- Za godzinkę albo dwie na pewno rozwieją się pańskie obawy - rzekłem i wyciągnąłem do niego rękę... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.


Nie uścisnął jej, ale spojrzał na mnie osobliwym wzrokiem.
- Czy nie moglibyśmy wyruszyć razem na poszukiwania? - spytał cicho.
- Przecież pan nie wie, gdzie jest pańska żona!
- Można by jednak poszukać - powtórzył z naciskiem. - Gdybyśmy wzięli pańską taksówkę... oczywiście wszystko bym zapłacił - dorzucił spiesznie.
- Nie o to chodzi. Tylko że to całkowicie bezcelowe. Dokąd mamy jechać? Przecież o tej porze nie będzie spacerować po ulicy.
- Nie wiem - rzekł wciąż tym samym cichym tonem. - Myślę tylko, że jednak można by spróbować jej poszukać.
Fryda wróciła z pustą tacą.
- Muszę teraz iść - powiedziałem do Hassego. - Jestem przekonany, że niepotrzebnie się pan trapi. Pomimo to chętnie bym panu służył, ale panna Hollmann musi niebawem wyjechać i chciałbym dotrzymać jej dziś trochę towarzystwa. Być może, że jest to jej ostatnia niedziela w mieście. Chyba mnie pan rozumie?
PrzytaknÄ…Å‚.
Było mi przykro patrzeć na stojącego w kącie biedaka, ale śpieszyłem się do Pat.
- Jeżeli pan obstaje przy szukaniu, to może pan złapać taksówkę na dole... ale nie doradzałbym panu tego. Lepiej niech pan jeszcze trochę poczeka... zadzwonię później do mojego przyjaciela Lenza, który pomoże panu w poszukiwaniach.
Miałem wrażenie, że Hasse w ogóle nie słucha, co mówię.
- Nie widział pan jej naprawdę dzisiaj rano? - spytał nagle.
- Nie - odparłem zdumiony. - Inaczej dawno bym to już panu powiedział.
Kiwnął znowu głową i odszedł bez słowa, zamyślony, z powrotem do swej nory.
 
