Bacząc na swoich śmiertelnych towarzyszy, Sithowie zatrzymali się wreszcie na odpoczynek w obszernej grocie, której sufit pokrywały liczne stalaktyty. W łagodnym blasku kul Sithów wyglądała ona jak z bajki; przez chwilę Tiamak cieszył się, że tam przyszedł. Świat podziemia wydawał się skrywać równie wiele okropieństw, co i wspaniałości.
Jedząc kawałek chleba i niezwykle smaczny, lecz zupełnie mu nie znany owoc, który dostał od Sithów, Tiamak zastanawiał się, jak daleko zaszli. Wydawało mu się, że minął już prawie cały dzień; na powierzchni pokonaliby tę odległość w o wiele krótszym czasie. Nawet biorąc pod uwagę meandry tuneli, wydawać by się mogło, że gdzieś już powinni dotrzeć, a tymczasem wciąż wędrowali przez niczym nie różniące się od siebie jaskinie.
To mi przypomina upiorną chatę Buoyeg z dawnej opowieści - pomyślał, lecz nie było mu do śmiechu. - Z zewnątrz wydaje się mała, ale bardzo duża od wewnątrz.
Odwrócił się do Josui, by spytać go, czy i on zauważył ten dziwny szczegół; książę siedział wpatrzony w swój kawałek chleba, jakby był zbyt zmęczony albo roztargniony, żeby go zjeść. Nagle grota zadrżała, a może tylko tak im się wydawało; Tiamak poczuł lekki ruch, jakby coś się obsunęło, jednak ani Josua, ani Sithowie nie zwrócili na to uwagi. Raczej wyglądało to tak, jakby cała grota przechyliła się na jedną stronę, a znajdujący się w niej ludzie przesunęli bez najmniejszego wysiłku. Było to tak okropne uczucie, że jeszcze długo potem Tiamak miał wrażenie, że znajduje się w dwóch miejscach w tym samym czasie. Poczuł na plecach dreszcz przerażenia.
- Co się dzieje? - spytał.
Nie poczuł się lepiej, widząc niepokój na twarzach Sithów.
- O tym właśnie mówiłam - powiedziała Aditu. - Staje się coraz silniejsze, w miarę jak zbliżamy się do serca Asu’a.
Likimeya wstała i rozejrzała się powoli, lecz Tiamak był przekonany, że posługuje się ona nie tylko wzrokiem.
- Ruszamy - powiedziała. - Mamy mało czasu. Tiamak podniósł się z trudem. Wyraz twarzy Likimeyi nie dodał mu odwagi. Nagle pożałował, że w ogóle zabierał głos, zamiast zostać z resztą przyjaciół na powierzchni. Lecz teraz było już za późno.
Dokąd idziemy? - spytała Miriamele, dysząc ciężko. Yis-hadra, która teraz prowadziła całą grupę, odwróciła się.
- Idziemy? - powiedziała. - My lecimy. Uciekamy. Miriamele zatrzymała się, by zaczerpnąć więcej powietrza.
Nornowie zaatakowali ich jeszcze dwukrotnie, lecz bez łuczników nie byli w stanie pokonać karlaków. Mimo to zginęło ich jeszcze dwóch, a Nornowie nie zamierzali się poddać. Od ostatniej potyczki Miriamele udało się tylko raz dostrzec przeciwników; było to w tunelu na tyle długim i prostym, by warto było się odwrócić. W tym momencie rzeczywiście wyglądali jak stworzenia z mroków ziemi: blade, milczące i bezlitosne. Wydawało się, że Nornowie się nie spieszą, jakby tylko ich śledzili, oczekując na swoich towarzyszy z łukami i włóczniami. Ich widok powstrzymywał ją, by nie usiąść i poddać się ostatecznie.
Wiedziała, że w ucieczce z jaskini karlaków dopisało im szczęście. Nawet jeśli Białe Lisy spodziewały się jakiegoś oporu, to z pewnością nastawiły się na krótką walkę. Zamiast tego spadła na nich lawina kamieni i desperacka obrona osaczonych, co z pewnością ich zaskoczyło i pozwoliło uciec Miriamele i jej towarzyszom. Księżniczka nie miała jednak złudzeń, że drugi raz Nornowie nie dadzą się nabrać.
- Możemy tak uciekać w nieskończoność - powiedziała do Yis-hadry. - Może wy ich potraficie przetrzymać, ale my nie. W każdym razie tam na górze nasi ludzie znajdują się w niebezpieczeństwie.
Binabik przytaknął jej.
- Jest tak, jak ona mówi. Nam nie wystarczy ucieczka. Musimy się jakoś stąd wydostać.
Yis-hadra nic nie odpowiedziała, a tylko spojrzała na swojego męża, który zbliżał się, kulejąc; za nim szły ostatnie z karlaków i Cadrach. Twarz mnicha przybrała barwę popiołu, lecz Miriamele nie dostrzegła u niego żadnych ran. Odwróciła się, nie chcąc, by ogarnęło ją niepotrzebne współczucie.
- Są teraz dość daleko za nami - powiedział Yis-fidri. - Wydają się zadowoleni z tego, że pozwolili nam się oddalić. - Oparł się o ścianę, przyciskając głowę do kamienia. Yis-hadra podeszła do niego i pomacała delikatnie ranę na jego ramieniu. - Sho-vennae nie żyje, a także trzej inni - jęknął i powiedział kilka słów w swoim śpiewnym języku. Jego żona odpowiedziała bolesnym jękiem. - Zmiażdżeni jak delikatne kryształy. Odeszli.
- Wszyscy byśmy zginęli, gdybyśmy nie zdecydowali się na ucieczkę: i my, i wy wszyscy. - Miriamele zamilkła, próbując opanować swój gniew i strach przez Nornami. - Wybacz mi, Yis-fidri. Przykro mi z powodu waszych ludzi. Naprawdę.
Kropelki potu na czole Yis-fidriego lśniły w blasku światła pałeczek karlaków.
- Niewielu opłakuje Tinukeda’ya - odparł cicho. - Zapędzają nas do służby, kradną nam Słowa Stworzenia, a nawet błagają nas o pomoc, kiedy znajdą się w potrzebie, lecz rzadko opłakują.