Podobnie jak jego szef, wyglądał na faceta, którego lepiej jest traktować poważnie.
Zwłaszcza dziś rano, pomyślał, wycierając się ręcznikiem. Minionej nocy wykończył faceta tak sprawnie i rutynowo, jakby zapinał sobie rozporek. Pech, panie Guttenach.
Patsy już w domu przebrała się w zielony fartuch. W ramach rotacji była obecnie na
ginekologii i dziś rano miała wykonać cesarskie cięcie — no, asystować przy tej operacji.
Odbywała w tutejszym szpitalu coś, co w Ameryce byłoby roczną praktyką podyplomową.
Następnym etapem miała być pediatria, co obojgu wydało się ze wszech miar słuszne. Na Dinga czekały już na stole jajka na bekonie; angielskie jajka wydawały się mieć jaśniejsze żółtka.
Czyżby inaczej karmiło się tu kury?
— Powinieneś trochę inaczej się odżywiać — powiedziała Patsy, nie po raz pierwszy.
Domingo roześmiał się i sięgnął po „Daily Telegraph”. — Kochanie, mam cholesterol sto
trzydzieści i puls pięćdziesiąt sześć uderzeń na minutę. Pani doktor, jestem szczupły, sprawny i zabawny!
— A co będzie za dziesięć lat? — spytała Patricia Chavez, lekarz dyplomowany.
— Do tego czasu dziesięć razy gruntownie przebadam się i dostosuję styl życia do
wyników tych badań — odparł Domingo Chavez, również absolwent wyższej uczelni (na
wydziale stosunków międzynarodowych), smarując grzankę masłem. Przez ostatnie sześć
tygodni przekonał się, że chleb mieli w tym kraju wspaniały. Dlaczego ludzie narzekają na angielską kuchnię? — Do licha, Patsy, spójrz na swojego ojca. Staruszek jest wciąż w świetnej formie. — Chociaż dzisiaj rano nie biegał, a nawet w najlepszej kondycji miał kłopoty z pokonaniem dystansu ośmiu kilometrów w tempie, narzuconym przez Drugi Zespół. Cóż, miał
już sporo ponad pięćdziesiąt lat. Natomiast jeśli chodzi o strzelanie, lata zdawały się go nie imać.
John postarał się, żeby członkowie obu zespołów wiedzieli o tym. W strzelaniu z pistoletu był
jednym z najlepszych, jakich Chavez kiedykolwiek spotkał, a z karabinu wyborowego strzelał
jeszcze lepiej. Na dystansie do 400 metrów osiągał te same wyniki co Weber i Johnston. Mimo garnituru, nikt nie miał wątpliwości, że dowódca Tęczy to facet, z którym lepiej nie zadzierać.
Na pierwszej stronie zobaczył informację o wczorajszym incydencie w Bernie. Ding
przeczytał ją pośpiesznie i przekonał się, że większość szczegółów zgadzała się. Aż dziw.
Korespondent „Daily Telegraph” musiał mieć niezłe kontakty z policją — której przypisał
wszystkie zasługi za akcję w banku. Cóż, tak właśnie było trzeba. Tęcza miała pozostać
tajemnicą. Ministerstwo Obrony, zapytane, czy SAS udzielił wsparcia szwajcarskiej policji, odmówiło komentarza. Nie było to zbyt przekonywające. Krótkie „nie” brzmiałoby znacznie lepiej, ale gdyby to wypowiedziano, w przyszłości „bez komentarzy” byłoby odbierane jako
„tak”. Czyli, że resort zareagował chyba tak, jak trzeba. Polityka nie należała do sztuk, które udało mu się już opanować, a przynajmniej nie w stopniu umożliwiającym instynktowne
reagowanie we właściwy sposób. Dziennikarzy bał się bardziej niż przeciwników z bronią w ręku
— nauczono go, jak sobie radzić z tymi drugimi. Po raz kolejny skrzywił się, pomyślawszy, że CIA ma swojego rzecznika prasowego, podczas gdy w Tęczy nikt nie zawracał tym sobie głowy.
Cóż, w tym biznesie zapewne nie warto było robić sobie reklamy. Mniej więcej w tym samym czasie Patsy założyła żakiet i ruszyła do drzwi. Ding pośpieszył za nią, żeby cmoknąć ją na