Na twarzy Kethry odbi³o siê rozczarowanie.
- Masz oczywiœcie racjê. Jeœli zamierza wst¹piæ w szeregi kompanii, musi siê dowiedzieæ o wszystkim.
- Do licha, masz racjê. Musi - powtórzy³a Tarma, powa¿niej¹c. - Od higieny obozowej do urazów po gwa³cie. A poniewa¿ pracowa³aœ razem z Uzdrowicielami S³onecznych Jastrzêbi, lepiej jesteœ przygotowana do tego ni¿ ja. To nie s¹ problemy, przed którymi mieliby stan¹æ ch³opcy, ani ja nie musia³am zawracaæ sobie tym g³owy. Ale mo¿esz siê nie œpieszyæ, jak myœlê. Powiedz jej o rzeczach podstawowych i ochronie przed ci¹¿¹, a resztê zostaw na póŸniej. - Wyszczerzy³a zêby w uœmiechu. - Pomyœl o tym jak o czesnym za to, ¿e zgodzi³am siê wzi¹æ Darena.
Kethry potrz¹snê³a g³ow¹.
- Niepoprawny najemnik.
Tarma zachichota³a.
- W ten sposób mo¿na sprawdziæ, kiedy najemnik nie ¿yje. Przestaje odbieraæ ¿o³d.
Intuicja podszepnê³a Kero, ¿e siê na coœ zanosi. Tarma by³a ostatnimi czasy nieco roztargniona, marszczy³a nieznacznie brwi, tak jak wtedy, gdy chodzi³a g³êboko zamyœlona. Lecz kiedy Kero przekona³a siê, ¿e nie ona wywo³uje to zmarszczenie brwi, odprê¿y³a siê. Cokolwiek trapi³o Tarmê, ona nie mia³a na to wp³ywu. A wiêc jedynie czujnie otwiera³a na wszystko oczy, lecz skoncentrowana by³a na tym, z czym mog³a sobie poradziæ. Snu³a ró¿ne domys³y, ale nie by³o nic, na czym mog³aby siê oprzeæ. W koñcu nadszed³ kres spekulacji, kiedy pojawiwszy siê na æwiczebnym ringu z narêczem ekwipunku, stwierdzi³a, ¿e jest ju¿ tam Tarma. W pe³nej zbroi, w he³mie z opuszczon¹ przy³bic¹ - æwiczy³a. Nie by³a sama.
Razem z ni¹ æwiczy³ fechtunek m³ody ch³opiec; ju¿ to by³o dostatecznie zaskakuj¹ce. Wygl¹da³ mniej wiêcej na rówieœnika Kero, która zesztywnia³a odruchowo, kiedy oboje przerwali zajêcie i odwrócili siê na dŸwiêk jej kroków. By³ raczej przystojny, koœcisty, nie do koñca ukszta³towany. Mia³ d³ugie, jasnobr¹zowe w³osy i piwnoszare oczy. Wy¿szy od Tarmy, porusza³ siê jak Ÿrebak, który stawiaj¹c krok, nie jest do koñca pewny, gdzie wyl¹duje kopyto. Nosi³ dobr¹ zbrojê - bardzo dobr¹, u¿ywan¹, lecz troskliwie opatrzon¹ i w doskona³ym stanie. A na dodatek w jednej z ma³ych nisz le¿a³a zwiniêta opoñcza, wraz z jakimiœ dodatkowymi drobiazgami. Opoñcza by³a równie wyœmienitej roboty jak zbroja i wydawa³o siê, ¿e zdobi³o j¹ rodowe god³o. Z tego wszystkiego wynika³o jedno: ch³opiec by³ wysoko urodzony. Implikacje tego faktu nie przypad³y Kero do gustu.
Tarma poczeka³a z odezwaniem siê, a¿ Kero zbli¿y³a siê do nich. Ods³oni³a przy³bicê i spojrza³a na Kero ch³odnym, oceniaj¹cym wzrokiem. M³odzieniec przestêpowa³ z zak³opotaniem z nogi na nogê.
- Kero - powiedzia³a Tarma neutralnym, beznamiêtnym tonem. - To jest Darenthallis, dla nas Daren. Bêdzie æwiczy³ tu razem z tob¹.
W pierwszej chwili Kero poczu³a ¿al. "Dlaczego?" W drugiej - zazdroœæ. "We dwie by³o nam ze sob¹ dobrze".
