— Pokój tylko dla siebie. Ja mam pół tuzina współmieszkańców. No cóż, w Weyrze było tak samo — dodał filozoficznym tonem. — Do zobaczenia jutro.
— Dziękuję, Fallonerze — odpowiedział Robinton nieśmiało, ale serdecznie. Odpowiedział mu uśmiech chłopca z Weyru, który przywołał do siebie młodsze dzieci i poprowadził je do wyjścia.
Robinton nigdy nie dowiedział się od matki, jaka była prawdziwa przyczyna nagłego wyjazdu z Cechu, ale za to zorientował się, że nikt w Bendenie nie spodziewał się przybycia słynnej Mistrzyni Śpiewu. Wszyscy byli bardzo zadowoleni z jej pobytu, ponieważ uciszyła nieco krzykliwy, choć rzeczywiście dobry głos Maizelli. Cieszyło się z tego nie tylko przyrodnie rodzeństwo dziewczyny, ale i wielu dorosłych mieszkańców Warowni. Lord Maidir był dobrym człowiekiem i sprawiedliwym Władcą, ale uwielbiał szesnastoletnią Maizellę, której w odróżnieniu od brata, Raida, brak było mądrości i zdrowego rozsądku. Robie uważał, że Raid jest nadmiernie sztywny i zadufany, ale syn Władcy najwyraźniej odziedziczył po ojcu sprawiedliwość i uczciwość, chętnie przyjmując krytykę od dorosłych, którzy kierowali tą ogromną Warownią. Jego siostra nie zaskarbiła sobie powszechnej sympatii, za to on był lubiany. Wszyscy wiedzieli bez słów, że Hayona, Rasę i Naprilę trzeba bronić przed Maizellą, która albo złośliwie im dokuczała, albo całkiem ignorowała, zależnie od tego, jaki miała humor.
Robinton, przyzwyczajony do takiego zachowania po licznych: przeprawach z Halanną, nauczył się uśmiechać, trzymać język za, zębami i nie reagować na zaczepki. Nieco później miał okazję do pewnego rodzaju zemsty, gdy mama poleciła Maizelli zaśpiewać z nim w duecie. Wiedział, że ma dobry dyszkant i że dzięki Washellowi i matce uzyskał więcej niż wystarczające wykształcenie. Właściwie planowano, że zastąpi Londika jako główny sopran chłopięcy, gdy Londik przejdzie mutację. Wiedział jednak, co działo się z uczniami, którzy pysznili się swoimi zdolnościami. Poza tym mama nie zniosłaby takiego zachowania nawet przez chwilę, tylko wytargałaby go za uszy, żeby przypomnieć mu, gdzie jest jego miejsce.
Praca z Halanną również i Merelan nauczyła paru sztuczek, przydatnych przy temperowaniu zarozumiałych dziewczyn.
— Mam śpiewać z tym dzieciakiem? — spytała Maizella obraźliwym tonem.
— Masz śpiewać z dobrze wyszkolonym sopranem, którym mój syn dysponuje. — Merelan zamilkła na chwilę, po czym dodała: — Ten dzieciak udowodni ci za chwilę, że wie o muzyce o wiele więcej niż ty. Zaczynamy od „Teraz już czas…”
Merelan ledwie dostrzegalnie mrugnęła lewym okiem do Robintona, unosząc dłonie, by dyrygować. Był gotów. Wiedział, że chciała, by zaśpiewał pełnym głosem, czego zwykle nie robił, bo zdawał sobie sprawę, że nie należy wybijać się w chórze. Maizella o mało nie przepuściła swojego wejścia, tak się na niego zagapiła. Robinton z wielką satysfakcją przeżył ten moment chwały, podobnie jak inni, o czym świadczył pochlebny szmer wśród reszty uczniów.
Maizella naturalnie chciała go zagłuszyć, więc matka przerwała taktownie i przywołała ją do porządku.
— Przy śpiewaniu duetów głosy powinny być zrównoważone, wtedy efekt będzie najlepszy. Wiemy, że potrafisz głosem wypłoszyć pajęczaki z sieci, Maizello, ale w tym pokoju ich nie ma. — Merelan skarciła wzrokiem rozchichotaną klasę. — Zaczynamy od „Teraz już czas” i proszę śpiewać razem z sopranem, a nie przeciw! niemu.
Tym razem Maizella przyciszyła nieco głos i nawet ona zauważyła efekt — choć sądząc po ponurej minie, wcale nie była zadowolona.
— O wiele lepiej, Maizello, o wiele lepiej. Zobaczmy, czy uda nam się dołączyć trzeci głos. — Kiedy Merelan zaczęła partię sopranu, dokładnie pokazała, co to znaczy równoważyć siłę głosu.
Gdy ucichł śpiew, reszta dzieci zaczęła bić brawo.