Zrobiłem gest oznaczający, iż obie zamieniły się w słuch, tak jak i ja.
– Cyrus dotrzymał słowa – zaczął i wzruszył ramionami. – Danego wszystkim. Dotrzymał obietnicy, jaką dał rodzinie mego ojca, Hebrajczykom z Babilonu. Ci, którzy chcieli, gdyż nawiasem mówiąc nie wszyscy sobie tego – życzyli, ale ci, którzy chcieli, wrócili do Syjonu i odbudowali Świątynię, Persowie zaś nigdy nie byli okrutni wobec Palestyny. Problemy zaczęły się kilkaset lat później, wraz z nadejściem Rzymian, jak powiedzieliśmy. A wiesz również, że wielu, bardzo wielu Żydów pozostało w Babilonie, gdzie uczyli się i pisali Talmud, a Babilon był wspaniałym miejscem aż do jednego strasznego dnia w późniejszych stuleciach, kiedy został spalony, a potem zniszczony. Ale to nastąpiło znacznie później. Najpierw chcę ci opowiedzieć o dwóch mistrzach, od których nauczyłem się wszystkiego, co było mi potrzebne.
Skinąłem głową. Azriel zamilkł, a ja nie przerywałem jego milczenia.
Spojrzałem w ogień i przez chwilę odczułem zawroty głowy, jakby tempo mego życia, moje serce, oddech zaczęły stopniowo zwalniać. Ogień powstał z drewna, którego nie przyniosłem. Ogień trawił cedr wraz z dębiną i innymi gatunkami drewna. Jego dym był wonny, płomienie trzaskały głośno i znowu zaczęło mi się wydawać, że chyba umarłem, że to jakiś stan umysłu. Czułem kadzidło, a całe moje ciało przenikało niezmącone szczęście. Wiedziałem, że jestem chory. W piersi i gardle czułem ból, ale były to sprawy niegodne uwagi. Czułem się bez reszty szczęśliwy. A jeśli umarłem, pomyślałem.
– Żyjesz – powiedział Azriel cichym, spokojnym głosem. – Niech Pan cię błogosławi i zachowa.
Patrzył na mnie. Milczał.
– O co chodzi, Azrielu? – spytałem.
– Tylko o to, że cię lubię – odparł. – Wybacz mi. Czytałem twoje księgi, kochałem je, ale nie wiedziałem... że polubię ciebie. Widzę teraz, jak będzie wyglądać moja egzystencja... Widzę coś, co zaplanował Bóg, ale to nieważne. Rozmawiamy o przeszłości, nie o Bogu i przyszłych wydarzeniach...
CZEŚĆ II
TEORIA ESTETYKI
Wysnuj wiersz z uszu.
Powiedz go
tak, by jego płatki wysłodziły się
jak mózg w słoju.
Orzech włoski, roztopiony myślą.
Zrób z niego wiersz niemal
nieuczenie świadomy
i niech jego świadomość
sączy się syropem z ugodzonego pnia.
Niech wśliźnie się do molekularnej kurewki
i przyłoży usta
atomu do jej rdzenia.
Wysnuj jego łodygę,
by ukazał płód. Niech rodzi
dzieci o lśniących, żwawych żuchwach,
niech psy jęczą, kiedy je minie,
wypuść go ze słoja,
niech ułoży się z naszym ciałem, naszym chaosem.
Niech będzie głodnym, złym wrogiem Śmierci.
Przenieś go na papier. Odczytaj. Uczyń operację
jego westchnieniem, a takie żądło
skorpiony zwą Jahwe & Kimś.
Zrób to teraz, zanim przegrasz.
Wysnuj go, zapłodnij, wygłaszcz,
niech będzie wydajny, niech będzie sprawny,
uczyń go poezją bardziej, niż Poezja zdoła znieść.
Stan Rice, „Piękne jagniątko”, 1975
9.
Teraz rozpocznę opowieść o dwóch moich Panach i tym, czego mnie nauczyli. I zapewniam cię, że będzie to najkrótsza część mej historii. Pragnę jak najszybciej przejść do teraźniejszych wydarzeń. Ale chciałbym, żeby to również zostało przez ciebie zapisane, jeśli będziesz tak dobry. A więc...
Zurvan pojawił się w moim życiu w dramatyczny sposób. Jak powiedziałem, odszedłem w kości. Znajdowałem się w ciemnościach i uśpieniu. Świadomość mnie nie opuściła, jak zawsze, choć nie wiem, jak ją wyrazić słowami. Może tak, że jestem w swoim uśpieniu niczym tabliczka, na której zapisuje się historia. Ale to wyobrażenie jest zbyt niezgrabne i dosłowne.
Spałem, nie znając strachu ni bólu. Z pewnością nie czułem się uwięziony. Nie wiedziałem, kim jestem ani gdzie się znajduję. Wtedy Zurvan zawołał mnie tymi słowami:
– Azrielu, Sługo Kości, przybądź do mnie, niewidzialny, jedynie jako celem, przyfruń ku mnie na skrzydłach swej mocy.
Poczułem się jakby wessany przez niebo. Pofrunąłem w stronę głosu, który do mnie wołał, i tak jak poprzednio ujrzałem powietrze pełne duchów, duchów we wszystkich miejscach, i duchów, przez które przemykałem w pośpiechu, starając się nie robić im krzywdy, choć przerażały mnie ich krzyki i twarze wykrzywione rozpaczą.
Niektóre z nich nawet chwytały mnie i starały się zatrzymać. Ale musiałem spieszyć na wezwanie, więc odrzucałem je z zadziwiającą siłą, co było strasznie śmieszne.
Kiedy ujrzałem pod sobą Milet, było południe; powietrze oczyściło się z duchów albo poruszałem się w innym tempie i przez to ich nie widziałem. Milet leżał na półwyspie, pierwsze jońskie lub greckie miasto kolonialne, jakie ujrzały moje oczy.
Był piękny i przestronny, pełen zadziwiających rynków, kolumnad i wszystkich doskonałych dzieł greckiej sztuki tego wczesnego okresu. Agora, palestra, świątynie, amfiteatr... wszystko to wyglądało jak dłoń, otwarta, by chwytać powiew letniego wietrzyka.