Wolno zrobi³a krok do przodu z obojêtnym wyrazem twarzy. Lecz jej myœli nie by³y obojêtne. "Nie potrzeba im pieniêdzy, a teraz Tarma bêdzie spêdzaæ po³owê czasu z nim, co oznacza, ¿e bêdê siê o tyle mniej uczy³a od niej. To niesprawiedliwe! S¹dz¹c z jego wygl¹du, móg³by mieæ ka¿dego nauczyciela, jakiego by zapragn¹³! Dlaczego odbiera mi mojego?"
Przygl¹da³a siê jego zbroi z zazdroœci¹; z bliska wygl¹da³a jeszcze lepiej ni¿ na pierwszy rzut oka. Specjalnie na niego dopasowana, kombinowana zbroja ³uskowa z kolczug¹ o tak drobnych ogniwach, ¿e wygl¹da³y jak plecione na drutach. A nawet jeszcze nie przesta³ rosn¹æ - coby znaczy³o, ¿e gdzieœ, ktoœ, nie dba, ile kosztuje dopasowanie nowej zbroi za ka¿dym razem, gdy m³odzieniec trochê podroœnie. Nagle rozpozna³a imiê. Niewielu jest m³odych mê¿czyzn imieniem Darenthallis na œwiecie i prawdopodobnie tylko jednego staæ by³o na tej jakoœci zbrojê: Jego Wysokoœci Ksiêcia Darenthallisa - trzeciego syna króla.
To wyjaœnia, jak nak³oniono Tarmê do tego, aby go uczy³a i praktycznie spowodowano, ¿e to jemu Shin'a'in poœwiêci lwi¹ czêœæ swego czasu.
"Przywilej wysokiego urodzenia" - u Kero poczucie krzywdy wzros³o w trójnasób. "Ja musia³am zas³u¿yæ sobie na miejsce tutaj, a on przychodzi i zabiera mi je".
Nie okaza³a jednak tego po sobie, ani zachowaniem, ani ¿adnym grymasem. Od dawna nauczy³a siê panowaæ nad wyrazem swojej twarzy. Rathgar niewiele wiedzia³ o poczuciu krzywdy u swoich dzieci i ich buntowniczej naturze.
Daren uœmiechn¹³ siê; sprawia³ wra¿enie zadufanego w sobie, przekonanego o swej wy¿szoœci. W Kero zagotowa³o siê. "Doskonale, zaraz przekonamy siê o twojej wy¿szoœci. Zw³aszcza, gdy trafimy do lasu. Jeœli kiedykolwiek w ¿yciu coœ wytropi³eœ, mój m³ody panie, bêdzie to dla mnie wielk¹ niespodziank¹".
- Jestem Kerowyn - powiedzia³a, skin¹wszy nieznacznie g³ow¹ i nie podaj¹c rêki; mog³a uwolniæ jedn¹, lecz zdecydowa³a siê tego nie robiæ.
- Daren - odpowiedzia³. - Jesteœ jedn¹ z uczennic lady Kethryveris?
"Pomijaj¹c fakt, ¿e mam w rêkach zbrojê i zak³adaj¹c, ¿e nie mog³abym byæ nikim innym jak tylko milutk¹ kobietk¹-magiem" - pomyœla³a.
- Jestem jej wnuczk¹ - odrzek³a cierpko. - I uczennic¹ Tarmy Kal'enedral.
Lewa brew Tarmy unios³a siê odrobinê do góry, lecz poza tym jej twarz by³a ca³kowicie pozbawiona wyrazu.
- Doskonale, a teraz, kiedy ju¿ siê poznaliœcie - powiedzia³a cicho - dlaczegó¿ by nie zabraæ siê do roboty?
Poczucie krzywdy nie przestawa³o drêczyæ Kero przez nastêpnych kilka tygodni. Daren w niczym nie by³ lepszy od niej, a zw³aszcza w ³ucznictwie. Nie omieszka³ jednak zachowywaæ siê tak, jakby by³; protekcjonalnym tonem udziela³ jej nieproszonych rad, daj¹c do zrozumienia: dlaczego tak¹ dziewczynkê jak ty, interesuj¹ mêskie sprawy? Burzy³o to krew w jej ¿y³ach.
Mimo to jakoœ powœci¹gnê³a swój temperament. Po ka¿dym z tych lekcewa¿¹cych komentarzy zawsze zwraca³a siê do Tarmy o radê, jakby nie s³ysz¹c s³ów Darena. Na nieszczêœcie, czasami nara¿a³a siê tym na rykoszet. Na usta Tarmy wyp³ywa³ ten jej leniwie powolny, sardoniczny uœmieszek i odpowiada³a:
- S¹dzê, ¿e Daren trafi³ prosto w dziesi¹tkê.