Schubert nie miał jednak czasu ani ochoty czekać. Rozwinął koc, by sprawdzić, czy serce płodu bije. W chwili, gdy odkrył ramiona dziecka, oczom Schuberta ukazała się mała, zniekształcona pozostałość głowy.
Ku jego irytacji dziecko jeszcze żyło. Wilgotne, wyłupiaste oczy patrzyły w górę jakby w dwóch kierunkach jednocześnie. Fioletowe, łukowate wargi wydymały się w odruchu ssania. Dziecko co pewien czas sapało jak ryba wyjęta z wody. Schubert założył stetoskop i z obrzydzeniem osłuchał serce płodu. Puls był bardzo wolny, ale słyszalny. Nie można było stwierdzić, jak długo jeszcze noworodek będzie się męczyć.
Schubert był przygotowany na taką ewentualność. Już wcześniej przygotował strzykawkę z dziesięcioma centymetrami sześciennymi stężonego chlorku potasu; teraz sięgnął po nią bez wahania. Nie było potrzeby stosowania środka odkażającego. Schubert przystawił czubek igły do piersi dziecka, po czym wbił ją prosto w serce. Szybko wcisnął tłok, następnie płynnym ruchem wyjął pustą strzykawkę i jeszcze raz osłuchał dziecko stetoskopem.
Po niecałych dziesięciu sekundach bicie serca ustało. Wtedy Schubert zawinął ciało w koc i wrócił do pani Ryan. Wciąż poddana działaniu środków uspokajających, chrapała głośno, gdy on oglądał jej macicę. Kiedy upewnił się, że odpowiednio się obkurczyła, a krwotok poporodowy jest niewielki, uznał, że nadszedł czas, by pokazać martwe dziecko ojcu.
Schubert miał zamiar wywołać u pana Ryana wstrząs, który skłoniłby go do zerwania wszelkich więzi emocjonalnych, jakie mogły łączyć go z nienarodzonym dzieckiem. Podniósł martwe dziecko i poszedł do poczekalni. Nakazawszy gestem ręki, by pan Ryan nie wstawał, Schubert bezceremonialnie wręczył mu wciąż ciepłe zawiniątko. Ryan wziął je, spojrzał i wstrzymał oddech.
Krew natychmiast odpłynęła z twarzy mężczyzny. Jego szczęka opadła, a wargi szeroko rozwarły się z przerażenia. Przez chwilę Schubert bał się, że Ryan zemdleje. W końcu jednak opanował się i podniósł wzrok na doktora.
- Pokazał pan to mojej żonie?
- Jeszcze nie - powiedział Schubert. - Ciągle śpi.
- Czy ona musi to zobaczyć? Jest silną kobietą, ale, mój Boże... to może być ponad jej siły.
Na taką właśnie reakcję liczył Schubert.
- Nie, nie musi. Jeśli pan chce, mogę się wszystkim zająć. W tego typu sytuacjach na ogół poddajemy ciało kremacji. Potem oczywiście oddamy państwu prochy, żebyście mogli je pochować.
Ryan pokiwał głową. Oddał zawiniątko Schubertowi.
- Byłbym wdzięczny. Mógłby pan ochrzcić dziecko? To wiele by dla nas znaczyło.
- Ależ oczywiście.
- Kiedy obudzi się moja żona?
- Och, za kilka godzin. Nie ma sensu, żeby pan czekał. Może pojedzie pan na jakiś czas do domu? Zadzwonimy, kiedy będzie gotowa do opuszczenia kliniki.
Schubert nie miał zamiaru udzielać dziecku chrztu. Po wyjściu Ryana podniósł słuchawkę i wykręcił numer. Jego rozmówca powiedział, że będzie mógł przyjechać dopiero za parę godzin. Schubert raz jeszcze zajrzał do pacjentki, po czym położył się na kanapie w gabinecie. Podobnie jak wielu położników, posiadł sztukę zasypiania nawet w najbardziej niezwykłych okolicznościach, wkrótce zapadł więc w drzemkę.
O czwartej rano zadzwonił domofon. Schubert wstał i osobiście otworzył drzwi. Nie powiedziano mu, kto przyjdzie. Mężczyzna, z którym rozmawiał przez telefon, mówił z nieznanym mu cudzoziemskim akcentem. Jednak Schubert nie spodziewał się wysokiego chudego Murzyna. Twarz mężczyzny wydawała się nieco koścista i zwiędła, ale z całej jego postaci biła jakaś trudno uchwytna moc. Schubert wpatrywał się w niego w milczeniu.
- Pan jesteś doktor Schubert? - spytał wreszcie mężczyzna.
- Tak, a pan?
- Mam coś dla pana. - Podał Schubertowi litrowy słój z czymś, co wyglądało na prochy. - Niech pana głowa nie boli, nikt się nie pozna, że nie są ludzkie. Zdaje się, że pan też ma coś dla mnie?
Schubert skinął głową i wziął słój.
- Proszę za mną. - Zaprowadził swojego gościa do pokoju badań, omijając salę pooperacyjną, w której była pani Ryan i jego asystentka. To, po co przyszedł mężczyzna, leżało na stole zabiegowni. Murzyn odwinął koc i spojrzał na twarz martwej dziewczynki. Na jego obliczu pojawił się szeroki uśmiech, odsłaniając błyszczące białe zęby.
- Wspaniałe - powiedział z nieskrywaną radością. - Jeszcze nigdy takiego nie widziałem.
Schubert zdenerwował się.
- Weź to stąd w cholerę!
Mężczyzna skrupulatnie zawinął dziecko w koc, wsunął je pod pachę i bez słowa wyszedł z gabinetu. Czekało go mnóstwo pracy. Oprócz spreparowania okazu miał także przygotować kolejną partię roztoczy. No cóż, w końcu właśnie za to mu tak dobrze płacili.
Jennifer wyglądała tak, jakby była na krawędzi załamania psychicznego. Choć personel szpitala pilnował, by od czasu do czasu ucinała sobie krótkie drzemki, od wielu dni nikt nie widział jej pogrążonej we śnie. Snuła się po korytarzach jak w letargu, patrząc zapadniętymi, zamglonymi oczami prosto przed siebie.
Personel oddziału intensywnej terapii zazwyczaj ciepło przyjmował świeżo upieczonych rodziców, do jego obowiązków należała wszak opieka nad całą rodziną. Szkopuł w tym, że Hartmanowie nie byli jedynymi ludźmi odwiedzającymi swoje dzieci. Niektórzy z pozostałych gości zaczęli skarżyć się na dziwnie wyglądającą kobietę kręcącą się po oddziale. W końcu doktor Harrington wyprowadził Jennifer na korytarz.
- To poważna sprawa, Jennifer - powiedział. - Tak naprawdę nie obchodzi mnie, co mówią inni. Z drugiej strony wyglądasz, jakbyś padała z nóg...
- Ja...