Lula
Jagódka znowu prawie nic nie mówi, tylko tak nieśmiało szepcze jak na początku pobytu w Marysinie. Już dwa dni tak szepcze, a ja widziałam moment, od którego to się zaczęło. To znaczy słyszałam. Przez kratki trejaża.
Z Wiktorem jeszcze nie rozmawiałam, ale wciąż uważam, że muszę to zrobić. Chociaż może właściwie to bez sensu, co ja mu powiem poza tym, cośmy zbiorowo wymyślili podczas narady na ganku?
Powinnam chyba chcieć, żeby Ewa sobie pojechała i zostawiła ich tutaj, ale z drugiej strony - co wtedy? Pójdę do Wiktora i powiem: jestem? Bierz mnie, jak chcesz? A jeżeli on NIE CHCE?
Beznadziejna miłość w wieku lat trzydziestu pięciu powinna być surowo zabroniona. Gdybym miała dziesięć lat mniej, może nic by mnie nie powstrzymało. Ten idiotyczny rozsądek!
Nasi niemieccy goście jakoś tak niepostrzeżenie przeobrażają się w naszych niemieckich przyjaciół. Zwłaszcza baronowa, która wszystkim nam, oczywiście oprócz babci, kazała mówić na siebie Oma, czyli babcia. Z naszą Stasia wypiły bruderszaft (szwesterszaft chyba powinno być) rytualną nalewką na wiśniach. Oczywiście, na wiśniach leśniczyny Joasi Przybyszowej.
Afera Łaskich i niebezpieczna bliskość Emilkowego gangstera usunęły w cień sprawę zaginionych precjozów Marianny, ale wydaje mi się, że ona wciąż ma nadzieję na wznowienie poszukiwań. Może chciałaby na przykład, żebyśmy w wolnej chwili przekopali dokładnie całą posesję na metr w głąb. Ale jeśli nawet babcia się zgodzi na coś takiego, to Emilka padnie jak Rejtan na swoich wycackanych grzędach i może nawet rozedrze koszulę na piersiach, ku uciesze obecnych przy tym akcie mężczyzn.
Wciągnęłam się w pracę w muzeum i jest to bardzo przyjemna praca. Na razie sporządzam inwentaryzację eksponatów i materiałów historycznych zalegających piwnicę, czyli magazyn. Uczony Kirysek z chęcią zaoferował mi pomoc, kiedy tylko będę jej potrzebować. Odwiedził mnie w mojej piwnicy i stwierdził, że owszem, kilka interesujących rzeczy tam posiadamy. Może nie jakieś specjalne rewelacje, ale niezłe, niezłe...
Biednemu Kiryskowi, jak się zdaje, kończą się zasoby finansowe i będzie musiał się od nas wyprowadzić. Nie wiem, jak on to przeżyje. Może namówi Mariannę, żeby go finansowała...
Emilka
Wiktor wciąż nie chce powiedzieć, jaki był wydźwięk jego rozmowy z Ewą! Twierdzi, że dali sobie kilka dni na uzyskanie odpowiedniego dystansu.
No więc, zanim oni się zdystansują odpowiednio, postanowiłam poszukać sobie zajęcia intelektualnego, żeby nie myśleć stale o Lesławie (nadal siedzi cicho) i odwiedziłam sołtyskę Anię, w nadziei, że spotkam u niej starą Jachimiukową i wycisnę z niej zeznania co do prastarego Przybysza Josefa, dziadka leśniczego. Jachimiukowej nie było, za to Ania w nerwach cała, bo jej najstarszy syn zasilający obecnie szeregi wojska polskiego przeszedł pomyślnie cały szereg specjalistycznych badań i zakwalifikował się do Iraku!
- Nie wiem, Emilko, czy ty potrafisz sobie wyobrazić, co ja czuję... Boże kochany, przecież tam wszystko się może zdarzyć... I po co on się zgłaszał?
- Pewnie ciągnęła go męska przygoda. Nie martw się na zapas, ja wiem, że to głupio brzmi, ale przecież nie ma obowiązku od razu oberwać, nawet w Iraku! A będzie miał co opowiadać do końca życia.
- Miałam nadzieję, że go okulista wyreklamuje, ale nie. A ten się cieszy, głupi chłopak!
- Faceci tak mają. Bądź pewna, że męska połowa Marysina zazdrości mu jak nie wiem co.
- Mężczyźni naprawdę pochodzą od innej małpy. Boże, dlaczego ja cię trzymam w przejściu, wejdź, proszę, zrobię kawy, mam świeże ciasto, upiekłam takiego zwykłego drożdżaka, moje dzieci lubią. Może mama przyjdzie do tej pory, poszła na orzechy do lasku za waszymi padokami.
- To się musiałam z nią minąć. Słuchaj, moja droga, a może tobie się obiło o uszy cokolwiek w związku z Józefem Przybyszem, dziadkiem naszego Krzysia?
Sołtyska Ania zatrzymała się w połowie drogi między nowoczesną kuchnią a starym, stylowym kredensem wielkiej zabytkowej wartości (wiem, bo mi Lula powiedziała) i przybrała minę tajemniczą i niewyraźną zarazem.
- O, widzę, że coś słyszałaś?
Ania dotarła do kredensu, wyjęła półmisek złocistego i pachnącego drożdżaka grubo posypanego kruszonką i postawiła przede mną na stole.
- Czekaj, jeszcze ta kawa, zaparzę i porozmawiamy. Ale ja wiem niewiele. Tyle co z plotek.
- Plotki to najlepsze źródło informacji. Gadaj, bo umrę z ciekawości!
Ania siadła wreszcie, nalała nam obu kawy z dzbanka i obłamała ze swojego kawałka placka całą górę z tą piękną kruszonką. Ucieszyłam się.