Długie dni ukrywania się przed orkami, a potem wyczerpująca podróż w dół rzeki, odcisnęły na nim swoje piętno. Jego nerwów nie ukoiły ciągłe walki z dzikimi zwierzętami czy widok zniszczeń, jakich dopuściły się orki. Ragnarowi zdawało się, że w pewnym sensie rozumie tego biednego człowieka. Potrafił sobie przecież wyobrazić jak czułby się gdyby orki splądrowały Fenrisa, a nie Galt Trzy.
Sierżant Hakon dla odmiany zdawał się młodnieć z każdym mijającym dniem. Z potyczki na potyczkę, starcia na starcie, lata które do tej pory ciążyły mu niczym kamienie młyńskie, zdawały się tracić na znaczeniu. Ragnar wiedział, że stary wilk jest szczęśliwy mogąc ponownie znaleźć się na polu bitwy, a nie być przywiązany do obozu treningowego. Jego Ragnar rozumiał najlepiej. Ludzie Fenrisa, a wraz z nimi Kosmiczne Wilki, uważali, że jedyną godną dla mężczyzny śmiercią, jest zgon na polu bitwy, otoczonym ciałami martwych nieprzyjaciół. Co więcej, Hakon cieszył się każdą chwilą, spędzaną na tym niebezpiecznym, obcym świecie, pośród oznak wojny i zniszczenia. Co więcej, to była radość człowieka, który przez całe życie szykowany był do jednego typu zadań i przez długi czas nie mógł ich wykonywać. Satysfakcja biła od Hakona, mimo że starał się jej wcale po sobie nie okazywać. Jego twarz miała ten sam co zwykle, ponury wyraz, ruchy były pewne i zdecydowane, ale głos przybrał zupełnie nową barwę, a zapach mówił o zadowoleniu i pewności siebie. Ragnar także się z tego cieszył, stado miało dowódcę, który wiedział co robić, był zdecydowany i nie wahał się przed podjęciem ryzyka.
Inni członkowie oddziału podzielali dokładnie jego zdanie. To była ich pierwsza misja poza Fenrisem, i choć wszyscy wykazali się odwagą w starciu z kultystami Chaosu w głębinach pod górami Asaheim, to teraz czuli się niepewni i zagubieni. Wiedzieli doskonale, że jeśli przeżyją to zadanie, to po nim nastąpi jeszcze wiele innych misji, które zaprowadzą ich w najdalsze zakątki wszechświata. Zycie Kosmicznego Wilka składało się z kolejnych kampanii wojennych, przenoszenia się z jednej planety na drugą i walki tam, gdzie skierowała ich wola Imperatora lub decyzja Wielkiego Wilka. Każdy z Krwawych Szponów był podekscytowany, ale i stremowany tą wizją.
Twarz Svena wyrażała jak zwykle zaciętość i pewność siebie, kiedy spoglądał po otaczających go towarzyszach. Złamany nos i topornie ciosane rysy sprawiały ponure wrażenie, ale błysk w oku mówił, że Sven miał doskonały humor. Otworzył usta i beknął donośnie, sprawiając, że dwójka Inkwizytorów spojrzała na niego z odrazą.
Bladość oblicza Nilsa, w połączeniu z jego jasnymi blond włosami, sprawiały, że wyglądał na nastolatka. Poruszał się szybko i nerwowo, na ptasi sposób i wiecznie rozglądał wokół, uważnie węsząc powietrze. Mając Nilsa przy sobie, nie sposób było zostać zaskoczonym znienacka przez wrogów.
Strybjorn z kolei, jak zawsze pozostawał nieodgadniony. Jego twarz nie wyrażała kompletnie żadnych uczuć, czy myśli i pozostawała kamienną maską. Z rzadka się odzywał i nigdy nie żartował. W porównaniu do niego Sven sprawiał wrażenie grzecznego chłopczyka. Głęboko osadzone oczy Strybjorna obróciły się w stronę Ragnara, kiedy wyczuł na sobie jego spojrzenie. Ciekawe, czy w jego duszy pozostały jeszcze jakieś ślady dawnej nienawiści, pomyślał Ragnar. Niekiedy w jego sercu odzywały się echa dawnej rywalizacji, która nie zanikła, pomimo tego, że uratowali sobie nawzajem życie. Do tej pory unikali siebie wzajemnie tak bardzo, jak tylko mogli, nawet w trakcie tej misji.
Ostatni z grupy, Lars, jak zwykle modlił się z dłońmi splecionymi na piersi i nieobecnym wzrokiem utkwionym gdzieś w przestrzeń. Ragnar zastanawiał się, cóż takiego on tam dostrzega? Czyżby doświadczał kolejne wizji? Ze wszystkich towarzyszy, Ragnar najmniej rozumiał właśnie Larsa. Wiedział, że ów młodzieniec kilkakrotnie wzywany był przez Kapłanów Runów, którzy badali go, choć nikt nie wiedział dlaczego, ani po co? Być może został wybrany, aby dołączyć do nich, lub działo się z nim jeszcze coś innego.