Tam – pochmurne i okazałe oblicza książąt Metzengersteinów, których potężne ruma-
ki bitewne tratowały poległego wroga, swym mocarnym wyrazem poruszały z posad serca naj-
krzepsze. Owdzie – z kolei – lubieżne i białe na kształt łabędzi postacie dam z dni zamierzchłych
zwiewne unosiły się ku oddalom w wirach fantastycznego tańca w takt melodii domyślnej.
Wszakże, gdy baron nasłuchiwał lub udawał, że nasłuchuje wciąż wzrastającego zgiełku w
stajniach Berlifitzingów – i knuł, być może, nowy jakiś zamach, nieodwołalnie powzięty zamach
rozzuchwalonych namiętności, oczy jego padły mimo woli na wizerunek olbrzymiego, nierze-
czywistej maści rumaka, który zgodnie z układem malowidła należał do jednego ze starożytnych
Saracenów wrogiego rodu.
Rumak tkwił na pierwszym do obrazu wstępie – nieruchomy jako posąg – podczas gdy nieco
opodal, poza nim – wysadzony z siodła jeździec konał pod mieczem jednego z Metzengerste-
inów. Wargi Fryderyka zadrgały obyczajem czartowskim, jak gdyby rozważał ów kierunek, który
wzrok jego powziął bezwiednie. Mimo to nie odwrócił oczu. Przeciwnie – nie miał bynajmniej
żadnego powodu do owej uciążliwej trwogi, która na kształt całunu, zdała się opadać na jego
zmysły. Z trudem skupiał wrażenia bezładne jak od zmór mających nieodparte oznaki RZEczywi-
stości. Im dłużej się przyglądał, tym mocniejszy ogarniał go czar – tym niemożliwszym stawało
się oderwanie źrenic od uroków owego malowidła. Atoli, gdy zgiełk od zewnątrz wzmógł się z
nagłą gwałtownością, uczynił wreszcie, jakby ku własnemu żalowi, wysiłek i przerzucił swą
uwagę na wybuchy szkarłatnego odblasku, z całej mocy odstrzelone od płonących stajni ku
oknom jego przybytku.
Odruch ten był wszakże jeno przelotny, wzrok jego mimo woli powrócił do ściany. Ku wiel-
kiemu jego zdumieniu łeb olbrzymiego wierzchowca – straszno pomyśleć! – odmienił w ciągu
tego czasu swój kierunek. Szyja zwierzęcia, dotychczas jakby mocą współczucia zgięta ku ciału
zrzuconego na ziemię pana, wyciągnęła się teraz – prężnie i w całej swej długości – ku baronowi.
25
Ślepie, przed chwilą niewidzialne, patrzyły teraz usilnie i po ludzku, płomieniejąc żarliwą i nie-
powszednią purpurą, a rozwarte wargi tego rumaka o pysku rozjuszonym ukazywały w całej pełni
kły kościotrupie i wstrętne.
Młody magnat, struchlały od przerażeń, krokiem chwiejnym cofnął się ku drzwiom. Gdy je
otworzył, blask łuny zadrżał w dal po sali, wyraźnie odwzorowując swą poświatę na rozedrga-
nych obiciach. Przez okamgnienie wahając się na progu, zadrżał baron na widok, iż owa poświata
skupiła się bez reszty w obrębie postaci nieubłaganego i tryumfującego zabójcy Saracena – Berli-
fitzinga.
By przysporzyć otuchy przybladłemu duchowi, baron Fryderyk wybiegł co tchu na powietrze.
U głównego wejścia do pałacu zastał trzech giermków. Ci – z wielką trudnością i narażeniem
życia, hamowali konwulsyjne poskoki olbrzymiego płomiennej maści rumaka.
– Czyj to rumak? Gdzie wam się trafił taki znalazek? – spytał młody baron głosem szorstkim i
zdławionym, miarkując niezwłocznie, iż tajemniczy wierzchowiec z malowidła był doskonałym
wcieleniem rozszalałego zwierzęcia, które miał oto przed oczyma.
– Wasza to własność, Jaśnie Oświecony Panie – odpowiedział jeden z giermków – a w każ-
dym razie żaden inny właściciel nie upomniał się o niego. Ujęliśmy go w chwili, gdy – cały dy-
miący i broczący pianą wściekłości wyszarpywał się z objętych pożarem stajni pałacu Berlifitzin-
gów. Przypuszczając, że należał do stadniny cudzoziemskich okazów starego hrabiego, przypro-
wadziliśmy go jako rzecz niczyją. Atoli służba zgoła wypiera się tego zwierzęcia, co dziwnym się
zdaje, ponieważ znaczą je widoczne poszlaki ognia, które dowodzą, iż uszło stamtąd cało.
– Litery W. V. B. również bardzo wyraźnie znaczone są na łbie jego żelazem – przerwał drugi
giermek – sądziłem tedy, iż są to inicjały Wilhelma von Berlifitzinga, lecz wszystka ludność pała-
cu wręcz twierdzi, że wcale nie znała owego rumaka.
– Dziw niesłychany! – rzekł młody baron z zadumą i jakby zgoła nieświadom treści słów wła-
snych. – Jest to waszym zdaniem, godny podziwu rumak, rumak cudowny! Chociażby miał, jak
to słusznie sądzicie, niebezpieczne i nieprzeparte narowy, nuże! – niechaj będzie moim ruma-
kiem! Chcę tego! – dodał po chwili milczenia – Stać się może, iż rycerz tego, co Fryderyk Met-
zengerstein, pokroju zdoła poskromić samego nawet diabła ze stajni Berlifitzingów.
– Mylicie się, Jaśnie Oświecony Panie! Koń, jakośmy rzekli, nie pochodzi i na mój rozum ze
stajni hrabiego. Gdyby tak było, zbyt dobrze znamy swój obowiązek, abyśmy go stawili przed
oczy komukolwiek z dostojnych członków waszego rodu.
–– Prawdać to – zauważył oschle baron. W tej właśnie chwili przyszedł z pałacu zgrzany od
biegu i pełen pośpiechu młody kamerdyner. Szeptem podał do ucha swemu panu wiadomość o