Otworzył przed nią drzwi i zaczekał, aż zeszła po schodkach i wkroczyła do jadalni. Potem zamknął drzwi i powrócił do stołu. Poirot wziął do ręki perły.
— Cóż — odezwał się ponuro Race. — Wcale nic trzeba było długo czekać. To bardzo opanowana i przebiegła kobieta. Potrafiłaby z powodzeniem wodzić nas za nos, gdyby tego chciała. A co teraz zrobimy z panną Van Schuyler? Nie uważam, by można ją było wykreślić z listy podejrzanych. Wie pan, mogła przecież popełnić morderstwo, żeby zdobyć te perły? Nie należy brać na serio zapewnień pielęgniarki. Zależy jej przede wszystkim na tym, żeby wypaść jak najlepiej przed rodziną.
Poirot pokiwał głową na znak, że się zgadza. Był całkowicie pochłonięty sznurem pereł, przesuwał go między palcami, przytykał do oczu.
— Możemy przyjąć, jak sądzę, że część relacji panny Van Schuyler jest prawdziwa — rzekł. — Istotnie wyjrzała z kajuty i naprawdę widziała Rozalię Otterbourne. Ale nie uważam, by słyszała cokolwiek lub widziała kogokolwiek w kajucie Linnet Doyle. Sądzę, że po prostu wyglądała z kajuty, czekając odpowiedniej chwili, żeby się tam wśliznąć i przywłaszczyć sobie perły.
— Wobec lego Rozalia Otterbourne tam była?
— Oczywiście. Wyrzucała do wody przemyślną kasetę na trunki swej matki.
Pułkownik Race pokiwał głową ze współczuciem.
— Więc to tak? Ciężka to rzecz dla młodej dziewczyny.
— Tak. Nie ma wesołego życia, cette pauvre petite Rosalie*.
— Rad więc jestem, że się to wyjaśniło. Czy może ona coś widziała albo słyszała?
— Pytałem ją o to. Odpowiedziała, ale dopiero po upływie dwudziestu sekund, że nie widziała nikogo.
— Aha? — w pułkowniku obudziła się czujność. — To zastanawiające, prawda?
— Jeśli Linnet Doyle zabito około dziesięć minut po pierwszej albo też jakiś czas potem, gdy na statku zrobiło się cicho, to aż zdumiewające się wydaje, że nikt nie słyszał wystrzału. Zgadzam się, że taki pistolecik jak ten nie zrobiłby wiele hałasu, ale przecież na statku panowała głucha cisza i każdy odgłos, nawet korek wylatujący z butelki, powinno było być słychać. Ale teraz zaczynam to lepiej rozumieć. Jedna z kajut przyległych do tej, którą zajmowała pani Doyle, była pusta, gdyż Simon Doyle przebywał u doktora Bessnera, a w drugiej znajdowała się panna Van Schuyler, która niedosłyszy. Pozostaje więc tylko… — zamilkł i spojrzał wyczekująco na Poirota, który skinął potakująco głową — jedna sąsiadująca także z tą, ale od drugiej strony statku. Innymi słowy — Pennington. Jak widać, zawsze w końcu wracamy do Penningtona!
— Wrócimy niebawem do niego, ale już bez jedwabnych rękawiczek. Obiecuję zrobić sobie tę przyjemność.
— Ale tymczasem zabierzmy się lepiej do przeszukiwania statku. Perły nadal stanowią wygodny pretekst, nawet jeśli zostały już zwrócone, gdyż panna Bowers nie będzie prawdopodobnie afiszować się z tym faktem.
— Ach, te perły! — Poirot raz jeszcze uniósł je do światła. Wystawił język, polizał je, a nawet jedną z nich ostrożnie nacisnął zębami. Następnie z westchnieniem odrzucił je na stół.
— Jeszcze jedna komplikacja, mój przyjacielu — powiedział. — Nie jestem specjalistą od szlachetnych kamieni, ale miałem z nimi niemało do czynienia w swoim czasie i jestem prawie pewny, że te perły są tylko udaną imitacją.
Rozdział XXII
Pułkownik Race zaklął soczyście.
— Ta diabelna sprawa coraz bardziej się komplikuje! — wziął do ręki perły. — Na pewno się pan nie myli? Według mnie wyglądają na prawdziwe.
— O tak. To bardzo dobra imitacja.
— Dokąd nas to wszystko zaprowadzi?
— Nie sądzę, aby Linnet Doyle kazała celowo, ze względu na bezpieczeństwo, sporządzić imitację i przywiozła ją tu za granicę. Wiele kobiet tak robi.
— Gdyby tak było. to mąż by chyba o tym wiedział.
— Mogła mu o tym nie powiedzieć. Poirot kręcił głową z niezadowoleniem.
— Nie. Wcale nie sądzę, że tak było. Jeszcze pierwszego wieczoru na statku podziwiałem perły madame Doyle, ich odcień i blask. Jestem pewien, że wówczas miała na sobie te prawdziwe.
— Stawia nas to w obliczu dwóch możliwości. Pierwsza, że panna Van Schuyler przywłaszczyła sobie jedynie imitację, a prawdziwe ukradł ktoś inny. Druga, że cała ta historyjka z kleptomanią jest zmyślona. Albo panna Bowers jest złodziejką, wymyśliła tę historyjkę na poczekaniu i oddaliła podejrzenia wręczając fałszywe perły, a bierze w tym udział całe towarzystwo. To by znaczyło, że jest to gang sprytnych złodziei biżuterii, udających celowo elegancką amerykańską rodzinę.
— Tak — mruknął Poirot. — Trudno tu cokolwiek powiedzieć. Ale chciałbym zwrócić uwagę pana na jedną rzecz. Aby zrobić doskonałą i wierną kopię pereł i zamka, tak znakomicie podrobioną, żeby się pani Doyle nie poznała, trzeba na to niebywale wysokiego kunsztu. Tego nie można dokonać w pośpiechu. Ten, kto skopiował perły, musiał mieć bardzo dogodną sposobność przyjrzenia się dobrze oryginałowi. Race wstał.
— Na nic się nie zda spekulować nad tym dłużej. Zabierajmy się do pracy. Musimy znaleźć prawdziwe perły. A jednocześnie miejmy na wszystko otwarte oczy.
W pierwszej kolejności zabrali się do kajut położonych na dolnym pokładzie. W kajucie signora Richettiego znaleźli rozmaite rozprawy archeologiczne w obcych językach, sporo różnych ubrań, eliksirów do włosów o bardzo mocnym zapachu i dwa prywatne listy: jeden od uczestników archeologicznej wyprawy z Syrii, drugi zaś zapewne od siostry z Rzymu. Chusteczki, co do jednej, były z kolorowego jedwabiu.
Przeszli następnie do kajuty Fergusona.
Było tu nieco rozrzuconych komunistycznych broszurek, sporo amatorskich zdjęć, Erewhon Samuela Butlera i tanie wydanie Dzienników Pepysa. Rzeczy osobistych miał niewiele. Wierzchnie ubrania były przeważnie brudne i podarte, natomiast bielizna osobista w naprawdę znakomitym gatunku. Chustki do nosa z drogiego lnu.
— Co za ciekawe sprzeczności — powiedział Poirot. Race pokiwał głową.