Pat zajrzała już do mojego pokoju i znalazła róże. Gdy wszedłem do jej pokoju, przyjęła mnie śmiechem.
- Robby - rzekła - musisz przyznać, że jestem niewinną dziewczyną. Dopiero Fryda musiała mnie uświadomić, że świeże róże w niedzielę o tak wczesnej godzinie pachną kradzieżą. Ponadto uświadomiła mnie jeszcze, iż tego gatunku róż stanowczo nie można dostać w żadnej z pobliskich kwiaciarni.
- Myśl sobie, co chcesz - odparłem. - Grunt, że się nimi cieszysz.
- Tym razem jeszcze bardziej niż zwykle, kochanie. Zdobyłeś je przecież z narażeniem życia!
- Racja! - Pomyślałem o księdzu. - Ale dlaczego tak wcześnie wstałaś?
- Nie mogłam spać! A poza tym śniły mi się różne rzeczy - nic przyjemnego.
Przyjrzałem się jej dokładnie. Wyglądała na zmęczoną, pod oczyma zakradły się cienie. - Od kiedyż to śnisz o takich rzeczach? Myślałem, że to moja specjalność.
Potrząsnęła głową.
- Czy zauważyłeś, że na bożym świecie robi się już jesień?
- U nas nazywa się to babim latem. Róże jeszcze kwitną. Na razie deszcz pada, oto wszystko, co zauważyłem.
- Pada - powtórzyła. - Już za długo pada. Czasami, gdy się budzę nocą, zdaje mi się, że jestem pogrzebana pod tymi masami wody.
- Musisz sypiać u mnie. Wtedy nie będziesz miała takich smutnych myśli. Przeciwnie, słodko jest być blisko siebie, gdy za oknami leży mrok i pada deszcz.
- Może - rzekła wspierając się na mnie.
- Osobiście lubię, jeżeli w niedzielę jest słota. Wtedy człowiek głębiej odczuwa swój skromny błogostan. Jesteśmy razem, mamy ciepły, ładny pokój i cały wolny dzień przed sobą - uważam, że to skarb nie lada!
Twarz jej rozjaśniała się.
- Tak, dobrze nam, prawda?
- Uważam, że cudownie. Gdy sobie przypomnę dawne czasy... Mój Boże! Naprawdę, nie śniło mi się nawet, że kiedyś w życiu będzie mi jeszcze tak dobrze.
- To ładnie, że tak mówisz. Zaraz gotowa jestem w to uwierzyć. Musisz mi to częściej powtarzać.
- Czy nie mówię ci tego dostatecznie często?
- Nie.
- Być może. Zdaje mi się, że ja nie jestem zbyt czuły. Nie wiem dlaczego, ale nie potrafię. A bardzo chciałbym być.
- Nie potrzeba, kochanie, ja i tak ciebie rozumiem. Tylko czasami chciałabym mimo wszystko to usłyszeć.
- Dobrze, od dzisiaj będę ci to mówił za każdym razem. Nawet jeżeli będę przy tym wyglądał na głupca.
- Ach, głupca! W miłości nie ma rzeczy głupich.
- Chwalić Boga. Inaczej człowiek przeraziłby się własnym obrazem. Zjedliśmy razem śniadanie, potem Pat położyła się znowu do łóżka. Takie było zalecenie Jaffégo.
- Zostaniesz przy mnie? - spytała spod kołdry.
- Jeżeli chcesz.
- Chciałabym, ale ty przecież nie... Usiadłem przy niej na łóżku.
- Nie o to mi chodzi. Pamiętam, że przedtem nie lubiłaś, żeby ci się przyglądać w czasie snu.
- Przedtem tak... ale teraz bojÄ™ siÄ™ czasem, taka sama...
- Znam to uczucie. Doświadczyłem go kiedyś w szpitalu polowym po operacji. Bałem się wtedy zasnąć. Leżałem z otwartymi oczyma, czytałem albo myślałem i dopiero gdy szarzało, zasypiałem. Ale takie lęki mijają.
Przyłożyła twarz do mej dłoni.
- Człowiek boi się, że już nie wróci, Robby...
- Tak, ale wracamy i trwoga mija. Widzisz po mnie. Wraca się do życia, chociaż nie zawsze do tego samego punktu.
- Właśnie - odpowiedziała sennym głosem. Miała już na wpół przymknięte oczy. - Tego się boję. Ale ty mnie pilnujesz, co?
- Pilnuję cię - powiedziałem i pogłaskałem ją po czole i włosach, które także wyglądały jak zmęczone.
Oddychała głębiej i powoli obróciła się na bok. Po minucie spała jak kamień.
Usiadłem przy oknie i zapatrzyłem się w deszcz. Smagał teraz szyby szarymi strugami, a dom zdawał się być małą wyspą wśród nieskończoności smutku. Ogarnął mnie niepokój: rzadko zdarzało się, ażeby Pat była rano smutna i bojaźliwa. Ale zaraz przypomniałem sobie, że przed kilku dniami była taka wesoła i żywa i że może będzie inaczej, gdy się obudzi. Wiedziałem, że nurtuje ją myśl o chorobie i wiedziałem także od Jaffégo, że nie ma jeszcze poprawy. Widziałem jednak w życiu tylu nagle zmarłych, że wszelka choroba oznaczała dla mnie jeszcze życie i nadzieję. Wiedziałem, że można umrzeć na skutek ran, i miałem w tej dziedzinie rozległe doświadczenia - trudno mi jednak było pojąć, że choroba, przy której zewnętrzna powłoka człowieka pozostaje cała i zdrowa, może być niebezpieczna. Dlatego też przezwyciężyłem w sobie szybko tego rodzaju napady rozpaczy.
 
Ktoś zapukał do drzwi. Poszedłem otworzyć. Na progu stał Hasse. Położyłem palec na ustach i wyszedłem na korytarz.
- Przepraszam... - wybąkał.
- Niech pan wejdzie do mego pokoju - rzekłem otwierając sąsiednie drzwi.

Tematy