147
— Twój ojciec nigdy nie sypiał do południa, nawet jeśli wypił poprzedniej nocy.
Swoją drogą miał mocną głowę, ale też był zdyscyplinowany. Nigdy nie potrzebował
pomocy służby, żeby podnieść się z łóżka. A po tych, którzy mu podlegali, spodziewał
się, że będą brali z niego przykład. Nie zawsze zyskiwało mu to ludzką życzliwość, ale żołnierze darzyli go szacunkiem. Wojakom się podoba, jeśli dowódca wymaga od siebie tego samego co od nich. I jeszcze coś ci powiem. Twój ojciec nie tracił pieniędzy na stroje, nie puszył się jak paw. Kiedyś, zanim jeszcze poślubił księżnę Cierpliwą, był
pewnego razu na proszonym obiedzie w jednej z pomniejszych warowni. Siedziałem
niedaleko od niego, wielki to był honor dla mnie, i dzięki temu słyszałem nieco z jego rozmowy z córką gospodarza, którą ufnie posadzono obok następcy tronu. Zapytała go,
co sądzi o zdobiących ją szmaragdach, a on w odpowiedzi obdarzył ją komplementem.
„Ciekawam, panie, czy ty lubisz klejnoty — spytała zalotnie — gdyż dziś nie masz na
sobie ani jednego”. Odpowiedział, zupełnie poważnie, że jego klejnoty błyszczą równie jasno jak jej, ale o wiele trwalszym blaskiem. „O, a gdzie trzymasz, panie te skarby?
Bardzo bym chciała je zobaczyć”. Powiedział, że będzie uszczęśliwiony mogąc je poka-
zać nieco później wieczorem kiedy już się ściemni. Widziałem, jak spłonęła rumieńcem, 148
spodziewała się schadzki. A on rzeczywiście zaprosił ją na blanki, ale prócz niej także prawie połowę gości przybyłych na ucztę. Wskazał światła nadbrzeżnych wież war-towniczych błyszczące jasno w ciemnościach i powiedział dziewczynie, że uważa je za
swoje najpiękniejsze i najdroższe klejnoty, i że pieniądze z podatków płaconych przez jej ojca wydaje na to, by wciąż błyszczały równie jasno. A potem wskazał gościom
mrugające światła strażnic w umocnieniach warowni i powiedział im, by patrząc na
swojego pana, postrzegali te światła jako klejnoty na jego czole. Był to szczery komplement skierowany do książęcej pary i wszyscy obecni tam szlachetnie urodzeni dobrze
go zapamiętali. Tamtego lata Zawyspiarze nie dokuczyli nam zbyt mocno. Tak właśnie
rządził książę Rycerski. Przykładem i łaskawością. I tak powinien czynić każdy praw-
dziwy władca.
— Nie jestem prawdziwym księciem. Jestem bękartem. — Dziwnie zabrzmiało
w moich ustach to słowo, które tak często słyszałem, ale rzadko wymawiałem.
Brus westchnął cicho.
— Bądź sobą, chłopcze, i nie zwracaj uwagi na to, co myślą o tobie inni. Tylko
wypełniaj swoje obowiązki.
149
— Czasami jestem nimi zmęczony.
— Ja też.
Rozważałem to w ciszy, szczotkując bok Sadzy. Brus, nadal przykucnięty przy no-
dze wałacha, odezwał się nagle:
— Nie wymagam od ciebie więcej niż od siebie samego. Wiesz, że to prawda.
— Wiem — odparłem zdziwiony, że jeszcze do tego wrócił.
— Chcę po prostu wychować cię jak najlepiej.
Była to dla mnie zupełnie nowa myśl.
— Czy robisz to dlatego — zapytałem po chwili — że jeśli książę Rycerski będzie
ze mnie dumny. . . to może wróci?
Rytmiczne odgłosy wcierania leczniczego płynu w nogę wałacha zwolniły tempo,
wreszcie ucichły. Ale Brus pozostał przykucnięty; odezwał się spokojnie przez ściankę boksu.
