Każdy jest innym i nikt sobą samym.


- Widziałeś to? - nacisk w głosie wskazywał wyraźnie, że ma na myśli wyrocznię.
Nie pierwszy już raz Paul szukał sposobu, by jej wyjaśnić kruchość proroctwa, uzmysłowić niezliczone linie Czasu, których zwiewny splot wiła przed nim wizja. Westchnął, wspominając wodę zaczerpniętą z rzeki w zagłębienie dłoni - drżącą, sączącą się między palcami. Pamięć nurzała w niej jego twarz. Jak mógł rozeznać się w przyszłościach, gmatwających się coraz bardziej pod presją zbyt wielu wyroczni?
- A więc nie widziałeś tego - rzekła Chani.
Wizja przyszłości, niemal już dlań niedostępna, chyba, że kosztem wysiłku, który wysączał zeń życie - cóż oprócz smutku mogła im jeszcze pokazać? Paul czuł, że znalazł się w niegościnnej strefie przejściowej, jałowej krainie, gdzie jego uczucia bezwolnie unosiły się, chwiały, wymiatane na zewnątrz przez wszechogarniający niepokój.
Chani okryła mu nogi mówiąc:
- Dziedzic rodu Atrydów to nie jest coś, co pozostawia się przypadkowi. Ani jednej kobiecie.
"Coś takiego mogłaby powiedzieć matka" - pomyślał Paul. Zastanawiał się, czy lady Jessika nie kontaktowała się z Chani potajemnie. Jego matka myślała wyłącznie pod kątem dobra rodu Atrydów. Był to wzorzec zachowania wszczepiony i uwarunkowany w niej przez Bene Gesserit; dający o sobie znać nawet teraz, gdy jej moce zwróciły się przeciw zakonowi.
- Podsłuchiwałaś, kiedy Irulana przyszła dziś do mnie - stwierdził oskarżycielsko.
- Podsłuchiwałam - przyznała, nie patrząc na niego.
Paul przypomniał sobie spotkanie z Irulana. Gdy weszła do rodzinnego salonu, spostrzegł nie dokończoną szatę na warsztacie tkackim Chani. W komnacie unosił się cierpki smród czerwia, zły odór, który niemal całkiem stłumił cynamonową woń melanżu. Ktoś rozlał nieprzetworzoną esencję przyprawową i zostawił ją, aż weszła w reakcję z dywanem z przyprawowego włókna Efekt był nieszczególny. Przyprawowa esencja rozpuściła dywan. Tłuste plamy zakrzepły na plaskalnej posadzce w miejscu, skąd usunięto dywan. Paul zamierzał posłać po kogoś, kto sprzątnąłby ten brud, ale Hara, żona Stilgara i najbliższa przyjaciółka Chani, wślizgnęła się, by zaanonsować Irulanę.
Musiał prowadzić rozmowę pośród tej wstrętnej woni, niezdolny odsunąć od siebie fremeńskiego przesądu, że złe wonie zwiastują nieszczęście.
Hara wycofała się, gdy tylko Irulana weszła.
"Witaj" - powiedział Paul.
Irulana miała na sobie szatę z popielatej wielorybiej skóry. Dotknęła dłonią włosów, poprawiła strój. Widział, że dziwi ją jego łagodny ton. Czuł, że przygotowane na to spotkanie gniewne słowa opuszczają jej umysł w kłębowisku przewartościowań.
"Zapewne przyszłaś zameldować, że zakon żeński utracił resztki moralności" - rzekł.
"Czy to nie jest niebezpieczne, robić z siebie takiego błazna?" - zapytała.
"Być błaznem i stwarzać niebezpieczeństwo - cóż za wątpliwa kombinacja" - stwierdził. Renegackie szkolenie Bene Gesserit pozwoliło mu teraz wyczuć, że Irulana z trudem panuje nad chęcią, by się wycofać. Ten wysiłek ujawnił się w błysku ukrywanego strachu i Paul pojął, że otrzymała zadanie, które nie przypadło jej do gustu.
"Widzę, że trochę za wiele oczekują od księżnej królewskiej krwi" - powiedział.
Irulana znieruchomiała i Paul uświadomił sobie, że udało jej się opanować. "Doprawdy, ciężkie brzemię" - pomyślał. Dziwiło go, że prorocze wizje nie ukazały mu nawet przebłysku tej sceny.
Księżna powoli odprężyła się. "Dać owładnąć się lękom byłoby bezcelowe, odwrót nie miałby sensu" - zdecydowała.
"Pozwoliłeś, żeby pogoda się ustaliła - powiedziała, pocierając ramiona przez suknię. - Jest sucho, a dziś była burza piaskowa. Nie masz zamiaru spowodować, by kiedykolwiek spadł tu deszcz?"
"Nie przyszłaś chyba rozmawiać o pogodzie?" - zauważył.
Czul, że dał się wciągnąć w grę podwójnych znaczeń. Czy Irulana próbowała przekazać mu coś, czego jej szkolenie nie zezwalało powiedzieć otwarcie? Takie odniósł wrażenie. Czuł, że nagle porwał go prąd i teraz musi wywalczyć sobie drogę z powrotem na pewny grunt.
"Muszę mieć dziecko" - powiedziała.
Pokręcił głową.
"I tak postawię na swoim! - warknęła. - Jeżeli będzie trzeba, znajdę innego ojca dla swego dziecka. Przyprawię ci rogi i spróbuj tylko mnie wydać!"
"Zdradzaj mnie, z kim chcesz - rzekł - ale żadnych dzieci."
"Jak możesz mnie powstrzymać?"
Uśmiechnął się dobrodusznie.
"Każę poderżnąć ci gardło, jeśli do tego dojdzie."
Zamilkła na chwilę, wstrząśnięta. W tym momencie Paul wyczuł, że ich rozmowę podsłuchuje Chani zza ciężkich draperii, oddzielających komnaty.
"Jestem twoją żoną" - wyszeptała Irulana.
"Nie bawmy się w te głupie gierki - powiedział. - Grasz swoją rolę, nic ponadto. Oboje wiemy, kto jest moją żoną."
"A ja jestem tylko złem koniecznym" - jej głos nabrzmiał goryczą.
"Nie pragnę być dla ciebie okrutny."
"Ty wybrałeś mnie do tej roli."