— Ale nas jest tylko czworo! — zaprotestowaÅ‚ Var. WiedziaÅ‚ jednak, że nawet
setka ludzi nie mogłaby tego dokonać. W przeszłości ta forteca powstrzymywała całe armie barbarzyńców.
Bezimienny wzruszył ramionami, nie odzywając się więcej. Gdy mijali inne
pojazdy, pozostali pochylali się, by nie przyciągać niczyjej uwagi. W odpowiednim momencie Wódz zboczył z głównej drogi, wjeżdżając na obszar Złego Kraju.
— Ostrzegaj mnie — poleciÅ‚ Varowi.
Var usłuchał rozkazu. Wódz zatrzymywał się natychmiast i wycofywał, gdy
tylko Var poczuł dotyk Rentgenów. Potem stanął.
— Teraz znajdź kamieÅ„ oblepiony Rentgenami. Potrzebujemy trochÄ™ takich
kamieni. Nie dotykaj ich, rzecz jasna, tylko je wskaż — powiedziaÅ‚, uÅ›miechajÄ…c siÄ™ tajemniczo.
Tak też zrobili. Var odnalazł kilka sporych, mocno promieniotwórczych gła-
zów. Załadowali je na tył ciężarówki za pomocą sznura i kija. Soli spoglądała na nich zatroskana. Była zaniepokojona. Var zgadzał się z nią w duchu. To była niebezpieczna robota, która nie przynosiła widocznego pożytku, a ponadto pochłaniała czas, który lepiej byłoby wykorzystać na ucieczkę przed oddziałami Ts’ina.
Następnie z ziemi i czystych kamieni zbudowali za tylną ścianą kabiny osłonę zabezpieczającą przed promieniowaniem. Na koniec wlali do baku resztę benzyny z zapasowych kanistrów, po czym ruszyli w stronę przełęczy.
— Teraz zaczyna siÄ™ najtrudniejsza część — oznajmiÅ‚ Wódz, gdy posuwali
się w górę po krętej drodze. W twierdzy mają liczniki Geigera i możemy być
pewni, że bardzo wystrzegają się promieniowania. Podobno służba tam uchodzi
za wyjątkowo trudną, a żołnierzy zmienia się często, by w ich genach nie zaszły mutacje, ani nie ulegli chorobie popromiennej.
— Ci ludzie na pewno przestraszÄ… siÄ™ promieniowania, gdy nagle zostanÄ… nim
otoczeni — ciÄ…gnÄ…Å‚ Wódz.
— Nic dziwnego — wtrÄ…ciÅ‚a siÄ™ Soli. — To straszna Å›mierć. UgryzÅ‚am siÄ™ ze
trzy razy w język, kiedy patrzyłam, jak bawicie się tymi kamieniami.
Var przypomniał sobie przygodę, jaka miał Wódz z Rentgenami dawno temu
w Złym Kraju, w Ameryce. Dziwił się, że Nieuzbrojony o tym zapomniał, ale
zaczął też dostrzegać sens ich działania. Jechali ciężarówką pełną grozy. . .
— Użyjemy tego, by ich przepÄ™dzić — oznajmiÅ‚ Wódz. — Nie bÄ™dÄ… nawet
strzelać, ponieważ to rozpyliłoby Rentgeny. Wycofają się. Będą musieli.
— Dlaczego mieliby siÄ™ bać kamieni ukrytych w ciężarówce? — zapytaÅ‚ Var.
— Nie zostanÄ… w ciężarówce. Wrzucimy je do twierdzy.
Var był wstrząśnięty i przerażony. Wiedział, że pozostali czują to samo.
— Zaniesiemy?
147
— Dwóch ludzi może wykonać to zadanie, a potem bronić przeÅ‚Ä™czy przez wiele godzin. DziÄ™ki temu pozostaÅ‚a dwójka bÄ™dzie mogÅ‚a dotrzeć na dzikie tereny, a potem na wybrzeże i. . .
— Nie! — wykrzyknÄ™li razem Var i Soli.
— WspominaÅ‚em o pięćdziesiÄ™ciu procentach strat — odparÅ‚ Bezimienny. —
Zdaje się, że cywilizowane życie rozpuściło was, młodych. Czy może macie ja-
kieś złudzenia co do tego, co się stanie, jeśli wpadniemy teraz w ręce Ts’ina?
