Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Czy mówiła to wcześniej? Oczywiście, że nie. - Już to omawiałyśmy.
 
 
Przy sklepionej łukiem bramie, która wychodziła na wąską ulicę z małego podwórza gospody, Egeanin zatrzymała się, wpatrując przez chwilę w mężczyzn o twardych rysach twarzy, bosych - niektórzy byli nawet nadzy do pasa - którzy włó­czyli się bez celu wśród innych nierobów na chodniku. Wy­glądali, jakby naprawdę wiedzieli, do czego służą zakrzywione miecze o drewnianych rękojeściach, które wisiały przy ich pa­sach lub sterczały zza szarf owiniętych wokół bioder, jednak żadna z twarzy nie wydała jej się znajoma. Nie potrafiła sobie przypomnieć, czy którykolwiek z nich znajdował się na statku Bayle'a Domona, kiedy zdobyła go i zawiodła do Falme. Jeżeli tak jednak było, należało mieć nadzieję, że żaden nie skojarzy kobiety w spódnicy do konnej jazdy z odzianą w pełną zbroję wojowniczką, która zdobyła ich łódź.
Nagle zdała sobie sprawę, że ma wilgotne dłonie. Aes Se­dai. Kobiety, które potrafiły władać Mocą, choć nie były prze­cież, jak nakazywała czysta przyzwoitość, wzięte na smycz. Siedziała z nimi przy jednym stole. Rozmawiała z nimi. Ra­dykalnie różniły się od wszystkiego, czego oczekiwała; nie potrafiła się pozbyć tej myśli. Mogły przenosić, z tego też powodu były niebezpieczne dla prawdziwego porządku społe­cznego, i z tego względu należało wziąć je na smycz... ale jednak... Były zupełnie inne, niż nauczono ją wcześniej. Tego się można nauczyć! Nauczyć! Dopóki będzie unikać Bayle'a Domom... on z pewnością ją rozpozna... zawsze będzie mogła do nich wrócić. Trzeba więcej się dowiedzieć. Musiała zrozu­mieć więcej niż kiedykolwiek dotąd w życiu.
Żałując, że nie włożyła płaszcza z kapturem, mocniej za­cisnęła dłoń na swej pałce i ruszyła w głąb ulicy, torując sobie drogę przez tłum. Żaden z żeglarzy nie spojrzał na nią powtór­nie; obserwowała ich dokładnie, by mieć pewność.
Nie dostrzegła jednak mężczyzny o jasnych włosach, w brudnej tanchicańskiej odzieży, który siedział oparty o front otynkowanego na biało składu win po przeciwnej stronie ulicy. Jego oczy, rozjarzone błękitem ponad poszarpanym woalem, oraz gruby wąs, trzymający się pod nosem dzięki zastosowaniu kleju, odprowadziły ją wzdłuż ulicy, by powrócić ponownie do obserwacji "Dworca Trzech Śliw". Potem wstał i przekro­czył ulicę, zupełnie nie zwracając uwagi na gniewne okrzyki, jakimi obdarzali go potrąceni przechodnie. Egeanin niemalże go dostrzegła, gdy zapomniał się na tyle, by złamać tamtemu człowiekowi ramię. Jeden z Krwi, jakby takie rzeczy cokol­wiek w ogóle znaczyły na tej ziemi, zredukowany do statusu żebraka i na tyle pozbawiony honoru, by nie otworzyć sobie żył. Doprawdy niesmaczne. Być może uda mu się więcej do­wiedzieć na temat tego, czego ona szukała w gospodzie, kiedy udowodni im, że posiada więcej pieniędzy, niż sugerował jego przyodziewek.
ROZDZIAŁ 16
PRAWDA WIDZENIA
Siuan Sanche nie potrafiła skupić uwagi na doku­mentach, które leżały rozrzucone po całym biurku, ale nie usta­wała w wysiłkach. Oczywiście inne siostry zajmowały się do­glądaniem rutynowych, codziennych zajęć Białej Wieży, aby zostawić Zasiadającej m Tronie Amyrlin czas na podjęcie istot­nych decyzji, jednakże w jej zwyczaju było każdego dnia spraw­dzać wyrywkowo jedną lub dwie rzeczy - zupełnie przypad­kowo, nie postanawiając z góry, co to będzie - i teraz także nie miała zamiaru z tego rezygnować. Nie moim sobie po­zwalać, by rozpraszały nas kłopoty. Wszystko płynęło zgodnie z planem. Poprawiła swą pasiastą stułę, zanurzyła uważnie pió­ro w inkauście i skorygowała kolejny rachunek.
Dzisiejszego dnia sprawdzała listy kuchennych zakupów oraz kosztorys mularzy dotyczący dobudówki do biblioteki. Sama liczba drobnych malwersacji, o których dokonujący ich sądzili, że umkną czyjejkolwiek uwagi, zawsze ją bawiła. Po­dobnie zresztą, jak liczne uchybienia ze strony kobiet doglą­dających owych spraw. Na przykład od czasu, jak jej tytuł został oficjalnie zmieniony ze zwykłej głównej kucharki na Mistrzynię Kuchni, Laras zdawała się uważać, że sprawdzanie rachunków jest poniżej jej godności. Albo też Danelle, młoda Brązowa siostra, od której oczekiwano, że będzie obserwować pam Jovarina, mularca, najprawdopodobniej pozwalała, by tam­ten odwracał jej uwagę książkami, które dla niej wyszukiwał. Był to jedyny sposób wyjaśnienia, dlaczego nie zakwestio­nowała liczby ludzi, których Jovarin, jak twierdził, już wynajął, podczas gdy pierwszy transport kamienia z Kandoru znajdował się dopiero w Północnej Przystani. Mając taką liczbę robotni­ków, mógłby przebudować od fundamentów całą bibliotekę. Danelle była po prostu nazbyt nieprzytomna, nawet jak na Brą­zową siostrę. Być może obudzi ją odrobina czasu spędzona na farmie przy wyrywaniu zielska. Z Laras znacznie trudniej bę­dzie sobie poradzić; nie była Aes Sedai, toteż jej autorytet w oczach podkuchennych, służących i pomywaczy łatwo można było zniszczyć. Być może jednak również i ona powinna zostać wysłana na "wypoczynek", na wieś. Wówczas...
Z pełnym niesmaku parsknięciem Siuan opuściła pióro i skrzywiła się, widząc kleks, który kapnął na stronę schludnie zsumowanych kolumn.
- Marnuję mój czas, zastanawiając się, czy posłać Laras do wyrywania zielska - wymamrotała. - Ta kobieta jest i tak zbyt gruba, by schylając się, dosięgnęła ziemi!