Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Pochwyciła sztylet i jednym ruchem rozcięła skórę na przedramieniu. Krew trysnęła na czarne kajdany. Zacisnęły się na moment — Eleeri niemal usłyszała, jak trzeszczą żebra więźnia— a potem zeschły, zamieniły w dym i się rozwiały. Podtrzymała Romara, kiedy robił pierwszy, chwiejny krok. Później wzięła go w ramiona, a jego siostra i mieczowy brat pochwycili ich oboje w objęcia. Nachylił ku niej twarz.
— Tsukup? — zapytał.
— We własnej osobie. — Łzy płynęły po roześmianej twarzy Eleeri. Romar starł palcem wilgoć z jej policzka.
— Płaczesz za mną? Nie, teraz nie pora na łzy. — Uścisnął ją mocno. — Dokonaliście niemożliwego. Wykorzystajmy to i spróbujmy opuścić to miejsce.
Ich przewodnik odchrząknął i powiedział:
— Mogę was przenieść do pewnego miejsca… jeśli mnie o to poprosicie.
Jerrany pierwszy zrozumiał sens jego słów. Wyprostował się i rzekł:
— Prosimy cię, zabierz nas czworo do bramy, przez którą będziemy mogli wrócić do naszego świata.
Przewodnik dotknął ich ręką i nagle znikł czarny budyneczek. Zamroczeni stali chwiejąc się na niskiej, rzadkiej trawie. Przed nimi lekka mgiełka to zasłaniała, to odsłaniała matowo—szarą konstrukcję bramy. Omszałe, zniszczone przez czas kamienne bloki. Mayrin cofnęła się o krok i spojrzała przewodnikowi w oczy.
— Dziękuję ci, dobry władco tej krainy, za twoją odwagę i za pomoc, jakiej nam udzieliłeś. Czy jest coś, czym moglibyśmy ci się zrewanżować? Twoja pomoc przekroczyła dług wdzięczności, który mogłeś zaciągnąć u nas za wyratowanie cię z tamtych jeżyn.
Zawahał się, a potem skinął głową. Jego wzrok spoczął na sztylecie świecącym miękłam blaskiem u pasa Mayrin. Ta odczepiła sztylet i wyciągnęła z pochwy ostrze.
— Oto broń Światła. Z własnej woli ci ją daję. Używaj jej z honorem. Oby służyła ci tak dobrze jak mnie. — Podała mu sztylet i pochwę. Obcy złożył niski ukłon i pomknął wielkimi skokami przez szare wrzosowisko. Kiedy się oddalał, jego postać znów uległa przemianie i czwórka przyjaciół wymieniła zdziwione spojrzenia.
Eleeri przez moment widziała kojota, który odwróciwszy głowę spojrzał na nią z rozbawieniem. Uśmiechnęła się w duchu. Wędrujący–w–Dal mawiał, że Kojot Odwieczny Kpiarz pojawia się w najróżniejszych postaciach. Oni wszakże postąpili z nim uczciwie i sami zostali dobrze potraktowani. Stało się tak, jak powinno się było stać. Przynajmniej tak twierdziły wszystkie legendy.
Jej przyjaciele przypatrywali się bramie. Górowała nad nimi szara, masywna, o groźnym wyglądzie. Za nią była tylko mgła.
— No co, wracamy? — Głos Romara brzmiał prawie że radośnie.
— My możemy, ty nie. Powiedziano nam, że tutaj przebywa tylko twoja dusza. Jedynie dusza połączona z ciałem może przejść przez tę bramę.
— Więc muszę tu pozostać?! — Romar spojrzał na Mayrin nic nie rozumiejąc.
Nagle Eleeri otworzyła szerzej oczy. Wreszcie zrozumiała wszystko. Nareszcie będzie mogła użyć gliny zabranej z kanionu. Rozejrzała się i szybko zgromadziła potrzebne jej rzeczy. Romar pierwszy pojął, co Eleeri zamierza zrobić. Skinął głową, wziął od niej sztylet, odciął nim sobie kosmyk włosów i napluł na glinę.
Dziewczyna splotła z zerwanej trawy cienki sznurek i szybko zaczęła zszywać skrawek odcięty od kaftana. Później podniosła ulepioną z gliny figurkę noszącą miniaturowy sztylet niezdarnie wyrzeźbiony ze srebrzystego drzewa, ubraną w skórzany kaftan i spodnie.
— I jeszcze coś od nas wszystkich — dodała, skrapiając glinę swoją krwią. Potem przywiązała sztylet wzdłuż rany, którą sobie zadała, by zniszczyć łańcuchy Romara. Mayrin dodała długie pasmo włosów, Jerrany zaś też splunął na glinę, jak przedtem Romar. Eleeri uznała, że wszystko gotowe i przywołała gestem Romara.
— Trzymaj to i w żadnym razie nie wypuszczaj z rąk. Prowadź nas, Jerrany.
Jerrany ujął rękojeść miecza i przeszedł przez bramę. Za nim Romar pomiędzy dwiema zdecydowanymi na wszystko kobietami. Otoczyło ich oślepiające światło, sparzył żar, chłód zmroził, ale Mayrin i Eleeri nie puściły Romara. Niewidzialna siła targała nimi, rzucała z boku na bok. Miały wrażenie, że coś za wszelką cenę usiłuje rozewrzeć ich uścisk. A.potem nastąpił koniec. Troje ludzi stało chwiejnie na kamiennej posadzce w wielkiej sali.
— Romar! Romar! Nie wrócił z nami! — krzyknęła Mayrin. Eleeri podniosła z podłogi glinianą figurkę.
— Wiesz, że wrócił. Teraz wystarczy pokonać mieszkańca Ciemnej Wieży. Przekazać duszę ukrytą w figurce do ciała Romara. Wtedy wreszcie wróci do domu. — Westchnęła z przesadą. — A wszystko w ciągu jednego dnia.
W chichotach, które teraz się rozległy, brzmiała histeryczna nuta, ale Eleeri wolała już to niż krzyki. Gliniana figurka poruszyła się w jej dłoni. Postawiła ją na posadzce i patrzyła, jak maszeruje.
— Dokąd on idzie?
— Chyba szuka swego ciała. Myślę, że łączy ich najsilniejsza z więzi.
Ruszyli powoli za figurką. W żadnym z korytarzy, które przemierzyli, nie było już ciemno. Runy iskrzyły się na ścianach, gdy je mijali. Maleńka postać kroczyła wciąż dalej niezmordowanie, a tymczasem Mayrin już się zmęczyła, Jerrany zaś i Eleeri zwolnili kroku. Mijając jakieś okno zdali sobie sprawę, że choć czas zatrzymał się dla nich w krainie cieni, to teraz znów płynął nieubłaganie, aczkolwiek wolniej niż na zewnątrz. Sądząc z wysokości słońca na niebie, weszli do Ciemnej Wieży nie dalej niż dwie godziny temu, a im się wydawało, że minęło już wiele dni. Wszystkim dokuczały też głód i pragnienie. Gliniany sobowtór Romara szedł coraz szybciej, wreszcie zaczął biec. Zatrzymał się przed jakimiś drzwiami. Eleeri jęknęła.
— Nie, nie mogę. Znowu drzwi. Co mamy zrobić tym razem?