Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Obiecał, że zadzwoni do “New York Timesa" i poda sprostowanie. Następnie powlokłem się do pokoju Reicha, aby wypić ostatnią szklankę brandy, zostawiając wiadomość, że nie ma mnie dla nikogo - nawet gdyby przybył sam sułtan turecki.
Sądzę, że to co powiedziałem wyjaśnia całkowicie, dlaczego nie byliśmy w stanie pokazać się publicznie przez następny tydzień. Rząd turecki przydzielił nam wojsko do ochrony naszego ekwipunku, ale ci nie mieli rozkazu, by nie dopuszczać na teren wykopaliska rozmaitych gości. Helikoptery nad Karatepe unosiły się jak osy wokół dżemu. Hotele w Kadirli były przepełnione, po raz pierwszy od ich wybudowania. Musieliśmy z Reichem pozostać na miejscu, gdyż w przeciwnym razie bylibyśmy zaczepiani sto razy na godzinę przez wariatów i poszukiwaczy sensacji. Rząd turecki przydzielił nam w ciągu dwunastu godzin poduszkowiec, ale obecnie niemożliwe okazało się jego wykorzystanie. Następnego dnia Carnegie Foundation przyznała nam dwa miliony dolarów na rozpoczęcie budowy tunelu, a World Finance Committee dostarczyło drugie tyle. W końcu rząd turecki wyraził zgodę na budowę zasieków wokół Czarnej Góry: z drutu kolczastego na wysokość czterdzieści stóp. Polecenie to wykonano z pomocą fundacji amerykańskich i rosyjskich w przeciągu niespełna tygodnia. Wówczas dopiero mogliśmy powrócić do pracy.
Jednak wszystko uległo zmianie. Nie było już spokojnych sjest po lunchu czy rozmów w namiocie o północy. Na straży wykopalisk wszędzie stali żołnierze. Najznakomitsi archeolodzy ze wszystkich stron świata zadręczali nas pytaniami i radami. Niebo huczało od helikopterów, którym odmawiano zgody na lądowanie. Z pospiesznie wybudowanej wieży kontrolnej, będącej efektem współpracy amerykańsko-rosyjskiej, nadawano radiowe sygnały ostrzegawcze.
Przeciwności te łagodzone były przez inne znaczne udogodnienia. Zespół inżynierów zamontował na poduszkowcu sondę tak, że mogliśmy dokonywać natychmiastowych pomiarów nad każdym - nawet najtrudniejszym - terenem. Rząd turecki wyposażył nas w dwa specjalne zmodyfikowane krety. Pieniądze i sprzęt mogliśmy dostać na każdą prośbę - taka sytuacja jest marzeniem każdego archeologa.
W przeciągu dwóch dni dokonaliśmy zdumiewających odkryć. Przede wszystkim sonda wykazała, że rzeczywiście odkryliśmy zakopane miasto. W promieniu mili rozciągały się mury i budynki. Czarna Góra znajdowała się, jak się wydawało, mniej więcej ponad centralną częścią miasta. I było to rzeczywiście miasto gigantów. “Blok Abhotha" nie był budynkiem ani pomnikiem o charakterze religijnym, ale pojedynczym blokiem budowlanym wyciętym z litego bazaltu - i to najtwardszego, wulkanicznego pochodzenia. Jeden z nowych kretów odciął fragment bloku i dostarczył go na powierzchnię.
Jednak prześladował nas ciągle jakiś dziwny pech. W przeciągu czterdziestu ośmiu godzin straciliśmy jednego z nowych kretów, w podobny sposób jak pierwszego. Przestał odpowiadać na nasze sygnały na głębokości dwóch mil. Tydzień później straciliśmy drugiego kreta, znowu w ten sam sposób; sprzęt, wartości pół miliona funtów, zagrzebany został pod zwałami ziemi. Z kolei nieuważny operator stracił kontrolę nad poduszkowcem i pozwolił sondzie spaść na chatę pełną tureckich żołnierzy, zabijając osiemnastu z nich. Sonda pozostała nieuszkodzona, ale gazety, nadal hałaśliwie, nie omieszkały zwrócić uwagi na zadziwiającą zbieżność naszych niepowodzeń z niepowodzeniami ekspedycji Cartera-Carnarvona z 1922 roku. Przytaczali sensacyjne historie, związane z “przekleństwem Tutenchamona". Jeden z kolegów, w którego dyskrecję dotychczas najzupełniej wierzyłem, zrelacjonował moją teorię mówiącą, iż Hetyci z Karatepe zawdzięczali swe przetrwanie reputacji magów; zapoczątkował tym nową falę sensacyjnych historyjek. Wówczas to po raz pierwszy pojawiło się nazwisko H.P. Lovecrafta. Tak jak większość moich kolegów, zupełnie o nim nie słyszałem. Był autorem wielu opowiadań o zjawiskach nadprzyrodzonych, zmarł w 1937 roku. Po jego śmierci przez długi okres pienił się w Ameryce “kult Lovecrafta", głównie dzięki orędownictwu jego przyjaciela - powieściopisarza Augusta Derletha. On to właśnie napisał do Reicha wykazując, że imię “Abhotha Nieczystego" pojawia się w pracach Lovecrafta; figuruje on tam jako jeden z Wielkich Dawnych.
Kiedy Reich pokazał mi ten list, pierwszą moją reakcją było przeświadczenie, że jest to po prostu mistyfikacja. Sięgnęliśmy po odpowiednią encyklopedię literatury - i stwierdziliśmy, że Derleth rzeczywiście jest znanym amerykańskim powieściopisarzem, obecnie już po osiemdziesiątce. Lovecraft nie był tam wymieniony, ale telefon do British Museum pozwolił nam uzyskać informację, że i on faktycznie istniał i napisał książki, które mu Derleth przypisuje.
Było w liście Derletha jedno zdanie, które mnie uderzyło. Po stwierdzeniu, że nie potrafi wyjaśnić, skąd Lovecraft mógł wiedzieć o istnieniu “Abhotha Ciemnego" - jako że imię jego nie pojawia się w żadnym z hetyckich dokumentów odkrytych przed 1937 rokiem - dodał: “Lovecraft przywiązywał ogromną wagę do snów i często mówił mi, że postacie z wielu jego opowiadań objawiły mu się we śnie"...
- Następny dowód na istnienie twojej nieświadomości kolektywnej - skomentowałem ten fragment listu.

Tematy