Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Zadawszy im śmiertelne rany, sami zabezpieczeni od wzajemnych ran, rozbili ich. Kiedy pierwsze szeregi wpadały w bagno i błoto, wrogowie atakowali najszybciej jak mogli, by z całą swobodą przeszywać strzałami tych, których zatrzymywała topiel. Sławny książę sandomierski Henryk, walcząc w szeregu,
wielokrotnie ranny, zginął z wieloma znakomitymi rycerzami od niezliczonych ran2. Pierwej wyzionął ducha, niż zaniechał wojny. Wolał, stawiwszy mężnie
czoło, umrzeć, niż żyć w hańbie. Na próżno osłaniano go zbrojnie. Przebity, umierając, zsunął się na ziemię, by skonać. I choć drugi, trzeci i czwarty oddział
ruszyły szybko wbrew rozkazowi książąt i wodzów z pomocą pierwszemu, to
jednak niemal wszyscy, którzy nierozważnie wyrywali się naprzód z chęci
przyjścia z pomocą swoim, grzęźli i tonęli w błotnistej topieli, albo w ślepym szaleństwie, rzucając się na pewną śmierć, jak jakieś ofiary ginęli przebijani dzidami i oszczepami nieprzyjacielskimi. W tym wielce niedogodnym położeniu, nie było bowiem miejsca ani na wycofanie się, ani na ucieczkę wobec tego, że Prusowie napierali z przodu i z tyłu, z lewej i z prawej strony i zamkniętych w środku razili pociskami. W tym wszystkim jednak gorsza od wszelkiego wroga
wydawała się błotnista i bagnista topiel. Liczba żołnierzy, obciążonych zbroją, pochłoniętych przez jej głęboką, otwartą czeluść, przewyższała znacznie liczbę wziętych przez wrogów do
2 Śmierć Henryka sandomierskiego w zasadzce zgotowanej przez Prusów stwierdzają roczniki: kapit. krak., lubiński, Sędziwoja i Katalog biskupów krak. pod 1167 r., MPH, t. II, s.
834, 875, t. III, s. 352 — nie potwierdzają natomiast dwie wyżej wymienione kroniki. Balzer, Genealogia, s. 169, 170, na podstawie dokumentu z 31 XII 1167 r. ustala tą datę na 18 X 1166
r. Reszta opowiadania jest upiększeniem Długosza. Straty strony polskiej, jak stwierdzają źródła, były bardzo duże.
niewoli i zabitych. Kiedy Polacy z ostatnich szeregów, których jeszcze nie wciągnął wir zdradliwej walki, zauważyli, że wrogowie nie znajdują żadnych przeszkód, a dla nich nie ma żadnej nadziei ocalenia, okazali jednak wtedy tyle odwagi, że choć pierwsi zginęli przeszyci strzałami, albo się potopili w bagnie, następni przeszedłszy po ich trupach, walczyli na ich ciałach, dopóki sami nie padli od pocisków, liznąwszy, że dla zdradzonych podstępnie nie ma innej
pociechy poza bohaterską śmiercią. Niemal cały kwiat rycerstwa polskiego padł
tam pod wściekłym atakiem wrogów, a chorągwie polskie zagarnęli
nieprzyjaciele. Trupa księcia sandomierskiego Henryka, odartego w haniebny, godny litości sposób z jego [książęcych] oznak, zamieszanego w stosie trupów, pochłonęło bagno, jeżeli można nazwać pochłonięciem i śmiercią [śmierć], którą poniósł z miłości ojczyzny i dla zapewnienia zwycięstwa swemu narodowi. Obaj książęta: Bolesław i Mieczysław wyszli cało z oddziałami, którymi dowodzili.
Kiedy jednak zobaczyli, że ich wojska po większej części wyginęły z powodu
niedogodnego położenia, wrócili do Polski w głębokim żalu, zarówno z powodu śmierci brata, księcia Henryka, jak i żołnierzy, prowadząc resztki nędznego, okrytego ranami wojska. Nie tylko wtedy, ale jeszcze przez wiele lat słychać było żale i narzekania krewnych, żon i przyjaciół z powodu śmierci poległych
żołnierzy. Bo w tej nieszczęsnej, godnej współczucia klęsce polegli pokonani najdzielniejsi rycerze polscy, wykruszył się w sile wieku kwiat żołnierzy. Trudno jest bowiem przedstawić w słowach, ilu znakomitych młodzieńców, ilu
wyborowych żołnierzy, ile koni i oręża, jakie majątki i bogactwa pochłonęła ta klęska. Nienasycony gniew wrogów nie znał litości wobec zwyciężonych,
uwikłanych w bagnach i błotnistej topieli. Mordowali wszędzie wszystkich, nie oszczędzając żadnego wieku ani stanu. Przez wiele dni potem zbierali łupy po zabitych lub tych, co utonęli. Przypisywali swoim bogom i świętokradczej wierze to swoje wielkie zwycięstwo, które litościwy i prawdziwy Bóg raczył zesłać w celu zgładzenia i oczyszczenia zbrodni Polaków, lub ich wypróbowania. Książę włodzimierski Mścisław Izasławicz przekonany, że stolica w Kijowie należy się raczej jemu niż synowi Dawida Izasławowi, zimą tego roku prowadzi wojska pod Kijów3. I dzięki temu, że kijowianie poparli jego plany, wypędza syna Dawida 3 Zob. s. 67, tamże objaśnione i inne występujące tu osoby. Ustęp ten należy do 1158 r. i dość wiernie powtarza dane z Lat. troickiego, s. 241 (o wypędzeniu Izasława), z Lat. ławrent.
red. suzd., kol. 348, z Lat. hip., kol. 348 — wszystkie te kroniki podają rok 1158. Wszak Izaslaw Dawidowicz zmarł w 1161 r., a tu Lat. troicki podaje, te uszedł „w Wiaticze", a Lat.
hip., l. c. — że Mścisław oddał Kijów Rościsławowi I (zob. s. 67), a sam uszedł do Włodzimierza.
Izasława z Kijowa i zajmuje stolicę w Kijowie. Syn zaś Dawida Izasław, ustąpiwszy z Kijowa, osiadł wśród Wiatyczów4. Ale Mścisława Izasławicza
zaczęły natychmiast nudzić rządy w Kijowie. Przyzwawszy swego stryjecznego
brata księcia Smoleńska Rościsława, wiosną zrezygnował na jego korzyść z
księstwa kijowskiego, sam zaś usunął się do Włodzimierza. Ale i książę
smoleński Rościsław nie dzierżył długo księstwa kijowskiego. Zniechęciwszy się do rządów nad nim, z obawy przed wygnaniem, oddaje je Włodzimierzowi
Mścisławiczowi.
ROK PAŃSKI 1168
Po śmierci Henryka jego księstwo przypadło młodszemu bratu Kazimierzowi, który pojmuje żonę.
Klęska w wojnie pruskiej okryła dzielnice Polski długotrwałym przygnębieniem i smutkiem. Przez jakiś czas trwało przykre, ponure milczenie, ponieważ
dotkliwy ból powiększał wstyd z powodu źle prowadzonej wojny. We wszystkich niemal domach i okolicach pozostali przy życiu opłakiwali boleśnie stratę braci i krewnych. Zamykali uszy na wszystko, co mogło przynieść ulgę i pociechę

Tematy