Drzwi otworzył sam Corning, za jego plecami dostrzegła innych Staryjczyków, najwyraźniej odbywających jakąś konferencję. Ściśle tajną, pomyślała, przeszkadzam im. Niedobrze, ale sam mi mówił, żebym tu przyszła.
– Pani Sweetscent. – Corning odwróciÅ‚ siÄ™ do towarzyszy. – Czyż to nie wspaniaÅ‚e nazwisko? Wejdź, Kathy. – OdchyliÅ‚ szeroko drzwi.
– PrzynieÅ› mi to tutaj. – PozostaÅ‚a na korytarzu. – JadÄ™ do Cheyenne, pewnie ciÄ™ to ucieszy. WiÄ™c nie marnuj mojego cennego czasu. – WyciÄ…gnęła dÅ‚oÅ„.
Po jego twarzy – niewiarygodne – przemknęło współczucie, Corning szybko je jednak stÅ‚umiÅ‚. Lecz widziaÅ‚a swoje i wÅ‚aÅ›nie to bardziej niż wszystko inne, co siÄ™ staÅ‚o, nawet sam nałóg czy jej cierpienia podczas narkotycznego gÅ‚odu... nic niÄ… tak nie wstrzÄ…snęło, jak współczucie Corninga. Jeżeli to mogÅ‚o poruszyć Staryjczyka... SkurczyÅ‚a siÄ™ ze strachu. Mój Boże, pomyÅ›laÅ‚a, naprawdÄ™ mam poważne kÅ‚opoty. Pewnie wkrótce czeka mnie Å›mierć.
– PosÅ‚uchaj – powiedziaÅ‚a spokojnie. – Mój nałóg może nie potrwa wiecznie. OdkryÅ‚am, że kÅ‚amaÅ‚eÅ›, narkotyk pochodzi z Terry, nie zostaÅ‚ stworzony przez wroga, prÄ™dzej czy później nasza filia bÄ™dzie mogÅ‚a mnie wyleczyć. WiÄ™c siÄ™ nie bojÄ™. – CzekaÅ‚a, podczas gdy Corning cofnÄ…Å‚ siÄ™ do Å›rodka po narkotyk, przynajmniej przypuszczaÅ‚a, że po niego poszedÅ‚. Z caÅ‚Ä… pewnoÅ›ciÄ… gdzieÅ› zniknÄ…Å‚.
Jeden z pozostałych, obserwujących ją leniwie Staryjczyków zauważył:
– Ten narkotyk mógÅ‚by być w obiegu na Lilistarze przez dziesięć lat i nie znalazÅ‚by siÄ™ nikt na tyle niezrównoważony, żeby ulec pokusie.
– Racja – zgodziÅ‚a siÄ™ Kathy. – Na tym polega różnica miÄ™dzy nami: wyglÄ…damy podobnie, lecz wy jesteÅ›cie twardzi, a my sÅ‚abi. Rany, zazdroszczÄ™ wam. Kiedy pojawi siÄ™ pan Corning?
– Zaraz wróci – odparÅ‚ Staryjczyk, po czym odezwaÅ‚ siÄ™ do towarzysza: – Jest Å‚adna.
– Tak, Å‚adna jak na zwierzÄ™ – orzekÅ‚ drugi Staryjczyk. – WiÄ™c lubisz Å‚adne zwierzÄ…tka? Dlatego ciÄ™ tutaj przydzielono?
Wrócił Corning.
– Kathy, dajÄ™ ci cztery kapsuÅ‚ki. Nie bierz wiÄ™cej niż jednÄ… na raz, bo wiÄ™ksza dawka mogÅ‚aby spowodować ustanie akcji serca.
– W porzÄ…dku. – Wzięła kapsuÅ‚ki. – Ma pan może trochÄ™ wody, żebym mogÅ‚a natychmiast to zażyć?
Corning przyniósł szklankę wody i patrzył ze współczuciem, jak Kathy połyka kapsułkę.
– RobiÄ™ to – wyjaÅ›niÅ‚a – żeby odzyskać jasność umysÅ‚u i zaplanować dalsze postÄ™powanie. Przyjaciele już mi pomagajÄ…. Ale pojadÄ™ do Cheyenne, bo umów siÄ™ przestrzega, nawet umów z wami. MógÅ‚byÅ› mi podać namiary na kogoÅ› stamtÄ…d... no wiesz, kogoÅ›, kto mógÅ‚by dostarczyć mi nowy towar, kiedy bÄ™dÄ™ go potrzebowaÅ‚a? To znaczy, gdybym go potrzebowaÅ‚a.
– W Cheyenne nie mamy nikogo, kto mógÅ‚by ci pomóc. Obawiam siÄ™, że po wykorzystaniu tych kapsuÅ‚ek bÄ™dziesz musiaÅ‚a tutaj wrócić.
– Czyli wasza infiltracja w Cheyenne niezbyt siÄ™ powiodÅ‚a?
– Chyba tak. – Corning nie wyglÄ…daÅ‚ jednak na zbitego z tropu.
– Do widzenia – oznajmiÅ‚a Kathy, zbierajÄ…c siÄ™ do odejÅ›cia. – Tylko spójrzcie na siebie – zwróciÅ‚a siÄ™ do grupy Staryjczyków w mieszkaniu. – Boże, ależ wy jesteÅ›cie obrzydliwi. Tacy pewni siebie. Co to za zwyciÄ™stwo... – UrwaÅ‚a, jaki to miaÅ‚o sens? – Virgil Ackerman wie, co mi jest, na pewno coÅ› zrobi. On siÄ™ was nie boi, jest zbyt potężny.
– W porzÄ…dku. – Corning kiwnÄ…Å‚ gÅ‚owÄ…. – Napawaj siÄ™ tymi krzepiÄ…cymi zÅ‚udzeniami, Kathy. A póki co, nikomu innemu o tym nie gadaj, bo nie dostaniesz kapsuÅ‚ek. Źle siÄ™ staÅ‚o, że powiedziaÅ‚aÅ› Ackermanom, ale tym razem jeszcze ci darujÄ™, byÅ‚aÅ› przecież oszoÅ‚omiona po ustaniu dziaÅ‚ania narkotyku – spodziewaliÅ›my siÄ™ czegoÅ› takiego. ZrobiÅ‚aÅ› to w panice. Powodzenia, Kathy. Wkrótce siÄ™ z nami skontaktujesz.