Każdy jest innym i nikt sobą samym.

.. Czy miłość nie może dla Val uczynić tego, co zrobiła dla Endera? Czy nie może przyciągnąć jego uwagi w dostatecznym stopniu, by zachować ją przy życiu? Wzmocnić ją?
Podniósł wyrwane włosy, zwinął je wokół palców w pierścień i schował do kieszeni szlafroka.
- Nie chcę, żebyś się rozpadła - powiedział. Śmiałe słowa w jego ustach.
Młoda Val spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Myślałam, że wielką miłością twojego życia była Ouanda.
- Jest teraz kobietą w średnim wieku. Szczęśliwą mężatką. Ma dzieci. Byłoby smutne, gdyby wielką miłością mego życia stała się kobieta, która już nie istnieje. A gdyby nawet istniała, to mnie nie zechce.
- Miło z twojej strony, że coś takiego oferujesz - rzekła Val. - Ale nie sądzę, żebyśmy zdołali oszukać Endera udawaniem, że zakochaliśmy się w sobie.
Jej słowa trafiły Mira w samo serce, bez trudu zrozumiała, jak wiele litości kryło się za tymi oświadczynami. Ale to nie tylko litość; większość emocji od dawna kipiała tuż pod poziomem świadomości, czekając na szansę ujawnienia.
- Nikogo nie chcę oszukiwać - zapewnił.
Oprócz siebie, pomyślał. Ponieważ Val nie może mnie pokochać. W końcu nie jest naprawdę kobietą. Jest Enderem.
Przecież to absurd! Jej ciało jest ciałem kobiety. A co kieruje wyborem miłości, uczuć, jeśli nie ciało? Czy w aiúa istnieje cokolwiek męskiego albo żeńskiego? Zanim aiúa staje się władcą ciała i ducha, czy jest mężczyzną lub kobietą? A jeśli tak, to czy aiúa tworzące atomy i molekuły, kamienie i gwiazdy, też dzielą się na chłopców i dziewczęta? Nonsens, aiúa Endera może być kobietą, może kochać jak kobieta równie łatwo, jak dotąd kochała - w męskim ciele i na sposób mężczyzn - matkę Mira. Miro natomiast, chociaż ciało zostało uzdrowione, nie był mężczyzną, którego kobieta - a przynajmniej ta kobieta, w tej chwili najbardziej upragniona ze wszystkich - mogłaby pokochać, zechcieć pokochać, pragnąć zdobyć.
- Nie powinienem tu przychodzić - wymamrotał. Odsunął krzesło i wyszedł do swego pokoju. Stanął w otwartych drzwiach. Słyszał głosy z kuchni.
- Nie, nie idź za nim - powiedziała stara Valentine. Potem coś jeszcze, cicho, a potem:
- Ma nowe ciało, ale nie uleczył się z nienawiści do siebie.
Młoda Val wymruczała coś.
- Miro mówił szczerze, z serca - zapewniła ją Valentine. - Zachował się bardzo odważnie i otwarcie.
Val odpowiedziała zbyt cicho, by Miro ją zrozumiał.
- Skąd mogłaś wiedzieć? - To znowu Valentine. - Pamiętaj, niedawno odbyliśmy wspólnie długą podróż. Myślę, że podczas lotu trochę się we mnie zakochał.
To chyba prawda... To na pewno prawda. Miro musiał przyznać: niektóre z jego uczuć do Val były w istocie uczuciami do Valentine, przeniesionymi z kobiety pozostającej na zawsze poza jego zasięgiem na młodą, która - miał nadzieję - może się okazać dostępna.
Oba głosy opadły i Miro nie potrafił rozróżnić nawet pojedynczych słów. Czekał jednak, przyciskając dłonie do framugi, nasłuchując dwóch głosów tak podobnych do siebie i tak doskonale znajomych. Tej muzyki słuchałby chętnie przez wieczność.
- Jeśli we wszechświecie jest ktoś podobny do Endera - nieoczekiwanie donośnie odezwała się Valentine - to właśnie Miro. Okaleczył się, próbując ocalić niewinnych przed zagładą. I wciąż nie został uleczony.
Chciała, żebym usłyszał, uświadomił sobie Miro. Powiedziała to głośno, bo wie, że podsłuchuję. Stara czarownica czekała na trzask drzwi, nie usłyszała i odgadła, że słucham. Próbuje wskazać mi sposób spojrzenia na samego siebie. Ale ja nie jestem Enderem... Ledwie jestem Mirem, a jeśli ona wygłasza o mnie takie sądy, to najlepszy dowód, że nic o mnie nie wie.
Szept zabrzmiał nagle w samym uchu.
- Wiesz co? Lepiej nic nie mów, jeśli masz zamiar się okłamywać.
Oczywiście, Jane słyszała wszystko. Nawet jego myśli, przynajmniej te świadome, ponieważ jak zwykle powtarzały je echem jego wargi i język. Nie umiał nawet myśleć bez poruszania ustami. Z Jane w uchu, cały czas spędzał w konfesjonale, który nigdy się nie zamykał.
- No więc kochasz dziewczynę - powiedziała Jane. - I co z tego? A twoją motywację komplikują uczucia wobec Endera, Valentine, Ouandy i samego siebie. Co z tego? Czy istniała kiedyś całkowicie czysta miłość, czy żył nieskomplikowany kochanek? Pomyśl o niej jak o sukubie. Ty będziesz ją kochał, a ona rozsypie ci się w ramionach.
Drwiny Jane złościły go i śmieszyły jednocześnie. Delikatnie zamknął za sobą drzwi. A potem szepnął cicho:
- Jesteś zazdrosną babą, Jane. Chcesz mnie mieć tylko dla siebie.
- Na pewno masz rację - przyznała. - Gdyby Ender naprawdę mnie kochał, to na Zewnątrz stworzyłby moje ludzkie ciało, skoro już był taki płodny. Wtedy mogłabym sama o ciebie zagrać.
- I tak masz już moje serce.
- Kłamiesz. Jestem tylko terminarzem i kalkulatorem. Wiesz o tym.
- Ale jesteś bardzo bogata - przypomniał Miro. - Ożenię się z tobą dla pieniędzy.
- Ach, jeszcze jedno - zauważyła Jane. - Ona myli się w pewnej kwestii.
- Jakiej? - spytał Miro, niepewny, którą „ona” Jane miała na myśli.