Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Spacer z nim oznaczał nie kończący się wykład o architekturze, o pierwszych planach Central Parku wykonanych przez Fredericka Law Olmsteada i o tym, gdzie można kupić najlepsze orzechowe ciasteczka.
Zabrał nas na wernisaże i na koncerty do Soho, gdzie trzydziestu dwóch ludzi słuchało sześciu innych, tnących po­wietrze nożyczkami. Wszystkie trzydzieści osiem osób miało absolutnie poważny wyraz twarzy. To było coś! Oboje z Ban­kiem byliśmy zachwyceni. Kiedy koncert się skończył, mój małżonek wstąpił do sklepu z drobiazgami i kupił trzy pary tych srebrnych nożyczek o zaokrąglonych końcach, jakie mieliśmy w przedszkolu.
- Chodźmy do domu i wykonajmy encore]
Nabrałam zwyczaju co środę spotykać się z Eliotem na lunchu w naszym mieszkaniu. On zajadał porcję klopsików mięsnych albo souvlaki, ja zaś zmiatałam ogromne kawały camembertu z czarnymi, greckimi oliwkami albo spaghetti al burro. Kiedy już skończyliśmy, siadaliśmy na kilkugodzinną pogawędkę.
Tak właśnie dowiedziałam się o jego zainteresowaniu okul-tyzmem. Opowiedział mi o przyjęciu, w którym uczestniczył - używali tam tablicy ouija, aby przywołać ducha Amelii Ear-hart. Na to ja przewróciłam oczami i zapytałam, czy duch wpłynął do pokoju. Eliot bardzo się zdenerwował. Całym sercem wierzył w „obce moce” i czuł się obrażony moimi żartami na ten temat. To była jedna z niewielu sytuacji, kiedy się na mnie zdenerwował.
- A przecież taka z ciebie mała mądralińska, Cullen. Pokaż mi swoją rękę.
Przez głowę przegalopowała mi myśl o Rondui i nie bardzo miałam ochotę pokazać mu dłoń.
- Och, nie wygłupiaj się, Cullen. Nie proszę cię, żebyś się rozebrała. Po prostu pozwól mi obejrzeć swoją rękę. Chcę zobaczyć, co cię czeka.
Wiedziałam, że lewa ręka mówi, z czym się urodziliśmy, a prawa - co z tym zrobiliśmy. Nie wiedziałam, którą mu pokazać jako mniej zdradliwą.
- Nie, daj mi prawą rękę. Okej, zobaczmy, co tu mamy. Choć po moich ostatnich ronduańskich snach nieomal
spodziewałam się, że spojrzawszy, podskoczy jak oparzony, nic takiego się nie stało. Naciskał opuszki moich palców i wnętrze dłoni, potem parę razy odwrócił ją grzbietem do góry.
- Cóż, moja droga. Sądząc po wyglądzie dłoni, nie jesteś zbyt interesująca. Ręka mówi, że będziesz szczęśliwa w mał­żeństwie, twoje dzieci wyrosną na porządnych ludzi, a ty sama pożyjesz dłużej niż ja.
- Eliot, czy ty naprawdę wierzysz w okultyzm? Jego twarz powiedziała, że tak, zanim on to zrobił.
- Bez żadnych wątpliwości, Cullen. Widziałem zbyt wiele, by nie wierzyć.
- A zatem, czy obiecasz mi, że nie powtórzysz nikomu, jeśli coś ci powiem? A szczególnie Bankowi?
- Z ręką na sercu, pani James.
Głęboko, głęboko zaczerpnęłam tchu i po raz czwarty w tym roku rozpoczęłam historię Rondui.
Kiedy mówiłam, Eliot żuł wargę i oglądał paznokcie, ale wiedziałam, że słucha uważnie.
- I Danek wie wszystko?
- Wszystko, prócz ostatnich części. Tych o kierowcy wy­ścigowym i o tym, że był tam Alvin Williams. Już wcześniej wystarczająco go to martwiło - uważał, że dzieje się ze mną coś złego.
