Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Warto wiedzieć, czy Barto pozostawił rodziców na Sycylii, czy jest żonaty, czy ma dzieci, czy utrzymuje Stały stosunek lub stosunki, czy też każe sobie przypro­wadzać kobiety na jedną noc. Może tam tkwi słabość? A może, od czasu do czasu, odczuwa nostalgię za rodzin­nym krajem? Może wraca, żeby ucałować ojca, matkę, żonę, dzieci?
Sycylijczycy są bardzo sentymentalni. Zachowali zwy­czaje przodków, respekt dla rodziców, miłość do dzieci.
Może uda się dosięgnąć Barta Scalisio poprzez tę sła­bość? W każdym razie warto spróbować i zacząć od tej strony, choćby dlatego, że nie ma żadnego tropu, którego by się można uczepić.
Harry wstał z fotela. Pewna myśl go zatrzymała: gdzie się dowiedzieć? Zaczął krążyć po pokoju i zastanawiał się.
Doszedł do wniosku, że powinien użyć starego chwytu, który już nieraz w przeszłości mu się udawał.
Decyzja podjęta. Szybko opuścił mieszkanie, wyszedł na ulicę i zatrzymał taksówkę.
Kazał się zawieźć do Bronx, East 193 Street. Znajdo­wał się tam stary garaż, otoczony cmentarzyskiem samo­chodów, między stacją metra Kingsbridge i Saint James Park.
Omijając plamy oliwy rozlane na betonie, wszedł na pierwsze piętro.
Judd Johansson podniósł nos znad grubej księgi, gdzie wpisywał liczby.
- Cześć Harry. Nie słyszałem, jak wszedłeś. Zawsze umiesz chodzić po cichu. Skrzywienie zawodowe, podej­rzewam...
- Cześć Judd.
- Posadź gdzieś swój tyłek, jeżeli znajdziesz jakiś wolny kąt.
Harry Shulz jednym kopnięciem zrzucił z krzesła stos tłustych gałganów i usiadł naprzeciwko Judda Johanssona.
- Myślałem, że jesteś na bakier z rachunkami - zau­ważył wskazując na grubą księgę.
Judd Johansson zaśmiał się.
- Muszę się zajmować rachunkowością dla tych pie­przonych glin z urzędu skarbowego.
- Fałszujesz, oczywiście.
Judd Johansson znów się zaśmiał. - To się rozumie, Harry.
- Jak interesy?
- Tak sobie. Z czym do mnie przychodzisz?
- Po papiery.
- Jakiego rodzaju?
- Pamiętasz sprawę Ziegelbauma? Potrzebne mi takie same. Data z tego tygodnia, oczywiście.
Stary człowiek pomyślał chwilę.
- Mogę ci dostarczyć, Harry.
- Dzisiaj?
- Tak bardzo ci się spieszy?
- Tak. Dziś wieczór?
Judd zawahał się.
- To będzie trochę drożej.
- Bez znaczenia. Bierz.
Wyciągnął z portfela plik banknotów i położył na stole razem z kartką złożoną we czworo.
- Tak dobrze? Masz wszystkie informacje na kartce. Wskazał palcem papier.
Judd Johansson podszedł żwawo do banknotów i prze­liczył je starannie. Gdy skończył, zwilżył wargi, spojrzał obłudnie.
- Gdybyś mógł dorzucić dziesiątkę...
Harry Shulz westchnął i spełnił prośbę bez dyskusji.
- Gdzie ci przynieść?
- Nie trzeba, przyjdę. O dziewiątej?
- O.K.
Harry Shulz wstał i wyszedł z garażu. Nie znalazł na tym odludziu taksówki i musiał pójść do stacji metra Kingsbridge. Nienawidził metra.
To była linia towarzystwa “Independent” i szczęśliwie ekspresowa. Pojechał do stacji na 161 Ulicy, tej samej, gdzie tak często wysiadał, gdy był chłopcem, żeby obej­rzeć mecz New York Football Giants na Yankee Stadium, w pobliżu. Przesiadł się na ekspresową linię IRT, która go dowiozła do stacji przy 59 Ulicy i Lexington. Stamtąd wolał wrócić do siebie piechotą.
Z domu zatelefonował do linii lotniczych PANAM i poprosił o rezerwację do Rzymu.
- Pierwsza klasa - dodał.
Następnie przystąpił do przygotowania bagażu. Wy­brał ubrania i inne rzeczy, które zamierzał wziąć ze sobą.
O siódmej skończył.
Poszedł do węgierskiej restauracji na lekki posiłek i o dziewiątej był już z powrotem w garażu u Judda Johanssona. Zadowolony, wrócił do siebie i natychmiast się położył.
Nazajutrz wieczorem o godzinie 21 był w Rzymie. Dwa dni później wylądował na lotnisku w Palermo na Sycylii.

Tematy