Oficjalne stanowisko rządu spowodowało ogólne zobojętnienie na problem UFO w kręgach
naukowych. Dotknęło to również specjalistów o najlepszej reputacji.
W każdym razie uwolniono się od wizji Przybyszów maszerujących pośród nocy, by podbijać
spokojnie amerykańskie domostwa. Paradoks polega na tym, że najprawdopodobniej tak się właśnie
dzieje obecnie. Jeżeli nie jesteśmy w stanie w żaden sposób kontrolować Przybyszów, powinniśmy
skonsolidować się jako społeczeństwo. Niebezpieczeństwem nie są wcale fizyczne następstwa
spotkania z Przybyszami, lecz uczucie wyobcowania, towarzyszące uczestnikom tych spotkań na
skutek obojętności i niezrozumienia, z jakim się spotykają na co dzień, i to ze strony
kompetentnych specjalistów.
Z wielkim żalem przyjmowany jest fakt, że ogólnie poważane instytucje publiczne, takie jak
rząd czy stowarzyszenia naukowe i instytuty badawcze, uparcie ignorują problem Przybyszów.
Brak społecznego poparcia prowadzi do izolacji uczestników bliskich spotkań w chwili, gdy
najbardziej potrzebują akceptacji i pocieszenia. Odbierają oni szyderstwa i zafałszowane relacje ze
swych doświadczeń jako kolejną napaść, tym razem ze strony własnego społeczeństwa, i trudno im
odmówić racji.
Carl Sagan, profesor Uniwersytetu Cornell, oświadczał wielokrotnie, że nie ma żadnych
dowodów na istnienie niezidentyfikowanych obiektów latających czy też Przybyszów. Ściślej
mówiąc, żaden fizyczny dowód ich istnienia nie został udostępniony opinii publicznej. Pozostaje
nam natomiast olbrzymia liczba relacji ze spotkań, z których wiele nosi znamię wybujałej fantazji
autorów, lecz inne wydają się całkiem wiarygodne. Wszystkie wskazują na to, że coś się dzieje. Są
także dowody bardziej namacalne – drobiazgowo sprawdzane zdjęcia obiektów, których
autentyczność trudno jest podważyć, chyba że kierując się reakcją emocjonalną. Oczywiście, jak
wszędzie, trafiają się oszuści opowiadający o kontaktach z istotami pozaziemskimi lub
przedstawiający sfabrykowane zdjęcia, świadczące o ich dużym kunszcie fotograficznym.
Wygląda na to, że posiadamy coś więcej niż tylko strzępki dowodów na obecność Przybyszów,
jak również na to, że ich działalność na Ziemi dotyczy bezpośrednio nas samych. Ta tajemniczość w
oczywisty sposób wskazuje na to, że pragną jeszcze pozostać w ukryciu. Czy to możliwe, by rząd
nieświadomie im w tym pomagał lub by zmusili go do tego? Z pewnością tajemniczość zarówno
Przybyszów, jak i rządu – stanowi źródło frustracji opinii publicznej. Nie wiemy bowiem, co się
dzieje, nie mamy dowodów na to, że Ziemia jest odwiedzana przez obce istoty, nie możemy
udowodnić żadnej z wielu hipotez na ten temat. Nie wolno nam też przedwcześnie wyciągać
wniosków.
Może kontakt z Przybyszami to nic innego jak spojrzenie w lustro, w którym jawi się prawdziwe
i przerażające odbicie.
Coś w tym musi być, ale co? Skąd mogło się wziąć? Powoli zbliżamy się do sedna tajemnicy.
Starożytna przyszłość
Pierwszą próbę oficjalnego wytłumaczenia zjawiska latających talerzy podjęli wcale nie
Amerykanie, lecz Japończycy. Podczas manewrów generał Yoritsune zauważył na południowym
krańcu nieba tajemnicze, kołyszące się światło. Zjawisko to trwało całą noc. Rankiem generał
polecił grupie badaczy wyjaśnić sprawę dziwnych znaków na niebie. Po długich debatach ogłosili
oni, że był to tylko „wiatr kołyszący gwiazdami”. Należy im wybaczyć tę pomyłkę, ponieważ
zdarzenie miało miejsce 24 września 1235 roku, to znaczy 751 lat temu.
Dużo później, bo w 1953 roku ceniony astronom z Harvardu doktor Donald Menzel w swojej
książce Flying Saucers wyjaśniał, że równie dziwne zjawisko obserwowane przez
wykwalifikowanych astronomów przy użyciu dobrej jakości sprzętu było „efektem soczewkowym”.
Według fizyka floty morskiej, doktora Bruce'a Maccabee, Menzel popełnił kardynalny błąd,
odnosząc dane otrzymane od obserwatorów do własnej teorii soczewki. Przede wszystkim kąt
prowadzenia obserwacji był zbyt duży, by mógł wystąpić efekt soczewkowy, nawet przy
założeniach teorii Menzela. W opisie Menzel nic nie wspomina o kącie obserwacji, zakładając, że
był on zgodny z założeniami jego teorii.
Obserwacji dokonała o godzinie 10.30, 24 kwietnia 1949 roku grupa szkolonych kadetów
marynarki wojennej pod kierunkiem Charlesa B. Moore'a, śledząca za pomocą teodolitu
zachowanie balonu meteorologicznego. Moore zauważył jednocześnie balon i niezidentyfikowany
obiekt i natychmiast zanotował azymut oraz kąt wznoszenia obiektu. Z notatek wynika, że w ciągu
sześćdziesięciosekundowego okresu obserwacji, azymut zmienił się o około 190 stopni, zaś kąt
pomiędzy krańcowymi punktami położenia obiektu wynosił 120 stopni. Informacje te przekazano
do Centrum Urządzeń Specjalnych Marynarki Wojennej.
Odkryłem znaczne rozbieżności między opisem Menzela w Flying Saucers a raportem Moore'a.
Doktor Menzel twierdził, że obserwatorzy widzieli pozorny obraz balonu, przesuwający się
pionowo w dół znad prawdziwego balonu, gdzie się najpierw ukazał. Raport jednak wyraźnie
zaznaczał, że obiekt pojawił się tak blisko balonu, iż Moore sądził początkowo, że to właśnie balon.
Obiekt jednak z dużą prędkością oddalił się na północ.
Menzel doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że pozorny obraz jakiegoś przedmiotu nie może
się pojawić pod dużym kątem do swego źródła – w posłowiu do Flying Saucers wyraźnie zaznacza
on, że kąt pomiędzy przedmiotem a jego obrazem pozornym nie może przekraczać jednej czwartej
stopnia. Pomiary Moore'a wykazywały jednak zupełnie co innego: aby móc zastosować w tym
wypadku teorię pozornego obrazu, pomiary musiałyby się różnić o około sto stopni. W swojej
książce Menzel ani razu nie wspomniał o prawdziwych kątach podanych przez Moore'a.
Minęło siedemset pięćdziesiąt lat, a ciągle „wiatr kołysze gwiazdami”. Oto wyjaśnienia
proponowane przez tych, którzy z przyczyn emocjonalnych bądź też intelektualnych nie potrafią
zdobyć się na uznanie tej tajemnicy za realny problem. Nie znaczy to wcale, że są kiepskimi