Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Elryk i Yishana jechali razem, chmurny Theleb K’aarna podążał nieco z ty-
łu. Jeśli nawet książę czuł się zakłopotany tym pokazem niezadowolenia ze strony czarownika, to nie dał tego poznać po sobie.
Uznawszy Yishanę za osobę o wiele bardziej interesującą, niżby na pozór się wydawało, pomimo wcześniejszych postanowień Elryk zgodził się przynajmniej rzucić okiem na cytadelę i ewentualnie doradzić jakiś sposób uporania się z problemem. Przed wyjazdem zamienił tylko kilka słów z Moonglumem.
Jechali przez przepiękne łąki Jharkoru leniwie złocące się pod palącym słoń-
cem. Droga potrwać miała dwa dni i Elryk zamierzał dobrze wykorzystać ten czas.
Nadal czuł się paskudnie, będąc jednak w lepszym niż ostatnio nastroju za-
śmiewał się w rozmowie z Yishana. Im bardziej jednak zbliżali się do tajemniczej twierdzy, tym silniej dawały o sobie znać ponure przeczucia. Na dodatek coraz częściej zdarzało się, że Theleb K’aarna spoglądał na księcia z dziwną satysfakcją.
Niekiedy Elryk zwracał się bezpośrednio do czarownika.
— Hej, tyyyy! Czarodzieju! Nie czujesz tego piękna wkoło? Nie lepsze to
niż dworskie obowiązki? Co się tak krzywisz, Theleb, oddychaj głęboko czystym powietrzem i pośmiej się z nami!
W takich chwilach K’aarna mruczał coś syczącego pod nosem, a Yishana
śmiała się zeń, spoglądając porozumiewawczo na Elryka.
W ogólnie miłym nastroju dotarli do Thokory.
Miasto leżało w zgliszczach. Spalone ruiny śmierdziały jak śmietnisko piekieł.
Elryk ostrożnie wciągnął powietrze.
— To robota Chaosu. Co do tego miałeś rację, Thelebie. Jakikolwiek ogień
zniszczył to wielkie miasto, nie był to naturalny pożar. Ten, kto jest za to odpo-wiedzialny, bez wątpienia rośnie w siłę. Moc Władców Ładu i Chaosu, jak wiecie, zwykle się równoważy, rzadko też kieruje się bezpośrednio ku Ziemi, ale tym razem najwyraźniej zdarzyło się inaczej i Chaos zdobył przewagę. Nie jest rzeczą 88
trudną dla czarownika wezwać na chwilę wsparcie którejś ze stron, jednak tak stałe zjawisko, jak cytadela, to unikat. Najgorsze zaś jest to, że jeśli raz wpuści się taką siłę, wówczas trudno się jej pozbyć. W pierwszym rzędzie dotyczy to was, mieszkańców Młodych Królestw, ale z czasem Chaos może podbić całą Ziemię.
— Straszna perspektywa — mruknął czarownik, naprawdę wystraszony.
Wprawdzie wzywał czasem Władców Chaosu na pomoc, ale dobrze wiedział, że
dłuższe kontakty ludzi z tymi mocami są co najmniej niewskazane.
Elryk wspiął się z powrotem na siodło.
— Trzeba jechać do doliny. I to szybko — powiedział.
— Czy to mądrze, biorąc pod uwagę, co właśnie ujrzeliśmy? — spytał zde-
nerwowany Theleb K’aarna.
Elryk roześmiał się.
— Co? I ty to mówisz, czarownik z Pan Tangu, wyspy bardziej podobno prze-
siąkniętej czarami, niż domy mych przodków? Może i niemądrze, ale nie jestem dziś w nastroju do zachowywania ostrożności!
— Ani ja — dodała Yishana, poklepując wierzchowca. — Dalej, panowie, do
Cytadeli Chaosu!
Późnym popołudniem dotarli do grani linii wzgórz i spojrzeli w dolinę, gdzie znajdowała się tajemnicza cytadela.
Yishana dobrze ją opisała, ale to i owo opuściła. Widok aż raził oczy albinosa, bowiem budowla wyraźnie rozciągała się jeszcze na kilka wymiarów poza Ziemią.
Lśniła przy tym i błyszczała kolorami zarówno ziemskimi jak i należącymi do innych przestrzeni. Nawet zasadniczy zarys twierdzy był niestały i silnie kontrastował z doliną, która zamieniła się w morze ciemnych, nieustannie poruszających się popiołów, tu i ówdzie strzelających suchymi gejzerami. Wyglądało na to, że obecność cytadeli zaburzyła naturalny porządek rzeczy i odmieniła prawa rządzą-
ce materią.
— No i co? — spytał Theleb K’aarna, gdy oddalali się już od doliny. — Wi-
działeś kiedyś coś takiego?
Elryk potrząsnął głową.
— W tym świecie nie, ale w ogóle, to owszem. Podczas ostatniej inicjacji ojciec zabrał mnie w astralną podróż do Królestw Chaosu. Studiowałem wtedy sztuki Melniboné. Zostaliśmy wówczas przyjęci na audiencji u mego patrona, Lorda Ariocha, władcy Siedmiu Mroczności. . .
Theleb K’aarna aż zadrżał.
— Byłeś w Królestwach Chaosu? A może to cytadela Ariocha?
Elryk roześmiał się z pogardą.
— Też coś! W porównaniu z pałacami Władców Chaosu to ledwie szopa!
— No ale kto nią rządzi? — spytała niecierpliwie Yishana.
— O ile pamiętam, w czasach mojej młodości cytadelą nie rządzili bezpośrednio Władcy Chaosu, ale jeden z ich sług. Może zresztą niedokładnie sługa. . .
89
— Ach! Zaczynasz mówić samymi zagadkami — stwierdził Theleb K’aarna zjeżdżając ze wzgórza. — Znam was, Melnibonéaninów! Nawet głodni, wciąż
strzępicie języki, miast poszukać strawy!
Elryk i Yishana jechali parę kroków za nim, gdy nagle książę zatrzymał się i wskazał za siebie.
— Ten, który tu panuje, to osobliwa postać, pełna sprzeczności. Jest jakby błaznem na Dworze Chaosu. Mroczni Władcy poważają go, może nawet nieco boją, chociaż bawi ich kosmicznymi rebusami, wyśmiewa Dłoń, która trzyma szalki Kosmicznej Wagi, sypie zagadkami. . . Kpi z tego, co Władcy Chaosu miłują, bierze serio rzeczy, z których szydzą. . . — Umilkł na chwilę i wzruszył ramionami.
— Tyle przynajmniej słyszałem.
— A co on ma tutaj do roboty?
— A co ma do roboty gdzie indziej? Zwykle udaje mi się przeniknąć motywy
działań Chaosu i Ładu, ale nawet władcy owych światów zwykle nie są w stanie przeniknąć myśli Błazna Bało. Podobno jemu jednemu wolno poruszać” się wedle woli pomiędzy Królestwami Ładu i Chaosu, chociaż nigdy nie słyszałem, by nawiedzał kiedyś Ziemię. Nigdy również nie dotarło do mnie, by ktokolwiek podejrzewał go o aż tak niszczycielskie skłonności. . . To jedna wielka zagadka. . .
Pewnie bardzo by mu się zresztą spodobała, gdyby wiedział, że się nad nią głowię.
— Jeden jest tylko sposób, by dowiedzieć się, o co mu chodzi — uśmiechnął