiada Hanka — mnie bez tego mieć nie będziesz.
Więc machnął ręką i czeka. Zranili go w pojedynku, w którym szło o cześć Hanki. Doktor doniósł szambelanowi, że Jakób bił się w obronie czci szambelana. Szambelan odżył.
— To naprawdę musi być mój syn, chłop się nie bawi w pojedynki. Moja krew, szlachecka krew…
Dyabli nadali matkę Jakóba; głupi Jakób postanawia się dowiedzieć o swojem genealogicznem drzewie.
— Niech mi matka powie, kto był moim ojcem?
— Głupiś! — powiada matrona — zachciało mu się szukać ojców.
— Ale ja muszę wiedzieć!
— Ten, co płaci, ten jest ojcem. Za ciebie płacił szambelan. No, a prawdziwym ojcem jest doktor… Ale dla ciebie ojcem jest szambelan,..
Jakóbowi zdawało się, że zwaryował. Poszedł do szambelana i powiada:
— Niech się panu nie zdaje, że pan jest moim ojcem. To doktor…
W szambelana piorun uderzył; wszystkie piękne marzenia w proch się rozwiały; wściekły jest, że mu zabrano uciechę.
— Ja cię też od samego początku nie mogłem znosić… Cham jesteś… A to twoje ordynarne zdrowie.,. Jesteś cham!,,.
Czyż nie »głupi« Jakób? Tak tanio mógł sobie sprawić szczęście. A on chciał prawdy…
Cham! W istocie posiada — »ordynarne zdrowie«. Teraz nie może zrozumieć, czego od niego chcą… Hanka plunęła mu w twarz i poszła do sypialni szambelana. Jest wielką panią; ma wspaniałe tualety i wszystkiem rządzi. Niesłychanym swoim sprytem, chytrością dzikiego zwierza doprowadziła do awantury między szambelanem a jego rodziną. Sama chce zostać na pogorzelisku i rządzić chce sama; jakaś straszna złość ja karmi, w chytrych oczach pali jej się rozpacz. Rozpacz za jej dziką miłością.
»Głupi Jakób« dopełnia miary głupstwa i chce odejść w świat. W Hance zawyła wszystka krew; wrota za odchodzącym Jakóbem, woła w śmiertelnym przestrachu, że naprawdę odejdzie. Zapomniała o całej swojej chytrości, która budowała intrygę z niesłychaną perfidyą, gdyż w decydującej chwili musiała z niej wyjrzeć zdrowa samica.
Schwytał ich szambelan i zakończył komedye; przekonał się, jak stoją sprawy, ale boi się skandalu i swojej samotności; stary zblazowany despota udaje wspaniałomyślność: pożegnał się z Jakóbem, a sam zaczyna życie ze swoją zgryzotą. Rozpoczął swoje szczęście — partyą. domina.
— Ty jesteś mojem szczęściem! — kłamie sam sobie i swojemu strachowi.
— Siedem — trzy! — krzyczy Hanka, której już nie potrzeba chytrości.
Co się stanie z »głupim Jakóbem«? Wiadome rzeczy. Ponieważ jest za głupi, aby być szubrawcem, zginie gdzieś pod płotem. Albo się powiesi na swojej szlachetności…
Taką jest opowieść o siedmiu mądrych i o jednym głupim; minął już czas bajek o głupim Maciusiu, którego szczęściem była głupota. Więc się na głupiego Jakóba patrzeć należy z pobłażliwą litością. Płakać nad tem wszystkiem? Och! Melodramaty są najwiekszem głupstwem. Należy patrzeć spokojnie, jakby Anatole France patrzył i śmiać się tym jadowitym śmiechem, który jest jedną z największych sztuk. Śmiać się zimno — i nieszczerze, pocieszając się tem, że jeszcze przecież nie jest tak źle, jakby się zdawało. »Jest to zbyt poważne, aby o tem mówić poważnie…« — rzekłby Oskar Wilde.
Przeto się śmiejemy razem z autorem, który do śmiechu zachęca; śmiejemy się ironicznie. Wesoły bowiem jest widok ludzkiej czeredy, żrącej się wzajemnie, a jeszcze weselszy widok apostoła, co poszedł między wilki…
Tę czeredę ludzką zgromadził Rittner z niesłychanem znawstwem; menażerya jego godna jest premii na wystawie bydła; nieporównaną jest »panna Hania« ze swoją tresurą, nieporównany stary szambelan ze swą familią, dymisyonowanym oficerem i siostrą, haniebnie jadowitą, chorą na żółć i wątrobę; doktor łajdak i »pani Katarzyna«, matka Jakóba, filozof z za »szynkfasu«. Wszystkie te figury narysowane są z precyzyą.
Snuje się między nimi dramat szarzyzny i podłości, raz więcej, raz mniej zajmujący, dramat codzienny, szary i beznadziejny, aż wybuchnie gwałtownie w chwili, kiedy na moment jeden ludzie staną naprzeciw siebie bez masek i w twarz sobie spojrzą. Życie załatwia dramaty takie ciszej i oględniej, ale życie nie jest autorem dramatycznym, pozatem jest to indywiduum skryte i w czterech ścianach chowa swoje matactwa; wydobyte na światło wydają się dlatego tak bardzo przejaskrawione i jakby przesadzone ogromnie.
Sprawy z »Głupiego Jakóba« są tak wyjątkowe, że przez to samo podobne budzić mogą podejrzenie; gdy się im jednak przyjrzeć zblizka i z rozwagą, nabierają kształtów, które nie są fantazyą.
Muszą być gdzieś tacy ludzie i gdzieś się odbywają takie tragedye. Życie jest do wszystkiego zdolne. Jest to zdanie banalne i dlatego — z pewnością prawdziwe.
Zapewne, że ci ludzie mówią mniej, kiedy są sami ze sobą i kiedy ich nikt nie słucha; autor postanowił jednakże rozpatrzeć sprawę wyjątkową wyjątkowo skrupulatnie i wolność obrony dał im równą wolności oskarżenia. To też tego zawikłanego procesu psychologicznego słuchamy z zajęciem. I jesteśmy smutni…
Tadeusz Jaroszyński»Sąsiadka«, komedya w 3 aktach. 

Tematy