Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Ich posiadacze patrzyli na profesora oczekująco. Ale profesor się nie śpieszył. Milczał.
- Słuchaj, staruszku - powiedział malarz. - Ty coś mnie nie szanujesz.
- Bo co? - zdziwił się Minc.
- Kapnij kondensatora, nie żałuj. Przecież masz całą butelkę.
Ryzykowny eksperyment psychologiczny całkowicie się powiódł.
- Ale tylko po dwie krople, nie więcej - zgodził się niechętnie profesor, żeby nie irytować kumpli od kieliszka.
Kapał w kolejno podsuwane szklanki, chwalił się w duchu za spryt i omal nie stał się przyczyną ostrej scysji.
- Co to znaczy?! - wykrzyknął nagle malarz. - Dlaczego jemu trzy krople?
- Mnie? Trzy? Ty co, pypcia masz na oku?
- Spokojnie - profesor wcisnął się między dyskutantów. - Komu zabrakło kropli?
Malarz pierwszy upił trochę wina. Wszyscy patrzyli na niego.
Profesor wstrzymał oddech.
Malarz przechylił szklankę i wino hałaśliwie wlało się do jego gardła.
Malarz westchnął i powiedział:
- Dziesięciu procent nie będzie, ,ale jakieś pięć do sześciu dorzuca. Wierzcie mojemu doświadczeniu.
Pozostali doszli do tego samego wniosku.
Z parku wracali radośnie, wesoło, objęci jak bracia i rozśpiewani. Namówili profesora, żeby jeszcze raz zajrzał do Rimmy, może już jest portwain. Profesorowi Mincowi szumiało w głowie, było mu dobrze i ciepło. Pokochał tych wszystkich tak niepodobnych do siebie ludzi, którzy jeszcze nie wiedzą, jak bardzo pracowici staną się niebawem.
Rimma miała portwain.
Profesora odprowadzono do domu i pozostawiono na podwórku opartego o słupek ogrodzenia.
Pierwszy zobaczył go Mikołaj Gawriłow. Mikołaj obudził się z jakimś dziwnym, świdrującym uczuciem. Czegoś mu się chciało. Uczucie było tak nie znane i podniecające, że młody człowiek stanął przy oknie i zaczął się zastanawiać, czego mu się właściwie chce? Ręce same odnalazły ścierkę i zaczął ścierać kurz z parapetu i ramy okiennej. W tym momencie Mikołaj zobaczył profesora i powiedział do tych, którzy grali pod bzem w domino:
- Patrzcie, profesor opił się jak trzmiel! Słowa Gawriłowa oburzyły Wasilija Wysiljewicza, który kazał chłopakowi zamknąć okno i przestać chuliganić. Ale potem Wasilij Wasiljewicz mimo wszystko zerknął w stronę bramy i tak się zdumiał, że zamilkł z otwartymi ustami.
Tymczasem Minc przypomniał sobie, że ma jeszcze wiele roboty i że część tej roboty związana jest z ludźmi, którzy siedzą wokół stołu i stukają po nim kamieniami domina. Odkleił się więc od słupka i wymacał w jednej kieszeni flakon z preparatem, w drugiej zaś niedopitą butelkę portwainu, którą kumple dali mu na pożegnanie. Korneliusz Udałow, który akurat wchodził na podwórko, podtrzymał profesora. - Wypijemy i do roboty - powiedział profesor.
- Co za wstyd! - wykrzyknęła stara Łoż-kina otwierając okno.
- Trzeba pomóc człowiekowi - powiedział Łożkin. - To jakiś spisek. Towarzysz Minc mieszka w naszym domu już od trzech miesięcy i wszyscy wiemy, że jest niepijący.
- Widać go przyparło - powiedziała stara Łożkina. - Oni czasem i pół roku wytrzymują, a potem w tango. Teraz się z nim namęczymy.
- Nie wierzą - powiedział Łożkin.
Kola Gawriłow polerował szmatą okno i nie wtrącał się więcej do rozmów na podwórzu. Żal mu było odrywać się od takiego pasjonującego zajęcia.
Profesor Minc, opierając się ciężko na ramieniu Udałowa, doczłapał do stołu. Sąsiedzi powstali na jego powitanie.
- Wypijmy - powiedział profesor surowo. - Wypijmy za osiągnięcia w pracy zawodowej i społecznej.
Szerokim gestem siewcy zatoczył butelką przed oczami sąsiadów. Nikt nawet nie drgnął.
- Nie pora na to - powiedział Udałow nieśmiało. - Gdyby tak wieczorem, w kręgu przyjaciół i tak dalej, bylibyśmy zaszczyceni.
- A jednak - nastawał profesor. - Powinniście w mej osobie uszanować naukę. Ja się mogę obrazić i nauka się obrazi. A wtedy wydarzy się coś tak okropnego, że aż strach pomyśleć.
Wasilij Wasiljewicz drgnął i powiedział:
- Tylko z szacunku.
Profesor Minc postawił butelką na stole, przeciągnął nieposłusznymi rękoma po kieszeniach, co sprawiało wrażenie, jakby szukał pistoletu, i ku zdumieniu obecnych wydobył z którejś z nich szklankę-musztardówkę.
- W porządku - powiedział. - Wszystko będzie zgodne z regułami sztuki.
Kapał z flakonika do szklanki, dolewał wina i zmuszał każdego do wypicia, powtarzając przy tym:
- Jak lekarstwo, jak rycynę, jak trioksazynę.
Sąsiedzi pili bez żadnej przyjemności, a nawet z pewną przykrością. Pili jak rycynę.
Kola Gawriłow tego nie widział. Mył już podłogę i dlatego pełzał na czworakach.
Malarz, który zaprawiał się z Mincem w miejskim parku, a potem za rogiem obok sklepu, jeszcze nie wrócił, bo zabłądził i poszedł do domu, w którym skończył robotę już dwa tygodnie temu. Drugi natomiast pomyślał, że bez potrzeby się tu byczy, wziął pędzel i pośpieszył na górę do Łożkinów, już zawczasu ciesząc się radością, jaką przyniesie mu ukochana praca.
- Dziękuję - powiedział profesor Minc, usiadł na ławce i wpadł w głęboką zadumę. Zmęczył się niepomiernie. Dla dobra nauki musiał złamać niektóre ze swych zasad.
Sąsiedzi zaczęli się rozchodzić. W bramie pokazała się Gawriłowa z siatką na zakupy w ręku. Nieszczęsna matka zatrzymała się pośrodku podwórza i zaczęła nasłuchiwać. Jej syn Kola nie włączył adapteru. To było dziwne. Pewnie chłopak zachorował. Czy aby nie otruła własnego dziecka miksturą profesora Minca?
I wtedy właśnie zobaczyła domniemanego sprawcę nieszczęścia. Minc siedział przy stole, gdzie sąsiedzi zazwyczaj grali w domino, kiwał się na boki i wyśpiewywał jakąś melodię. Obok niego stał Korneliusz Udałow, a opodal smętny Wasilij Wasiljewicz i bardzo zmieszany Wala Kac.

Tematy