Polizał mnie jeszcze raz i pomyślałem, że sporo się zmienił od czasu, gdy próbował odgryźć Jaakowi rękę. Stanął przednimi łapami na pryczy, a potem jednym gwałtownym ruchem wskoczył na górę i zwinął się obok mnie w kłębek.
Przespał tak całą noc. Dziwnie było spać z kimś innym niż Lisa, ale był ciepły i jakiś taki... przyjazny. Zapadając z powrotem w sen, nie mogłem się nie uśmiechnąć.
* * *
Polecieliśmy na Hawaje na urlop, popływać, i wzięliśmy ze sobą psa. Dobrze było odetchnąć od zimy nad ciepłym Pacyfikiem. Stanąć sobie na plaży, patrzeć na bezkresny horyzont. Trzymając się za ręce, spacerować po piasku wzdłuż czarnych fal.
Lisa świetnie pływała. Cięła metalicznie połyskujący ocean jak prehistoryczny węgorz, a kiedy się wynurzała, na jej nagim ciele lśniły setki opalizujących kropelek ropy.
Kiedy słońce zaczęło zachodzić, Jaak podpalił ocean swoją sto jedynką. Usiedliśmy i patrzyliśmy, jak wielka, czerwona kula opada przez kłęby dymu, z każdą minutą coraz intensywniej karmazynowa. Płonące fale wbiegały na plażę. Jaak zaczął grać na harmonijce, a Lisa i ja kochaliśmy się na piasku.
Mieliśmy zamiar amputować jej kończyny na weekend, żeby spróbowała tego, co zrobiła mi na ostatnim urlopie. To była nowa moda z L.A., eksperyment, pozwalający poczuć się bezbronnym.
Była piękna, kiedy tak leżała na plaży, śliska i rozbawiona wodnymi igraszkami. Zlizałem opale ropy z jej skóry i odciąłem jej kończyny – była teraz bardziej zależna od nas niż niemowlę. Jaak grał na harmonijce i patrzył na zachód słońca, a ja robiłem z Lisy kadłubek.
Po seksie położyliśmy się na piasku. Ostatnie promienie słońca chowały się za wodę. Płonące fale lśniły czerwono. Niebo, gęste od cząstek stałych i dymu, ciemniało.
Lisa westchnęła z rozkoszą.
– Powinniśmy przyjeżdżać tu częściej.
Pociągnąłem za wystający z piachu kawałek drutu kolczastego. Uwolniłem go i owinąłem sobie wokół ramienia, ciasno, żeby kolce wbijały się w skórę. Pokazałem go Lisie.
– Jak byłem mały, ciągle tak robiłem. – Uśmiechnąłem się. – Myślałem, że taki ze mnie twardziel.
Lisa też się uśmiechnęła.
– Bo tak jest.
– Dzięki nauce.
Zerknąłem na psa. Leżał na piasku nieopodal. Wydawał się smutny i niepewny w nowym otoczeniu, z dala od znanych i bezpiecznych dołów z kwasem i hałd odpadów. Jaak siedział obok i gtał. Pies strzygł uszami do muzyki. Jaak dobrze grał. Żałobny dźwięk harmonijki bez problemu niósł się nad plażą do miejsca, gdzie leżeliśmy.
Lisa odwróciła głowę, próbując spojrzeć na psa.
– Obróć mnie.
Zrobiłem, o co prosiła. Kończyny już jej odrastały. Kikuciki, z których wyrosną większe kikuty. Nad ranem będzie kompletna i głodna jak wilk. Przypatrzyła się psu.
– To jest najbliżej tego psa, jak tylko się da – powiedziała.
– Że co?
– Jemu wszystko szkodzi. Nie może pływać w oceanie. Nie może nic jeść. Musimy mu sprowadzać specjalne żarcie. Trzeba mu oczyszczać wodę. Ślepa uliczka ewolucji. Gdyby nie nauka, bylibyśmy tak samo bezbronni jak on. – Uniosła wzrok na mnie. – Jak ja teraz. – Wyszczerzyła zęby. – W życiu nie byłam tak blisko śmierci. Nie licząc walki.
– Niesamowite, nie?
– Przez chwilę. Bardziej mi się podobało, kiedy robiłam to tobie. Już umieram z głodu.
Nakarmiłem ją garścią tłustego od ropy piasku i patrzyłem na psa, stojącego niepewnie na plaży i podejrzliwie obwąchującego jakiś wystający z piasku kawałek pordzewiałego złomu, przypominający gigantyczne, płetwiaste rozszerzenie pamięci. Wykopał kawałek czerwonego plastiku wypolerowanego przez fale i żuł go chwilę, potem wypluł i zaczął gwałtownie się oblizywać. Ciekawe, czy znowu się zatruł.
– Ale na pewno daje do myślenia – mruknąłem. Podałem Lisie kolejną garść piasku. – Gdyby ktoś przybył z przeszłości i spotkał nas tutaj, co by o nas powiedział? Uznałby nas w ogóle za ludzi?
Lisa popatrzyła na mnie poważnie.
– Nie. Za bogów.