Ma?y pok?j, tapczan z po?ciel?, niewielki stolik z papierami i notatkami po?wi?conymi przede wszystkim zagadnieniom sztuki. Jaki? wst?p do katalogu, przygotowany materia? do wyk?adu – porucznik ze smutkiem my?li, ?e ju? niestety tego wyk?adu nie wys?ucha, a szkoda... wielka szkoda. Kustosz umia? m?wi? prosto, jasno, a zarazem ciekawie. Szafa z jakimi? ubraniami, ot i prawie wszystko. ?y? spokojnie, cicho, skromnie.
Wi?c dlaczego zgin??? Dlaczego? Wiadomo... obraz, ten przepi?kny obraz Jana Vermeera van Delft. Oto pow?d.
Rozmowa z gospodyni?, u kt?rej Ma?ecki odnajmowa? pok?j, trwa kilka zaledwie minut. Kobieta ju? wiedzia?a
o ?mierci lokatora, ?a?uje go prawdziwie, szczerze.
– To by? taki dobry cz?owiek, panie milicjancie... ach, ?eby tak inni...
– Kto u niego bywa??
– Prawie nikt. Ju? teraz nie pami?tam, ale on ca?y czas siedzia? u siebie w pracy... by? prawie jak ?wi?ty.
– Wi?c nikt nie przychodzi?? – m?wi porucznik, chc?c przerwa? te ?zawe wynurzenia.
– Nie... nikt.
Gospodyni udaje zamy?lenie, a przecie? Bielina wie, ?e musi teraz co? powiedzie?, wi?c aby jej pom?c pyta:
– Na pewno?
– No... teraz naprawd? nikt nie przychodzi?. Przedtem ta pani Hania... z muzeum, taka jego, jak to si? kiedy? m?wi?o, narzeczona, ale teraz ju? nie... wcale.
– Tak?
– Tak, naturalnie. Oni ju? ze sob? nie ?yj?... teraz ona z tym in?ynierem.
– Z kim? – pada pytanie.
– A z tym... jak on? – zastanawia si? przez moment – Adamskim. I prosz?, co ona w tym cz?owieku widzia?a z?ego... taki dobry, taki...
Porucznik nie pyta, sk?d gospodyni zna te wszystkie sprawy. Notuje jedynie skrz?tnie w pami?ci ten szczeg?? i przypomina sobie, ?e przecie? w muzeum, w czasie przes?uchiwania personelu, nikt nie zdradzi? tej wiadomo?ci. Wszyscy jednog?o?nie ??czyli Str?czy?sk? z Ma?eckim. Mo?e to nic nie znaczy, ale... kto wie?
Po wyj?ciu grupy dochodzeniowej z by?ego mieszkania Ma?eckiego, ?ledztwo nadal nie posun??o si? ani o krok. Porucznik zaczyna my?le? z niepokojem: mo?e id? z?ym tropem, mo?e tu trzeba specjalist?w. Oni wiedz? lepiej, wi?cej. Najgorsza jest ?wiadomo??, ?e obraz, a z nim morderca, mog? ju? by? nieosi?galni. Tak... w?a?nie... winny m?g? prysn??, i co wtedy? ?mier? uczciwego cz?owieka ma pozosta? bez kary? To by by?o najstraszniejsze.
Do przes?uchania ?wiadk?w pozostaj? dwie godziny. Porucznik postanawia wpa?? do domu. Przechodz?c ko?o dworca zatrzymuje si? przy tablicy informacyjnej i sprawdza, o kt?rej odchodzi pospieszny, dalekobie?ny poci?g do Zebrzydowic i dalej do Pragi, Wiednia. Dopiero p??no w nocy. Czy tym poci?giem mog? wie??... ale dlaczego w?a?nie tym? ?mieszny jeste? – my?li o sobie. W domu wypija du?? mocn? kaw?, bierze zimny prysznic. To najbardziej od?wie?a i ju? dziarski i wypocz?ty, chocia? ma jeszcze prawie p??torej godziny czasu na odpoczynek, powraca do komendy.
Tutaj, na miejscu przy kolegach, w atmosferze wsp??dzia?ania czuje si? najpewniej.
Przegl?daj?c archiwum nie znajduje nic, co by mo?na by?o w jakim? stopniu ??czy? ze ?mierci? Ma?eckiego i ze znikni?ciem obrazu. To ca?kowicie nowa sprawa, z pewno?ci? zreszt? jednorazowa. Oni... ci przest?pcy chc? jedynie wywie?? obraz, wywie?? i ju? sami nie wr?ci?, dlatego trzeba zrobi? wszystko, aby im w tym przeszkodzi?. Wszystko. Kontakty z zagranic?... no... nic podejrzanego. Prawie ka?dy z obserwowanych wyje?d?a? za granic?, ma dzi?ki pe?nionym funkcjom jakie? tam kontakty... ba, najwi?ksze mia? w?a?nie denat. Lecz czy na tej podstawie mo?na cokolwiek wnioskowa?. To trzeba po prostu dok?adnie przebada?, tak... naprawd?. Ale na razie musimy dzia?a?. Szybko i pewnie.
O godzinie osiemnastej porucznik rozpoczyna przes?uchania. Magister Henryk Zielga jest bardziej przestraszony ni? przed po?udniem. Przez ca?y czas powtarza:
– Naprawd? nic nie wiem... to nie ja... spa?em... tak... nie wiem... nic... nie wiem... naprawd?... to straszne... ja tego cz?owieka podziwia?em... ja... nie wiem.
Bielina zadaje jeszcze pytanie:
– Czy obraz na pewno – podkre?la to s?owo – znajdowa? si? w pokoju?
– Tak – w g?osie Zielgi jest tyle pewno?ci, ?e porucznik ca?kowicie ju? jest przekonany o prawdziwo?ci tego stwierdzenia.
Teraz do gabinetu prosi Hann? Str?czy?sk?. Sadza j? na krze?le naprzeciw siebie i milczy. Zupe?nie ?wiadomie przewleka rozpocz?cie rozmowy. Niech si? ona pomartwi. Czeka... a? do ostatecznych mo?liwo?ci wyczerpania takiej sytuacji.
Wreszcie zaczyna.
– Prosz? pani – Str?czy?ska podnosi oczy, patrzy na niego, lecz jest naprawd? zupe?nie spokojna – w zeznaniach, jakie sk?ada?a pani dzi? przed po?udniem, s? pewne niejasno?ci. Ot??...
– S?ucham – odpowiada nie wiadomo dlaczego siedz?ca.
– Spo?r?d wszystkich ?wiadk?w pani najbli?ej, najlepiej, zna?a zmar?ego, st?d pytanie: jak pani s?dzi, czy kustosz Ma?ecki m?g? by? zamieszany w jaki? spos?b w t? kradzie? obrazu?
– Nie rozumiem – odpowiada.
– Chodzi o to, aby pani powiedzia?a, czy on m?g? d??y? do wywiezienia obrazu za granic?, przecie? mia? stypendium do Holandii. Pani jest fachowcem w tej dziedzinie i wie, jak olbrzymi? warto?? przedstawia zaginione dzie?o. Ot?? chodzi o stwierdzenie, czy kustosz m?g? d??y?, tylko d??y? do tego, aby obraz zosta? przemycony... rozumie mnie pani?