- Musisz iść do pracy. Pójdziesz następnym razem, kiedy będą robili sonogram.
- W porządku.
Olivia pocałowała go ponownie, tym razem nieco dłużej.
- Hej - szepnęła. - Szczęśliwy?
Zamierzał znów zażartować, rzucić jakąś aluzję. Jednak nie zrobił tego. Spojrzał jej prosto w oczy i powiedział:
- Bardzo.
Olivia odsunęła się, on wciąż stał w drzwiach i obserwował ten uśmiech.
- Lepiej się spakuję.
Matt patrzył, jak odchodzi. Było mu dziwnie lekko na sercu. Naprawdę był szczęśliwy, co piekielnie go przerażało. Szczęście jest takie kruche. Dowiadujesz się tego, kiedy zabijasz chłopaka. Dowiadujesz się tego, kiedy spędzasz cztery lata w więzieniu o zaostrzonym rygorze.
Szczęście jest tak delikatne, tak nietrwałe, że może je zniszczyć byle podmuch.
3
Lub dzwonek telefonu.
Matt był w pracy, gdy poczuł wibracje wideotelefonu.
Spojrzał na numer dzwoniącego i zobaczył, że to Olivia. Wciąż siedział przy swoim starym podwójnym biurku, chociaż druga strona była wolna już od trzech lat. Jego brat Bernie kupił to biurko, kiedy Matt wyszedł z więzienia. Przed tym, co rodzina eufemistycznie nazywała „wypadkiem", Bernie wiązał wielkie nadzieje z nimi dwoma, Braćmi Hunter. Nie chciał z nich rezygnować. Matt miał zapomnieć o tych czterech latach. Ten wypadek był tylko wybojem na drodze, niczym więcej, a teraz Bracia Hunter znowu siedzieli w siodle.
Bernie był tak przekonujący, że Matt prawie w to uwierzył.
Bracia siedzieli przy tym biurku przez sześć lat. Prowadzili w tym pokoju kancelarię prawniczą - Bernie zajmował się lukratywnymi zleceniami korporacyjnymi, a Matt, jako skazany Przestępca niemający prawa wykonywania zawodu, przejmował sprawy leżące na przeciwnym biegunie, ani lukratywne, ani korporacyjne. Wspólnicy Berniego uważali to za dziwactwo, że żaden z braci nie odczuwał potrzeby samotności. Jako dzieci mieli wspólny pokój, w którym Bernie spał na górze piętrowego łóżka i był dla Matta głosem dobiegającym z góry, z ciemności. Obaj tęsknili za tymi czasami - a przynajmniej tęsknił za nimi Matt. Sam zawsze czuł się nieswojo. Miło było dzielić pokój z Berniem. Przez sześć lat.
Matt położył dłonie na mahoniowym blacie. Powinien już pozbyć się tego biurka. Od trzech lat nikt nie siedział po stronie Berniego, lecz Matt wciąż czasem zerkał tam, spodziewając się go zobaczyć. Wideotelefon znów zawibrował.
W jednej chwili Bernie miał wszystko - wspaniałą żonę, dwóch wspaniałych chłopców, duży dom na przedmieściu, partnerstwo w dużej kancelarii prawniczej, zdrowie i popularność - a w następnej rodzina sypała ziemię na jego grób i usiłowała zrozumieć, co się stało. Tętniak mózgu, powiedział lekarz. Możesz chodzić z nim latami, a potem bach i umierasz.
Telefon był ustawiony na wibrowanie, dopiero potem rozlegał się dzwonek. Przestał wibrować i zaczął odgrywać stary motyw z Batmana, ten z ambitnym tekstem składającym się głównie z „na, na, na", zakończonym okrzykiem „Batman"! Matt odczepił nowy aparat od paska. Zatrzymał palec tuż nad przyciskiem odbioru. To było dziwne. Olivia, chociaż pracowała w firmie komputerowej, zupełnie nie radziła sobie z elektroniką. Rzadko używała telefonu, a jeśli już, to przecież wiedziała, że Matt jest w biurze. Zadzwoniłaby na stacjonarny.
Matt nacisnął klawisz odbioru, lecz na ekraniku pojawił s komunikat, że „nadchodzi" zdjęcie. To również było dziwne. Pomimo początkowego entuzjazmu Olivia jeszcze nie nauczyła się korzystać z kamery. Odezwał się interkom.
Rolanda - Matt mógłby nazwać ją sekretarką lub asystentka ale wtedy zrobiłaby mu krzywdę - odkaszlnęła.
- Matt?
- Tak?
- Marsha na drugiej linii.
Wciąż patrząc na ekran, Matt podniósł słuchawkę biurowego telefonu, żeby porozmawiać ze swoją bratową, wdową po Berniem.
- Cześć - powiedział.
- Cześć - odparła Marsha. - Czy Olivia wciąż jest w Bostonie?
- Uhm. W rzeczy samej, chyba właśnie przesyła mi zdjęcie przez nowy telefon komórkowy.
- Och. - Na moment zapadła cisza. - Jednak będziecie dziś w pobliżu?
W kolejnym geście sygnalizującym więź rodzinną Matt i Olivia przymierzali się do zakupu domu niedaleko Marshy i chłopców. Dom znajdował się w Livingston, gdzie Matt i Bernie dorastali.
Matt kwestionował sens tego powrotu. Ludzie mają dobrą pamięć. Bez względu na to, ile minie lat, zawsze będą szeptać za jego plecami. Z jednej strony Matt już dawno przestał się przejmować takimi drobiazgami, z drugiej zaś martwił się o Olivię i ich przyszłe dziecko. Przekleństwo przechodzące z ojca na syna i tym podobne rzeczy.
Olivia zdawała sobie sprawę z ryzyka. Chciała tego dziecka.
Co więcej zawsze trochę nadpobudliwa Marsha miała - Matt zastanawiał się, jak to najłagodniej ująć - humory. Rok po nagłej śmierci Berniego przeszła załamanie nerwowe. „Musiała odpocząć" - kolejny eufemizm - przez dwa tygodnie, a na ten czas Matt wprowadził się do jej domu i zajął chłopcami. Teraz Marsha była w dobrej formie - przynajmniej tak wszyscy twierdzili - ale Matt wciąż wolał trzymać się w pobliżu.
Dziś mieli obejrzeć osobiście nowy dom.
- Powinienem niedługo tam być. Czemu pytasz, czy coś się stało?
- Mógłbyś tu wpaść?
- Do ciebie?
- Tak.
- Pewnie.
- Jeśli ci nie pasuje...
- Nie, skądże.
Marsha był piękną kobietą o owalnej twarzy, która czasem miała okropnie smutny wyraz. Jego bratowa często nerwowo spoglądała w górę, jakby upewniając się, że czarna chmura jest na swoim miejscu. Oczywiście był to tylko odruch, tak samo nic niemówiący o prawdziwej osobowości jak niski wzrost czy szramy.