Każdy jest innym i nikt sobą samym.

KRÓL BEKLI
W nagiej, prostokątnej hali, wybudowanej jako kantyna dla zwykłych żołnierzy, było ciemno i duszno. Jedyne okna przebito ponad nawami bocznymi, bo pierwotnie hala miała być używana głównie po zapadnięciu zmroku. Ze wszystkich stron otaczały ją arkady, za którymi mieściły się koszarowe zabudowania: lazaret, a za nim składy i zbrojownie, areszt, latryny i umywalnie, sypialnie i inne pomieszczenia typowe dla wojskowego garnizonu. Blisko cztery lata temu Ortelganie zamurowali prawie wszystkie arkady, a owe byle jak sklecone z cegieł przepierzenia między kamiennymi kolumnami jeszcze bardziej potęgowały owo szczególne wrażenie brzydoty i niestosowności, jakie zwykle budzą wnętrza pospiesznie i niezdarnie przystosowane do celów niezgodnych z pierwotnym zamysłem architekta. Jeden rząd kamiennych płyt w samym środku hali wyrwano i zastąpiono surową zaprawą murarską, w której tkwiły pionowe żelazne sztaby blisko czterometrowej wysokości, z końcami zakrzywionymi do wewnątrz. Pionowe sztaby połączono trzema rzędami poziomych, zachodzących na siebie i przymocowanych łańcuchami do żelaznych pierścieni osadzonych tu i ówdzie w ścianach i posadzce. Nikt nie znał pełnej siły Szardika, ale mając do dyspozycji czas i nieograniczone : zasoby żelaza z Geltu, Baltis zrobił wszystko, co w jego mocy, aby pomieszczenie było odpowiednio zabezpieczone.
W jednym końcu hali środkową arkadę pozostawiono otwartą, zamurowując przestrzenie między kolumnami i ścianami, przedzielając w ten sposób na dwie części długie pomieszczenie dawnego lazaretu i tworząc wąskie przejście prowadzące do żelaznej bramy w zewnętrznym murze. Spod bramy wiodła rampa opadająca do głębokiego, nieckowatego zagłębienia, zwanego Skalną Jamą.
Posadzka między tą bramą a żelazną kratą wyłożona była grubą warstwą słomy, a powietrze przesycała woń zwierzęcych odchodów. Od kilku dni Szardik leżał tu, apatyczny, prawie nie przyjmując pożywienia, zrywając się od czasu do czasu i miotając, jakby dręczyły go ataki bólu i jakby szukał wroga, na którym mógłby zemścić się za tę udrękę. Kelderek, czuwający opodal, modlił się nieustannie tymi samymi słowami, których użył już ponad pięć lat temu w ciemnej puszczy: “Spokojnie, Panie Szardiku. Śpij, Panie Szardiku. Twoja moc jest mocą Bożą. Nikt nie może cię skrzywdzić”.
W rodzącym się brzasku on, król-kapłan, czuwał nad niedźwiedziem, oczekując wiadomości o przybyciu Ged-la-Dana do miasta. Rada nie mogła się rozpocząć bez niego, bo delegaci z prowincji zostali wezwani przede wszystkim po to, by przywieźć zadowalające ortelgańskich generałów zobowiązania dotyczące kontyngentów wojska, pieniędzy i innego zaopatrzenia, potrzebnych do letniej kampanii, a także aby wysłuchać tego, co Ortelganie uznają za stosowne im powiedzieć o swoich planach pobicia nieprzyjaciela. Sam Kelderek na razie nic nie wiedział o tych planach, chociaż bez wątpienia zostały już ustalone przez Zeldę i Ged-la-Dana przy pomocy sztabu podległych im dowódców. Wiedział jednak, że przed rozpoczęciem Rady, a już na pewno przed podjęciem jakichkolwiek kroków prowadzących do wcielenia tych planów w życie, generałowie będą go prosić o ich akceptację w imię Pana Szardika, a jeśli modląc się i rozważając uzna, że jest w nich coś wątpliwego lub niestosownego, będzie mógł zażądać - również w imię Szardika - aby je zmienili.