W stosunku do »Instynktu« jest to rzecz wyborna, a napisana znakomicie... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

»Instynkt« jest również robiony zajmujÄ…co. Rzecz jest krótka, zrÄ™czna, rozgrywajÄ…ca siÄ™ szybko, tak, że nawet w tej szybkoÅ›ci akcyi — niezrÄ™cznoÅ›ci, jakie sÄ…, zacierajÄ… siÄ™ caÅ‚kowicie.
Kistemaeckers ma też w sobie wiele subtelnego poczucia w traktowaniu duszy kobiecej; bohaterka »Instynktu« pociąga widza przepięknym rysunkiem duszy, wobec życia szczerością i jasnością.
Flers I Caillavet»OsioÅ‚kowi w żłoby dano« (L’ane de Buridan),komedya w trzech aktach. 
Paryżowi, który wykazuje największą ilość rozwiedzionych małżeństw, zaimponowało wreszcie jedno małżeństwo, do przesady sobie wierne i nierozerwalne, wesoła spółka: Robert de Flers i Gaston Armand, dwojga imion de Caillavet.
Spółka niesÅ‚ychanie sympatyczna, pogodna i rozeÅ›miana, popularna, lubiana i — robiÄ…ca w szybkiem tempie majÄ…tek. Oto jest pan de Flers: z wygiÄ™tym nosem zażywny jegomość, strojny straszliwym, czarnym malarskim krawatem, mąż z minÄ… prawie że srogÄ…, aby trudniej byÅ‚o poznać, że on ci to jest, który przed zwiÄ…zkiem z Caillavetem pisaÅ‚ obÅ‚Ä…kane farsy, krzykliwe, rozradowane i prawie, że — z sensem.
A druga jego połowa, miły pan de Caillavet zawsze błogo uśmiechnięty, figlarnie i łagodnie; ten się znów po to śmieje, żeby ukryć wrodzone sentymenty, bowiem ma na scenie do łez słabość. W każdej sztuce tej spółki można to poznać natychmiast; ile razy groźny de Flers oszaleje i zacznie sypać dowcipy z rękawa, uganiać po scenie i ile razy już mu się uda biedną jakąś parę miłosną zbliżyć ku sobie tak, że aż kurtyna drżeć pocznie w oczekiwaniu frywolnej sensacyi, tyle razy łagodny Caillavet wyłazi z poza kulisy, jak anioł stróż (trochę na anioła jest za opasły), i zaczyna jęczeć na tej mat miłości, »która czuwa«, powie aforyzm o kobiecie, trochę scenę opróżni i wtedy zaczynają: się śmiać obaj, bowiem obaj są dowcipni, tylko na inny sposób. Robią wrażenie dwóch pijaków, którzy na różne sposoby reagują na zawrót głowy: jeden, upiwszy się, aż wyje z radości, a drugi zalewa się łzami i ma skłonność do spowiedzi. Caillavet jest tym drugim. Ale nie ma nic weselszego, jak kiedy obaj, zataczając się od kulisy do kulisy, gadają rzeczy wesołe, a zawsze pogodne; bo czyż tacy dwaj, maryenbadzkiej struktury pisarze, mogą być zgryźliwi zgryźliwością ludzi chudych?
Dobrze im jest ze sobą bardzo; farsowy temperament de Flersa nadzwyczajnie sprytnie spekuluje na komedyopisarskim talencie Caillaveta, a ten wie dobrze, że spółka się na każdy sposób opłaci; zszywają tedy razem dwa te artykuły, tak bardzo zręcznie, że trudno dojrzeć szwu, nie pozna tego nikt, co pisał de Flers, a nad czem się czulił de Caillavet.
To, co napisze ta sympatyczna spółka, nazywa siÄ™ zawsze »komedyą«, co wprawdzie nikomu nie szkodzi, ale gdyby każdÄ… ich sztukÄ™ można nazwać »prawie komedyą«, byÅ‚oby także dobrze. Sztuki Flersa i Caillaveta majÄ… zawsze ogromny wdziÄ™k prawdziwej komedyi, majÄ… lekkÄ… wytworność, znajÄ…cÄ… granice swobody, niefrasobliwÄ… minÄ™ rzeczy wesoÅ‚ej, dowcip nieraz doskonaÅ‚y, rzadko kiepski, nigdy prawie pÅ‚aski, lecz brak im doskonaÅ‚ego, caÅ‚kowitego ksztaÅ‚tu; to sÄ… czÄ™sto tylko przeÅ›licznie robione sceny, dyalogowane fejletony, skrzÄ…ce siÄ™ i bÅ‚yszczÄ…ce, lekkie, szumiÄ…ce i zgrabne, peÅ‚ne Å›wietnych powiedzeÅ„, które kursujÄ… po każdej premierze Flersa i Caillaveta dÅ‚ugi czas jako »aforyzmy«, zbyt lekkie, aby je wydrukować nawet w jednodniówce na cel dobroczynny, zbyt jednakże dowcipne, aby ich nie powtarzać. W dowcipie też i lekkoÅ›ci leży caÅ‚e, wielkie powodzenie obu autorów; caÅ‚a niemal francuska komedyowa twórczość dzisiejsza operuje mniej lub wiÄ™cej zrÄ™cznie szablonem, jaÅ‚owymi pomysÅ‚ami, ogranymi do znudzenia — niczego innego nie robi Flers i Caillavet, którzy też na żaden sposób nie majÄ… najmniejszej pretensyi do nieÅ›miertelnoÅ›ci, ale majÄ… prawo do zasÅ‚użonej popularnoÅ›ci, wiÄ™cej nawet niż bulwarowej, za sposób odmÅ‚adzania starych rzeczy. WiedzÄ… obaj chyba dobrze o tem, że wszystko to już byÅ‚o, że »miÅ‚ość czuwaÅ‚a« nie raz i nie dwa razy, wiÄ™c im tylko o to idzie, aby ta czuwajÄ…ca miÅ‚ość byÅ‚a przynajmniej zajmujÄ…ca i aby nie miaÅ‚a srogiej miny prezesowej »miÄ™dzynarodowego towarzystwa ochrony dziewczÄ…t«. Z minÄ… tedy niefrasobliwie wesoÅ‚Ä… traktujÄ… te sprawy; Å›miejÄ… siÄ™ i zmuszajÄ… do Å›miechu, a że od czasu do czasu rozhukany Flers zapomni o tem, że miaÅ‚ pisać komedyÄ™ i wywróci kozÅ‚a, zbyt silnie podmaluje bohaterce fizyognomiÄ™, albo w inny sposób przesadzi — niech mu bÄ™dzie! I tak tego za komedyÄ™ nikt nie weźmie, tylko za farsÄ™ w lepszym stylu, zawsze wytwornÄ… i tem wyższÄ… od caÅ‚ych wagonów fars paÅ„skich, z gÅ‚upia nudnych i po karawaniarsku wesoÅ‚ych, robiÄ…cych wrażenie kiepsko faÅ‚szowanego szampana. ZresztÄ… Caillavet z powodzeniem udaje takiego, co pisze tylko komedye i od czasu do czasu stworzy scenÄ™ wybornÄ…, jasnÄ… i piÄ™knÄ….

Tematy