Demon zdał
sobie sprawę ze strasznego potencjału oferty Nababa. Uzbrojony w tę rzecz, je-
śli oczywiście działa tak, jak jest to przedstawiane, d’Abaloh mógłby pociągać sznurki po obu stronach Flegetonu, a nawet dalej.
— Co masz na myśli? — warknął Mroczny Lord. — Jakie to ma możliwości?
Czemu miałbym być zainteresowany?
— O, Wasza Znienawidzona Łajdackość, rozważ proszę przyjemność płynącą
z rozpętywania wojen, układania choreografii plag szczurów czy zastępowania
państw policyjnych zamordystycznymi tyraniami dyktatorów.
D’Abaloh rozpromienił się na myśl o panowaniu nad przed i pośmiertnymi
światami. Jakież budynki mógłby stawiać!
— Masz dowód?
Psiakrew! — wrzasnął w duszy Nabab. — Psiakrew, psiakrew! Zapytał! —
Przytaknął z przesadnym entuzjazmem, starając się nie krzyknąć na cały głos.
— Owcze Wojny! — zapiszczał. — Wiele krwawych bitew rozegranych
wzdłuż południowej granicy Rhyngill. . . Wasza Obłąkańczość, to ja rozpętałem te wojny, korzystając z tego urządzenia!
Mroczny Lord d’Abaloh zaniósł się ogłuszającym, szyderczym śmiechem.
Chwilę później Seirizzim tarzał się po podłodze bezradnie, także piskliwie re-chocząc.
— Naprawdę! — zaprotestował Nabab, nieudolnie maskując nutę rozpaczy
w głosie. — Używałem tej siatki telewpływowej dwa tygodnie temu, zmusiłem
dziewięcioletnią dziewczynkę, żeby domalowała wąsy aniołom i pozmieniała li-
tery w nowym, polowym wydaniu. . . ech. — Głos załamał mu się pod wpływem
udręki szyderstw i drwin. Nie było sensu tego ciągnąć, wiedział, jak brzmiało to, co mówił.
— Wasza Demoniczna Wspaniałość — odezwał się Seirizzim, gotowy do za-
dania ostatecznego ciosu zawodowym ambicjom i perspektywom Nababa. — Mój
Mroczny Lordzie, daj mi urząd Grabarza, a zwiększę swoją ofertę. Wszystko, co wcześniej obiecałem, plus cotygodniowa dostawa, wprost do twej prywatnej lo-dówki, trzech funtów twego ulubionego rhyngillskiego przysmaku! — Wyszcze-
rzył się i postawił przed d’Abalohem niewielki garnczek.
D’Abaloh spojrzał na Seirizzima, potem na garnczek, znów na demona i za-
winął wargę.
— Cztery funty — zażądał.
— Trzy i pół — zaproponował Seirizzim.
— Stoi! — zadeklarował d’Abaloh, uderzając pięścią w poręcz tronu i zdej-
mując pokrywkę z garnczka. Przez chwilę patrzył na jasną, pienistą zawartość, sycąc wzrok, po czym nabrał na pazur lemingowego musu i wsunął go w zaślinioną paszczę.
245
— Nie możesz dać mu tego stanowiska! — wyjęczał Nabab. — On nie nadaje się do rządzenia, nie poradzi sobie z przewoźnikami.
— Czy ty naprawdę myślisz, że mnie obchodzi, czy ktoś tu będzie bardziej
cierpiał? — warknął d’Abaloh, zlizując kolejną wielką porcję lemingowego musu z pazura.
Seirizzim z diabolicznym piskiem zachwytu wyskoczył wysoko w powietrze.
— A może to? — Nabab stęknął, wyciągając z torby ramkę z kulkami zawie-
szonymi na sznurku. — Wspaniale relaksujące! Albo to. . . — Niestety, urządzenie, w którym robiły się fale, także nie wzbudziło żadnego zainteresowania.
Nabab odwrócił się i ponuro powłócząc nogami, wyszedł z komnaty, w my-
ślach knując już zemstę na Seirizzimie.
* * *
— Niech mnie kule biją, jakie pieniądze? — wykrztusił Guthry.
— Na rany Jeża Teofila, nie mam zielonego pojęcia, o czym mówicie. W życiu
was nie widziałem.
— Phi! Tylko na tyle cię stać? — Mahrley parsknął pogardliwie. — Pomoże-
my twojej pamięci. Panowie, ciągnijcie!
Czterech potężnych zdunów splunęło w dłonie i pociągnęło za linę wiszącą
nad pośpiesznie ustawioną szubienicą. Z dziką radością wrzasnęli, kiedy krasnolud stracił równowagę i wyleciał w powietrze uwiązany za kostki.
— Przypomniałeś sobie? — zapytał Mahrley dyndającego krasnoluda. — Nie?
W porządku, panowie, topimy!
Guthry wrzasnął, kiedy leciał w dół, ku nurtom nowo uformowanej rzeki, ude-
rzył w powierzchnię i zanurzył się. Kilka sekund, w czasie których przebywał pod powierzchnią, wydało mu się wiecznością. Czemu czuł się dziwnie znajomo, tego nie wiedział.
— Rozumiesz? — spytał kapitan Barak, obracając głowę kanclerza Cranacha-
nu w stronę linczu na krasnoludzie.
— Cóż, ja. . . — bąknął Khenyth, pocierając się po podbródku i i usiłując
wyglądać na zamyślonego. Zebrani wokół nich ludzie wpatrywali się w czubki
noży na ich gardłach, podczas gdy kupcy z rynku miotali się, usiłując wydobyć właściwą ilość gotówki z sakiewek i portmonetek.
Khenyth wiedział, że pieniądze mają dziwny wpływ na ludzi, słyszał prote-
sty mas, kiedy wprowadzał nowe podatki lub o kilka procent podnosił istniejące.