Lord Protektor żwawo uskoczył w bok, by uniknąć poparzeń. Vixa natychmiast skorzystała z okazji i potężnie cięła swoim kordem. Ostrze przedarło się przez pancerz i ugrzęzło w mięśniach lewego ramienia podmorca.
Coryphen zawył, puścił swój miecz i machnął prawicą. Vixa zobaczyły błysk, który poraził ją niczym blask słońca - i poleciała w dół. W jej głowie kołatała się jedna tylko myśl: Nie wiedziałam, że on potrafi coś takiego!
Spodziewając się śmierci, która czekała na nią na bruku, poczuła, że w coś uderza - trafiła jednak nie na twarde marmury, ale na mocno pochyły dach. Uderzenie wyparło jej dech z piersi i potoczyła się błyskawicznie po stromiźnie. Grzmotnęła plecami o wodę i poszła na dno. W chwilę później dźwignęła się ku powierzchni. Chwyciły ją czyjeś dłonie - spróbowała się szarpać i wyrywać, była jednak zbyt słaba. Zaraz też została wyciągnięta z wody.
Wylądowała w jakiejś fontannie. Dłonie, które ją trzymały, należały do dwu gapiących się na nią ze zdumieniem Silvanestyjczyków, którzy obmywali w fontannie swoje rany. Teraz przenieśli ją na brzeg i stanęli obok, patrząc na nią z podziwem i zgrozą.
- Zdumiewające! - wystękał wreszcie jeden z nich. - Spadłaś, pani, z wysokości czterdziestu stóp na pochyły dach, stoczyłaś się z niego i... z wysokości kolejnych dwudziestu stóp wleciałaś prosto do fontanny!
Księżniczka spróbowała wstać. Nogi natychmiast ugięły się pod nią i niemal rozbiła sobie głowę o kamienne obramowanie sadzawki. Wojownicy - wciąż z tym samym zdumieniem na twarzach - ponownie wyłowili ją i podnieśli. W końcu Vixa usiadła na zimnej, kamiennej krawędzi jadeitowego basenu, trzymając się za pękającą z bólu głowę i pojękując żałośnie, bo dopiero teraz dało jej o sobie znać zranione ramię.
Pożar drabin szybko rozprzestrzenił się na cały obszar przystani. Dargonestyjczycy zaczęli się cofać pod naporem gorąca, co natychmiast wykorzystali odważniejsi obrońcy. Natarli na tych, co zostali na murach.
Coryphen, którego wojownicy musieli walczyć na dwa fronty, wezwał swoich do jednoczesnego ataku na obie wieże. Dodawał im otuchy okrzykami, ale nie na wiele się to zdało, bo choć potężniej zbudowani podmorcy zaczęli z wolna spychać przeciwników w tył, zamknięci w wieżach obrońcy wymierzyli swoje machiny tak, by mogły ostrzeliwać mury wzdłuż.
Trrrach! Potężny kamień przeleciał tuż nad głowami obrońców i werżnął się w szyki wojowników Coryphena. I po raz pierwszy od chwili, kiedy wspięli się na mury, szeregi podmorców mocno się zachwiały. Coryphen natychmiast wydał rozkaz ataku na pozycję katapulty - dzieliła ich od niej jednak gęsta ciżba obrońców, machina zaś zaczęła sprawiać im kłopoty. W ślad za pierwszym wzdłuż muru śmignął drugi kamień, który odbiwszy się kilkakrotnie od parapetów, rozniósł niemal zwarte szeregi Dargonestyjczyków.
Na domiar wszystkiego, na dachu południowej wieży pojawiła się nagle samotna sylwetka elfa, który wspiął się tam po katapulcie. I oto na murach zagrzmiał okrzyk Mówcy Gwiazd: - Na co czekacie? Na nich, dzielni synowie Silvanostu! - Powiewy wiatru szarpały jego biały, obramowany złotem płaszcz, a światło pochodni odbijało się od klejnotów Gwiaździstej Korony.
Gromkimi wiwatami powitali Silvanestyjczycy Mówcę na murach - i z obu stron potężnie naparli na przeciwników. Podmorscy wojownicy stawiali zajadły opór. niewiele jednak mogli zdziałać przeciwko miotanym ze śmiertelną precyzją kamieniom oraz przeciw nacierającym i ogarniętym zapałem obrońcom i szalejącemu w dole pożarowi.
Wszyscy podmorcy - nie wyłączając Coryphena, rzucili się do drabin. Ale nawet i to nie uratowało ich od klęski, ponieważ obrońcy, gdy tylko opanowali mur, zaczęli spychać obciążone drabiny, posyłając napastników prosto w objęcia szalejących w dole płomieni.