- Biali ludzie żałują Białych - oświadczył Ta-Kumsaw... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.


- Okłamuj się, jeśli masz ochotę - burknął Bajarz. - Ale twoje kłamstwa mnie nie oszukają.
- Ale czerwoni ludzie nie czują żalu - mówił dalej Ta-Kumsaw. - W zapłacie za krew dziś przelaną Czerwoni zaleją ziemię krwią Białych.
- Myślałem, że służysz krainie. Czy nie pojmujesz, co się dzisiaj zdarzyło? Nie pamiętasz, gdzie teraz jesteśmy? Widziałeś tę część Ośmiościennego Kopca, o której nie wiedziałeś nawet, że istnieje. A dlaczego? Ponieważ kraina doprowadziła nas tu razem, ponieważ...
Ta-Kumsaw uniósł dłoń.
- Aby ratować tego chłopca - przerwał.
- Ponieważ Czerwoni i Biali mogą żyć wspólnie na tej ziemi, jeżeli...
Ta-Kumsaw wyciągnął rękę i dotknął palcami warg Bajarza.
- Nie jestem farmerem, który lubi opowieści o dalekich krajach. Idź i powtarzaj je tym, co chcą słuchać.
Bajarz odepchnął rękę Ta-Kumsawa. Chciał ją tylko odsunąć, ale włożył w to za dużo siły i wódz stracił równowagę. I natychmiast poderwał się na nogi. Bajarz również.
- Tak to siÄ™ zaczyna! - krzyknÄ…Å‚ Ta-Kumsaw.
Pomiędzy nimi, u ich stóp, Alvin zadrżał.
- Czerwony rozgniewał cię, więc go uderzyłeś. Zupełnie jak Biały, bez śladu cierpliwości...
- Kazałeś mi siedzieć cicho, mówiłeś, że moje opowieści...
- Słowa! Z mojej strony to były tylko słowa i lekki dotyk, a ty odpowiedziałeś ciosem.
Ta-Kumsaw uśmiechnął się i był to straszny uśmiech: jak zęby tygrysa jaśniejące w mroku dżungli. Oczy mu płonęły, skóra lśniła jak płomień.
- Przepraszam. Nie chciałem...
- Biały człowiek nigdy niczego nie chce, po prostu nie może się opanować. To zawsze jest pomyłka. Tak uważasz, prawda, Biały Kłamco? Lud Alvina wymordował mój lud, bo myśleli, że dwóch białych chłopców nie żyje. Z powodu tych dwóch chłopców zaatakowali, jak ty przed chwilą, i zabili dziewięć tysięcy moich braci, matek i dzieci, starców i młodzieńców. Ich działa...
- Słyszałem, co mówił Alvin.
- Nie podoba ci się moja opowieść? Nie chcesz jej wysłuchać? Jesteś Białym, Bajarzu. Jesteś jak wszyscy Biali: chętnie prosisz o wybaczenie, ale niechętnie go udzielasz; zawsze oczekujesz cierpliwości, ale sam wybuchasz jak iskra, gdy dmuchnie wiatr. Palisz las, bo potknąłeś się o korzeń!
Ta-Kumsaw odwrócił się i ruszył pospiesznie tam, skąd przyszli.
- Nie możesz iść beze mnie! - wołał za nim Bajarz. - Musimy zejść razem!
Ta-Kumsaw zatrzymał się, odwrócił i roześmiał głośno, bez radości.
- W dół nie potrzebuję ścieżki, Biały Kłamco! A potem ruszył dalej. Biegiem.
Alvin przebudził się oczywiście.
- Przykro mi, Alvinie - rzekł Bajarz. - Nie miałem zamiaru...
- Nie - przerwał mu chłopiec. - Zgadnę, co on zrobił. Dotknął was, o tak.
I położył palec na wargach Bajarza, dokładnie tak jak przed chwilą Ta-Kumsaw.
- Tak.
- Tak robi mama Shaw-Nee, żeby uciszyć chłopca, który za bardzo hałasuje. Ale założę się, że kiedy dorosły zrobi to dorosłemu... On was prowokował.
- Nie powinienem był go uderzyć.
- Wtedy zrobiłby coś innego, aż do skutku.
Na to Bajarz nie znalazł odpowiedzi. Chłopiec miał chyba rację. Z pewnością. Jednego Ta-Kumsaw nie mógł dzisiaj znieść: pozostawać w towarzystwie Białego, w pokoju.
Alvin usnął znowu. Bajarz rozejrzał się po okolicy, ale nie zobaczył nic ciekawego. Tylko bezruch i ciszę. Nie wiedział już nawet, z którego drzewa zerwał owoc dla Alvina. Wszystkie teraz wydawały mu się srebrzystozielone. I nieważne, jak długo szedł i w którą stronę, zawsze kończył najwyżej o kilka minut marszu od chłopca. Niezwykłe miejsce... Nie takie, którego mapę człowiek może wyrysować sobie w myślach, nie takie, które może opanować. Tutaj kraina daje, co zechce, i nic więcej.
Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy Alvin znowu otworzył oczy. Bajarz pomógł mu wstać.
- Chodzę jak nowo narodzone źrebię - mruknął Alvin. - Strasznie jestem słaby.
- Przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny wykonałeś zaledwie połowę prac Herkulesa - odparł Bajarz.
- Her kogo?
- Herkulesa. To Grek.
- Muszę natychmiast poszukać Ta-Kumsawa - oświadczył chłopiec. - Nie powinienem puszczać go samego, ale byłem tak bardzo zmęczony...
- Ty też jesteś Białym - przypomniał Bajarz. - Myślisz, że chce cię mieć przy sobie?
- Tenska-Tawa przepowiedział - wyjaśnił Alvin. - Ta-Kum-saw nie zginie, póki z nim jestem.
Bajarz wspierał Alvina, kiedy szli do tego jedynego miejsca, które ich przepuściło. Wspięli się na łagodne trawiaste zbocze między kopcami i przekroczyli szczyt. Tu zatrzymali się i spojrzeli w dół. Bajarz nie dostrzegł żadnej ścieżki - tylko ciernie, pnącza i krzaki.
- Nie przejdę tędy. Alvin spojrzał zdumiony.
- Przecież jest ścieżka, wygodna jak gościniec.
- Może dla ciebie. Ale nie dla mnie.
- Jakoś tu weszliście.
- Z Ta-Kumsawem.
- On się wydostał.
- Ale ja nie jestem Czerwonym.
- PoprowadzÄ™.
Alvin ruszył naprzód lekko, jakby szedł na niedzielny spacer po łące. Ale dla Bajarza wyglądało to tak, jakby ciernie rozstępowały się przed chłopcem i zamykały natychmiast.
- Alvinie! - krzyknÄ…Å‚. - Nie zostawiaj mnie!
Alvin zawrócił i wziął go za rękę.
- Idźcie zaraz za mną - powiedział.
Bajarz próbował, ale i tak głogi odskakiwały i drapały go w twarz, cięły do krwi. Alvin otwierał drogę, więc posuwał się jakoś naprzód, ale miał wrażenie, że krzaki zdzierają mu skórę z pleców. Nawet skórzany kubrak nie chronił przed ich cierniami jak sztylety, gałęziami siekącymi niczym pejcz bosmana. Czuł krew spływającą po ramionach i karku, po nogach.
- Dłużej nie dam rady, Alvinie - oznajmił.
- Widzę go! - zawołał chłopiec.
- Kogo?
- Ta-Kumsawa. Zaczekajcie tu.

Tematy