- Ale nie potrwa to tak długo. - Odnalazła jego rękę na parapecie, ścisnęła. - Dziś mam obowiązek bycia szczęśliwą. - Usta jej zadrgały. - To Święto powinno być nasze, na zawsze zapaść nam w pamięć. Jest Świętem ostatnim; zapamiętamy je. Czy chcesz tam wyjść i tak jak zamierzaliśmy, skończyć z dotychczasowym życiem? Może, jeśli spróbujemy, uda się nam dziś uczynić coś, co zechcemy zapamiętać na zawsze.
Przytaknął, kąciki jego ust podniósł niepewny uśmiech.
- Możemy spróbować.
Spojrzała na maskę Królowej Lata, ujrzała jej oblicze ginące pod innymi, zalały ją liczne twarze, które poświęciły tak wiele, by mogła ją założyć. Jedna...
- Ale najpierw... muszę się z kimś pożegnać. - Przygryzła usta, uprzedzając ból.
- Z kim? - Sparks spojrzał tam gdzie ona.
- Pozaziemiec. Inspektor policji. Uciekłam z nim od koczowników. Teraz jest w szpitalu.
- Siny? - Próbował ukryć ton swego głosu. - A więc to ktoś więcej niż Siny, jest przyjacielem.
- Więcej niż tylko przyjacielem - powiedziała słabo. Stanęła przed nim, czekając, aż zrozumie.
- Więcej niż... - Skrzywił się nagle i zobaczyła, jak czerwienieje mu twarz. - Jak mogłaś? - Głos mu się załamał, jak pękający kij. - Jak mogłaś... Jak mogłem? My. Nam...
Opuściła wzrok.
- Porwał mnie sztorm, a on był moją kotwicą. A ja jego. Gdy ktoś kocha cię bardziej, niż ty siebie...
- Wiem. - Jednym westchnieniem pozbył się gniewu. - Ale co teraz, z tobą i z nim? I ze mną?
Przesunęła palcami po kolorowym przedzie swej koczowniczej tuniki.
- Nie prosił mnie o miłość na zawsze. - Bo wiedział, że i tak to niemożliwe. - Wiedział od początku, że nikt nigdy nie będzie dla mnie ważniejszy od ciebie, nie stanie między nami ani cię nie zastąpi. - Choć sądził, że może spróbować. Chciał to uczynić; uczynił. Poczuła, jak jego twarz stara się wejść między zacięte oblicze Sparksa i jej własne. - Nikt! - powtórzyła, mocno mrugając oczyma. - Pomógł... pomógł mi cię znaleźć. - Zrezygnował z wszystkiego, dał mi tak wiele; a co ja mu dałam? Nic. - Muszę wiedzieć, na pewno, że... że będzie z nim dobrze, gdy stąd odleci.
Sparks roześmiał się, chrapliwie i gardłowo.
- A co z nami? Czy będzie z nami dobrze, gdy stąd odlecą? Gdy tu ugrzęźniemy, gdy będziemy musieli żyć obarczeni wspomnieniami o nich, przypominającymi nam, że złamaliśmy nasze śluby, nasze obietnice - i łamiemy nadal?
- Złożymy następne. Jutro - naszym odrodzonym duszom. - Nie dzisiaj. Podniosła maskę Królowej Lata. Po świcie. - Myślę jednak, że w głębi serca nigdy nie złamaliśmy poprzednich.
Pocałował ją raz, nim znowu założyła maskę.
- A co z twoją maską?
- Nic. - Pokręcił głową. - Nie potrzebuję żadnej. Swoją już zdjąłem.
52
- U diabła, na pewno nie tak wyobrażałam sobie spędzenie Nocy Masek. - Tor przerwała, by włożyć do ust wyjęte z trzymanej w dłoni torebki następne słodkie, przesączone alkoholem, upijające ciastko. Przygotowywała tak swe zdrętwiałe ciało i umysł na nadchodzący koniec świata. Naciągnęła znowu maskę wiszącą na potężnym tułowiu Polluksa, wyspie otuchy w gęstniejącym tłumie świętujących. - Mając na pociechę jedynie kupę zimnego metalu, a przed sobą lata skrobania ryb. Cholera, już w wannie mam chorobę morską. Nie znoszę ryb, psiakrew! - wykrzyknęła.
- Nie ty jedna, siostro! - Zamaskowana postać machnęła z wielkim wstrętem, zniknęła ze swą wybranką w starym magazynie, szukając tam odrobiny prywatności. Tor spojrzała za nimi zawistnie; Polluks wpatrywał się dyplomatycznie w dół Ulicy. Niemal wszyscy chodzili teraz parami.
- Przykro mi, że sprawy tak źle się dla ciebie potoczyły, Tor - powiedział Polluks niespodziewanie. - Jeśli wolisz pobyć z jakąś osobą, nie mam nic przeciwko temu.
Tor spojrzała na niego z trochę nieracjonalnym przekonaniem, że miałby bardzo wiele.
- Phi. Mogę to mieć każdej nocy... ale tej po raz ostatni jestem z tobą. - Nie odpowiedział.
Zrobili sentymentalną wyprawę do nabrzeży i składów dolnego miasta, bo stwierdziła, że tę ostatnią noc swego świata chce spędzić w miejscach przypominających jej dzieciństwo, pochodzenie. Wspominała swą młodość, przeżywała na nowo dni, kiedy nawet nie marzyła o rzeczach, które w końcu osiągnęła. Miała nadzieję, że jeśli zdoła je zapamiętać, gdy przestaną istnieć, nie będzie jej ich tak bardzo brakować.
Zastanawiała się, kto dziś kieruje kasynem. - Kto w nim został? - czy w ogóle ktoś. Dzięki dziwnej magii Moon Dawntreader zniknął nawet Herne. Do diabła z nim. Wróciła tam tylko po to, by zabrać te kilka rzeczy, które chciała zachować z czasów, gdy była Persefoną, i przekazać przybranemu bratu. Nie widziała się z nim od dawna, dziś też się z nim nie spotka - już wyjechał z miasta. Ale i tak nigdy nie byli sobie zbyt bliscy.