- Ale psychiatrzy oświadczyli, że wszystko jest w porząd­ku, czy tak? Co nie znaczy, że te ciemięgi znają się na swojej robocie. Kiedyś poszedłem do psychiatry, który powiedział, że polepszy mi się, jeśli pomaluję pokój na zielono.
- Nie, oboje powiedzieli, że jest rzeczą zbyt nienormalną, kiedy sny następują po sobie w tak doskonałym... porządku, ale to nie powinno mnie specjalnie martwić.
Chwilę później porzuciliśmy ten temat, bo Mae obudziła się i rozpoczęła swoje żale. Niemniej później tego wieczoru za­dzwonił, mówiąc, że rozmawiał z przyjaciółką, która jest właścicielką księgarni. Ta przyjaciółka była wielką zwolen­niczką Doris Lessing i kiedyś powiedziała Eliotowi na jej temat coś, co podczas naszej rozmowy włączyło w jego głowie dzwo­nek alarmowy.
- Cullen, jesteś szalona, ale wcale nie jesteś oryginal­na. Według mojej przyjaciółki, Elizabeth Zobel, Doris Lessing ma, jak sama to nazywa, „seryjne sny”. Posłuchaj tego, to cytat z wywiadu, jakiego Doris udzieliła w Londynie: „Mam seryjne sny. Nie chodzi o to, że zawsze opowiadają tę sa­mą historię. Ale kiedy mam taki sen, to wiem, że to ten sam obszar mojego umysłu... Ale to nie jest jak w filmie, który kończy się w określonym miejscu czy sytuacji. Po prostu śnię w tym samym obszarze, tak jakby w tym sa­mym pejzażu, czy o tych samych osobach, ale przede wszystkim mam takie samo odczucie. Atmosfera jest zawsze ta suną”.
Przymknęłam oczy i westchnęłam bardzo głęboko. To brzmiało tak znajomo.
- To wygląda podobnie, Eliot, ale nie identycznie. - Omiotłam pokój oczyma, aby sprawdzić, że Danka nie ma w zasięgu głosu. - A skąd się tam wziął Alvin Williams i ten kierowca wyścigowy?
- Przecież oni są częścią twojego życia, głuptasku! Cullen, założę się z tobą o milion dolarów, że Doris Lessing też ma swojego Alvina Williamsa. Wszyscy przenosimy w sny frag­menty naszego codziennego życia - i to najczęściej w zdefor­mowanej wersji. Ty i Doris stanowicie śliczną parę. Dobranoc, pani Normanowo Bates. Pozdrów ode mnie męża.
Pewnego dnia, wczesnym rankiem, dotarliśmy na łagodne wzniesienie, i poniżej nas, w odległości jednej lub dwóch mil, biegła aż po horyzont szeroka, brukowana droga.
Siedziałam na czubku wysokiego garbu Martia, trzymając przed sobą Pepsi. Obok nas stał Pan Trący. Nasze wyrzeźbione z Kości Księżyca laski tkwiły za czarną, jedwabną wstążką jego ogromnego kapelusza.
- Czy powinnam wiedzieć coś o tej drodze, Panie Trący?
- Nie, nie sądzę, Cullen. Zbudowano ją po twoim odejściu. Kilka maszyn z równin włączyło się po prostu i zaczęło tu pracować. Robiły to tak długo, aż zbudowały drogę, która przecina całą Ronduę. Nikt z nas nie wie, do czego ona służy, ale można nią dotrzeć do różnych miejsc dwa razy szybciej. Jeśli pewnego dnia zechcesz odwiedzić Jackie Billows w Gadającym Kąpielisku, po prostu idź tą drogą, a będziesz na miejscu tydzień wcześniej, niż zaplanowałaś.
- Tak, a czy ktokolwiek jej używa?
- Nic mi o tym nie wiadomo. - Pies zatrzymał się i spoj­rzał na Martia i Felinę, którzy przecząco potrząsnęli gło­wami.

Tematy