Każdy jest innym i nikt sobą samym.


- Nie wierzę w to. Nigdy nie brał heroiny, więc po co miał zacząć? Doug stoczył się na dno i postanowił wrócić do normalnego życia. Od miesięcy był czysty. Poza tym panicznie bał się igieł.
- Co masz na myśli?
- Miał fobię. Nikt mi nie wmówi, że sam wbił ją sobie w ramię.
Sammy uniósł szklankę do ust, ale zanim upił choć trochę alkoholu, zapatrzył się w jego kolor i przefiltrowane przezeń światło.
- Jack... - powiedział po chwili. - Twój kumpel wpakował się w straszne szambo.
- Wiem - odparłem, opadając na oparcie krzesła.
Następnego dnia pojawiłem się w pracy nadzwyczaj wcześnie, zdecydowany jak najwięcej dowiedzieć się o tym, co przed śmiercią robił Doug. Dla mnie sprawa była jasna: ktoś zamordował Townsenda, bowiem fenatylu nie bierze nikt, kto podświadomie nie chce umrzeć. Może Doug nie był do końca normalny, ale nie miał skłonności samobójczych. Nie jestem ekspertem, ale w ciągu ostatnich tygodni przepełniał go dobry humor i rzadka w jego przypadku werwa. Z własnego doświadczenia wiem, że człowieka przed samobójstwem chroni strach. Gdyby Doug chciał ze sobą skończyć, wybrałby jakiś inny sposób. Nie próbowałby w ostatnim akcie desperacji przezwyciężać swojej życiowej fobii. Zacząłem od poszukiwania informacji o Michele Sonnier, chociaż nie uważałem, żeby się przyczyniła do śmierci Douga: od Jefferson Arms i narkotyków dzielił ją cały wszechświat. Po prostu musiałem od czegoś zacząć.
Spojrzałem na Blu, która przeglądała gazetę i stwierdziłem, że nie będę jej przeszkadzał. Była taka szczęśliwa i spokojna, czytając horoskopy i artykuły typu: „Kiedy dwie siostry pragną tego samego mężczyzny". Postanowiłem, że pozwolę jej poleniuchować trochę, dziesięć dolarów za godzinę. Czy to nie wspaniałe, uszczęśliwiać kogoś przy pomocy tak skromnych środków? Po chwili zmieniłem zdanie i spytałem:
- Blu, poszukasz dla mnie kilku informacji? Moja sekretarka odłożyła gazetę i spytała:
- Jakich?
- Chciałbym dowiedzieć się czegoś o śpiewaczce operowej Michele Sonnier.
Blu przekrzywiła głowę i spojrzała na mnie zdziwiona.
- Wiesz, jakoś opera nie pasuje mi do ciebie. Przez chwilę siedziała nieruchomo, jak słup soli, mrugając tylko bezradnie oczami. Prawda jest taka, że nigdy nie byłem w stanie odgadnąć: czy Blu jest prawdziwym geniuszem, który udaje blond idiotkę, czy rzeczywiście nie jest zbyt mądra. Bywały takie chwile, kiedy wyobrażałem ją sobie, jak wychodzi z biura, zapala papierosa i mruczy do siebie: „Świetna robota, znów zrobiłam go w konia".
- Jasne - mruknąłem. - Gdzie w takim razie widzisz moje miejsce?
Blu zmarszczyła czoło i przez chwilę się zastanawiała.
- Na meczu baseballa.
- Mecz, powiadasz?
- Tak. Do ciebie pasowałyby: bluza, czapeczka i hot-dog w ręku.
Ponownie zapadła cisza, a Blu, najwidoczniej zadowolona z siebie, zaczęła przewracać kolejne strony gazety. Obserwowałem ją przez chwilę, spróbowałem coś powiedzieć, po chwili jednak wzruszyłem ramionami i poszedłem do biura. Włączyłem komputer i wpisałem nazwisko śpiewaczki do wyszukiwarki internetowej. Po chwili na ekranie wyświetliły się rezultaty poszukiwania: 693 strony. Charles Ralston to zdecydowanie popularny człowiek. Przejrzałem kilka pierwszych wyników, a potem znalazłem to, czego szukałem: oficjalną stronę śpiewaczki MicheleSonnier.com. Wszedłem na nią, i po chwili oglądałem jedno ze zdjęć, które widziałem na ścianie Townsenda. Sonnier stała na scenie w długiej, ozdobnej sukni. Odszukałem sekcję poświęconą jej biografii i zacząłem czytać.
Michele Sonnier jest posiadaczką najciekawszego głosu, jaki można usłyszeć pośród przedstawicieli młodego pokolenia śpiewaków operowych ostatniego dziesięciolecia. Jedyna córka lekarza i nauczycielki, cudowne dziecko, którego talent dał o sobie znać już w dzieciństwie. Po ukończeniu Juilliard School zadebiutowała na deskach sceny operowej, wygrywając konkurs Metropolitan Opera w wieku dwudziestu jeden lat. Nagrodą w nim był solowy występ w Carnegie Hall, który otworzył przed Michele Sonnier drzwi do sławy. Rok później zaśpiewała w San Francisco po raz pierwszy w głównej partii solowej, a jej występ okrzyknięto wydarzeniem roku. Pomimo młodego wieku Michele Sonnier wystąpiła już na scenach Metropolitan, La Scali i Teatru Bolszoj. Podczas niedawno zakończonej trasy koncertowej po Europie była nie raz porównywana do swej mistrzyni, Marilyn Horne.
Michele Sonnier i Ralston stanowili parę idealną, przed którą żadne drzwi nie mogły pozostać zamknięte. Jego pieniądze i wpływy pozwalały wniknąć w kręgi nowej finansjery, jej klasyczne wykształcenie zapewniało wejście na salony z tradycjami. Przewinąłem stronę do samego dołu i kliknąłem na link, który prowadził do zapisu jej tournee. Zacząłem porównywać listę koncertów z biletami lotniczymi znalezionymi w szufladzie Douga. 17 stycznia, Portland, Oregon. Przewertowałem stertę biletów i znalazłem ten z datą 17 stycznia. Miejscówka opiewała na przelot z Atlanty do Portland. Choć wiedziałem już, czego mogę się spodziewać, postanowiłem sprawdzić jeszcze kilka zbieżności. W pierwszych dniach lutego Michele Sonnier występowała w Nowym Jorku i Miami. Rzeczywiście, Doug również tam był. Sprawdziwszy z tym samym rezultatem jeszcze kilka dat, zacząłem się zastanawiać. O co tutaj, u diabła, chodzi? Spojrzałem z powrotem na ekran komputera, zastanawiając się, czy Sonnier będzie występowała w przyszłości. Moją uwagę przykuł jeden z najbliższych terminów. 15 czerwca miała zaśpiewać w Atlanta Civic Opera. To za cztery dni. Reszta koncertów miała mieć miejsce w innych, odległych częściach kraju. Podniosłem słuchawkę i wykręciłem podany numer. Odpowiedział mi przyjemny, kobiecy głos:
- Opera w Atlancie, słucham?
- O ile się nie mylę, to za kilka dni ma u państwa występować Michele Sonnier, prawda?
- Tak, będzie śpiewała w „I Capuletti e i Montecchi" Belliniego.
Zamilkłem na chwilkę.
- To „Romeo i Julia"?
- Tak, proszę pana.
Wieczór zaczynał zapowiadać się interesująco, przynajmniej wiedziałem, o co chodzi w sztuce.
- Czy będą śpiewać po angielsku?