W obliczu okrut-
nej zawzi to ci obu stron stracił cierpliwo . Opanował
93
05.Ucze Jedi-Jude Watson-Obro cy umarłych
głos i mówił dalej: - Ja nie zgodz si zabija dzieci.
Dlaczego wy chcecie to robi ? - Zwrócił si do Wehut-
tiego. - Co z Cerasi? Chcesz i do bitwy przeciwko
swojej córce? Przywódca Melidów zbladł. Rozlu nił
dłonie, zaci ni te wcze niej w pi ci.
- Mój wnuk Rica jest pod ziemi - przypomniał so-
bie Gueni.
- Nie widziałam mojej Deili od dwóch lat - powie-
działa cicho jaka melidzka kobieta.
Pozostali patrzyli niepewnie po sobie. Nast piła długa
chwila ciszy.
- Dobrze - odezwał si w ko cu Wehutti. - Je li ze-
chcesz by naszym wysłannikiem, rozpoczniemy rozmo-
wy z Młodymi.
Gueni skin ł głow .
- Daanowie si zgadzaj . Masz racj , Qui-Gonie.
Nie mo emy prowadzi wojny przeciwko naszym dzie-
ciom.
94
05.Ucze Jedi-Jude Watson-Obro cy umarłych
ROZDZIAŁ 17
- Nie spotkamy si z nimi - Nield powiedział ze zło-
ci do Qui-Gona. - Wiem, ile warte s ich obietnice.
Zgoda na spotkanie to podst p. Powiedz , e mamy si
rozbroi . A pó niej walki rozgorzej na nowo. Za szybko
si poddali. Je li ulegniemy, pomy l , e jeste my
słabi.
- Wiedz , e zap dzili cie ich w kozi róg - zaopono-
wał Jedi. - Chc rozmawia . Udało wam si , Nield. Wy-
korzystajcie teraz swoje zwyci stwo.
Cerasi skrzy owała ramiona.
- To nie dzi ki naiwno ci je odnie li my.
Qui-Gon odwrócił si z westchnieniem. Od swojego
powrotu spierał si z przywódcami Młodych. Na pró no, l
tak nie miał wpływu na sytuacj .
Obi-Wan usiadł przy prowizorycznym stole i obserwował
ich. Nie wyraził swojej opini , nie próbował te wpłyn na
Nielda czy Cerasi. Rycerz zauwa ył to nie bez zdziwienia.
Przecie Padawan pragn ł pokoju na tej planecie. Dlaczego
teraz usun ł si w cie ? Ponownie spróbował nawi za z
nim kontakt, jednak i tym razem znalazł jedynie pustk .
W kwaterze tłoczyli si chłopcy i dziewcz ta, którzy
przybyli ze wsi. Jeszcze wi ksza grupa zebrała si na
powierzchni, w parkach i na placach. Młodzi przynie li ze
sob cał posiadan ywno , ustanowili te stał lini
95
05.Ucze Jedi-Jude Watson-Obro cy umarłych
dostaw. Nakarmienie wszystkich zajmie cały dzie , ale
dzi ki determinacji mieli szans osi gn ten cel.
- W jaki sposób wysadzili cie wie e deflekcyjne? -
spytał Qui-Gon z ciekawo ci . Pytanie to nie dawało
mu spokoju, od kiedy usłyszał o porannych wydarze-
niach. - Musieli cie zaatakowa je z powietrza. Ale mi-
gacze si do tego nie nadaj . Potrzeba...
Przerwał. Odwrócił si do Obi-Wana. Ucze powoli
odepchn ł krzesło. Nogi mebla zaszurały o podłog .
Potem wstał. Nie wykonywał adnych nerwowych ruchów,
nie uciekał wzrokiem. Patrzył prosto w oczy mistrza.
- A wi c to ty - powiedział Qui-Gon. - Wzi łe my-
liwiec. Chocia wiedziałe , e to nasza jedyna szansa
na wydostanie si z planety. Wiedziałe , e tylko dzi ki
niemu mo emy ocali Tahl.
Padawan skin ł głow .
Cerasi i Nield spogl dali to na jednego Jedi, to na
drugiego. Dziewczyna zacz ła co mówi , ale urwała po
krótkim namy le. To był osobisty spór.
- Chod ze mn – polecił sucho mistrz.
Zaprowadził ucznia do tunelu, gdzie mogli porozmawia
bez wiadków. Odczekał kilka chwil, eby wróci do siebie.
Nie było tu miejsca na al, a jednak czuł, jak przepływa
przez niego gorzk fal . Obi-Wan zawiódł jego zaufanie.
Nie wiedział, co powiedzie . Przytłaczały go emocje.
Z wysiłkiem przypomniał sobie szkolenie w wi tyni.
Udzieli Padawanowi upomnienia zgodnie z zasadami