Z pewnością to nastąpi, jeżeli natychmiast nie opuścimy tego kraju. Na pewno już rozpoczął się pościg, o jakim nikt dotąd nie słyszał.
Var wiedział, że Wódz ma rację. Musieli przedostać się przez przełęcz, a nie mogli tego zrobić podstępem. Wieści o nich na pewno już tam dotarły. Tych żoł-
nierzy nie wzruszy żadna prośba i nie ulękną się groźby bez pokrycia. Nie mogło ich wyprzeć stamtąd nic oprócz artylerii. . . lub promieniowania.
— Kto ucieknie? — zapytaÅ‚a Soli cichym gÅ‚osem.
— Ty — odparÅ‚ szorstko Wódz — i ktoÅ›, kto bÄ™dzie ciÄ™ strzegÅ‚.
— Kto? — zapytaÅ‚a ponownie Å‚amiÄ…cym siÄ™ gÅ‚osem.
— KtoÅ› ci bliski. KtoÅ›, komu ufasz. KtoÅ›, kogo kochasz. . . — nastÄ…piÅ‚a krótka przerwa. — Nie ja.
Var zrozumiał, że pozostało dwóch: on i Sol. Wiedział, co trzeba powiedzieć:
— Jej ojciec.
— Sol — rzekÅ‚ szybko Wódz.
Sol nie powiedział nic, gdyż nie mógł mówić.
Tak więc decyzja zapadła. Vara przeszył chłód. Wiedział, że umrze i to nie
szybko. Jego skóra ostrzegała go przed promieniowaniem, lecz poza tym nie stanowiła żadnej ochrony. Bronił się przed Rentgenami w ten sposób, że ich unikał, podczas gdy inni nieświadomie skazywali się na śmierć. Kiedy dotknie jednego z tych kamieni, ten najpierw go oparzy, a potem. . .
Mimo to czuł jednak posępną satysfakcję. Nigdy nie prosił o nic więcej, niż
o prawo do tego, by żyć i umrzeć u boku Wodza. Teraz będzie mógł to zrobić. Soli zostanie uratowana, a Sol będzie jej strzegł, tak jak niegdyś. Wrócą do Ameryki
— kraju, w którym obowiÄ…zywaÅ‚ swojski Kodeks KrÄ™gu. Var poczuÅ‚ straszliwÄ…
tęsknotę za ojczyzną, za honorem i walką, a nawet za zwariowanymi Odmieńcami.
Najważniejsze, że Soli będzie bezpieczna, szczęśliwa i będzie miała dom. To
właśnie starał się dla niej zdobyć. Bezpieczny, szczęśliwy dom. . .
Umrze myśląc o niej i kochając ją.
Ich oczom ukazała się twierdza. Drogę przegradzała żelazna krata. Gdy cięża-
rówka zatrzymała się przed nią, z tyłu opadła druga, poruszana hałaśliwym kołowrotem.
— Wysiadać! — rozkazaÅ‚ strażnik z wewnÄ™trznej wieżyczki.
Cała czwórka opuściła ciężarówkę i ustawiła się w szeregu obok niej.
148
— To ta dziewczyna! — krzyknÄ…Å‚ żoÅ‚nierz. Małżonka Ts’ina, cudzoziemska Å›licznotka!
Wódz odwrócił się. W jego ręku pojawił się łuk. Strzała ze świstem pomknęła
w górę. Strażnik na wieżyczce bez jęku runął na ziemię. Pocisk przebił mu gardło.
Nadszedł czas, by wydobyć kamienie. Var ruszył ku Tylowi ciężarówki, przy-
gotowując się w duchu na ból oparzeń, lecz nagle olbrzymia dłoń Wodza opadła na jego ramię. Zdumiony i zaskoczony Var zachwiał się na nogach, po czym został
pociągnięty z powrotem.
W tej samej chwili Sol odwrócił się błyskawicznie w stronę córki, złapał ją za prawe ramię i podniósł je przed sobą w górę. Soli i Var spojrzeli sobie w oczy.
Dłoń Wodza opadła na nadgarstek Vara i zerwała z niego bransoletę. Sol wycią-
gnął wolną rękę, wziął od Bezimiennego złoty przedmiot, założył go na nadgarstek Soli i zacisnął mocno. Potem Wódz i Sol wypuścili Vara i Soli, i popchnęli ich tak mocno ku sobie, że oboje musieli się objąć, aby się nie przewrócić.