— Nie. Tak nie myślę. Nie przypuszczam, by cokolwiek sprawiło, żeby wrócił.
A nawet gdyby — mówił wolniej — nawet gdyby, nie byłby już taki jak był przed-
tem.
150
— To moja wina, że on odszedł, prawda? — Rozmowa kobiet pracujących przy kro-snach powracała echem w mojej głowie. „Przecież ten chłopiec tak czy inaczej będzie
dziedzicem królewskiego rodu”.
Brus długo milczał.
— Nie wydaje mi się, by ktokolwiek był winny temu, że się urodził. . . — Westchnął,
a potem podjął wątek z wyraźnym trudem. — I z całą pewnością nie ma sposobu, by
dziecko decydowało, czy będzie bękartem. Nie. Książę Rycerski sam odmienił swój los
na gorsze, chociaż niełatwo mi to przyznać.
Powrócił do pracy.
— I twój los także — powiedziałem cicho, nie spodziewając się, by mógł mnie
usłyszeć.
Ale po chwili doszedł mnie jego szept:
— Zupełnie dobrze daję sobie radę sam, Bastardzie. Zupełnie dobrze.
Skończył opatrywanie wałacha i wszedł do boksu Sadzy.
— Mielesz dzisiaj ozorem jak stara plotkara, Bastardzie. Co w ciebie wstąpiło?
Tym razem na mnie przyszła kolej, by zamilknąć i pomyśleć.
151
„To przez Ciernia — zdecydowałem w duchu. — Dlatego że chciał, bym rozumiał
i miał coś do powiedzenia”.
Spotkanie z Cierniem rozwiązało mi język i spowodowało, że w końcu zacząłem
zadawać pytania, które nosiłem w sobie od lat. Ponieważ nie mogłem tego powiedzieć
Brusowi, wzruszyłem ramionami i odparłem, częściowo tylko zgodnie z prawdą.
— Pytam o sprawy, nad którymi się od dawna zastanawiałem.
Brus mruknął coś z uznaniem.
— No i dobrze. Pytaj, chociaż nie zawsze mogę ci odpowiedzieć. Cieszy mnie, kiedy
mówisz jak człowiek. Mniej się martwię, że zmienisz się w zwierzę. — Po ostatnich
słowach chrząknął znacząco, a potem odszedł.
Patrząc za Brusem przypomniałem sobie noc, gdy zobaczyłem go po raz pierwszy.
Gdy jedno jego spojrzenie wystarczyło, by uciszyć grupę żołnierzy. Teraz nie był już tym samym człowiekiem. Nie tylko z powodu chromej nogi. Zmieniło się jego zachowanie. Inaczej patrzyli na niego ludzie. W stajniach nadal był mistrzem i tutaj nikt nie kwestionował jego autorytetu. Ale nie był już prawą ręką następcy tronu. Poza tym, że sprawował pieczę nade mną, w ogóle nie był już człowiekiem księcia Rycerskiego. Nic
152
dziwnego, że nie mógł na mnie patrzeć bez goryczy. Nie on spłodził bękarta, który odmienił jego los. Po raz pierwszy, od kiedy go poznałem, moja rezerwa w stosunku do
niego zabarwiła się litością.
5. LOJALNO Ś ´
C
W niektórych księstwach i królestwach panuje zwyczaj, że męscy potomkowie ma-
j ˛
a w kwestiach dziedziczenia pierwszeństwo przed kobietami. W Królestwie Sześciu
Księstw nigdy nie stosowano podobnej praktyki. Władza zawsze przejmowana była
w porz ˛
adku starszeństwa.
Po osobie dziedzicz ˛
acej tytuł szlachecki oczekuje się, iż będzie go pojmowała ja-
ko obowi ˛
azek gospodarności. Jeżeli któryś władca jest na tyle szalony, by dokonywać