twoja 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Teraz rozumiem, jak cierpisz. Zawsze sądziłem, że lubisz swoją depresję i że mo-
żesz w każdej chwili siÄ™ od niej uwolnić — albo samodzielnie, albo jeżeli to niemożliwe,
z pomocą modyfikatora nastroju. Kiedy jednak wpadasz w przygnębienie, przestaje ci
na tym zależeć. Ogarnia cię apatia, ponieważ utraciłaś skalę wartości. Nie ma znaczenia,
czy poczujesz się lepiej, gdyż utraciło to jakąkolwiek wartość...
— A co z twojÄ… pracÄ…? — Ton jej gÅ‚osu ugodziÅ‚ go boleÅ›nie. ZamrugaÅ‚ oczyma. — Co
z pracÄ…? — powtórzyÅ‚a Iran. — Jakie sÄ… miesiÄ™czne raty za kozÄ™? — WyciÄ…gnęła rÄ™kÄ™.
Odruchowo wyjÄ…Å‚ z kieszeni kontrakt i podaÅ‚ go jej. — Aż tyle — powiedziaÅ‚a sÅ‚abym
gÅ‚osem. — Procenty. Mój Boże — same procenty. I zrobiÅ‚eÅ› to dlatego, bo wpadÅ‚eÅ› w de-
presjÄ™. Wcale nie chciaÅ‚eÅ› sprawić mi niespodzianki, jak najpierw powiedziaÅ‚eÅ›. — Od-
daÅ‚a mu dokument. — No cóż, to nie ma znaczenia. Mimo wszystko cieszÄ™ siÄ™, że mamy
kozÄ™. Uwielbiam jÄ…. Ale takie obciążenie finansowe. — Jej twarz jakby poszarzaÅ‚a.
— MogÄ™ przejść do innej grupy — powiedziaÅ‚ Rick. — WydziaÅ‚ zajmuje siÄ™ dziesiÄ™-
cioma czy jedenastoma rodzajami przestępstw. Na przykład kradzieże zwierząt. Mogę
się tam przenieść.
— Ale pieniÄ…dze z nagród. Potrzebujemy ich albo odbiorÄ… nam kozÄ™!
116
— MogÄ™ przedÅ‚użyć okres pÅ‚atnoÅ›ci z trzydziestu szeÅ›ciu do czterdziestu oÅ›miu miesiÄ™cy. — WyjÄ…Å‚ dÅ‚ugopis i zaczÄ…Å‚ pisać szybko na odwrocie umowy. — W ten sposób
miesięczne raty będą niższe o pięćdziesiąt dwa pięćdziesiąt.
Zadzwonił wideofon.
— GdybyÅ›my nie wrócili do mieszkania — rzekÅ‚ Rick — gdybyÅ›my pozostali na da-
chu, przy kozie, nie usłyszelibyśmy tego dzwonka.
Iran zapytała, idąc w stronę aparatu:
— Czego siÄ™ boisz? Przecież jeszcze nie odbierajÄ… nam kozy. — Zaczęła podnosić sÅ‚u-
chawkÄ™.
— To z wydziaÅ‚u — stwierdziÅ‚. — Powiedz im, że mnie nie ma. — SkierowaÅ‚ siÄ™
w stronÄ™ sypialni.
— Halo — powiedziaÅ‚a Iran do sÅ‚uchawki.
Trzy andki, pomyślał Rick, które powinienem był wytropić jeszcze dzisiaj zamiast
wracać do domu. Na ekranie pojawiła się twarz Harry’ego Bryanta, było więc już za
późno, żeby się ukryć. Na sztywnych nagle nogach wrócił do aparatu.
— Tak, jest tutaj — mówiÅ‚a Iran. — KupiliÅ›my kozÄ™. ProszÄ™ do nas wpaść, panie
Bryant i zobaczyć jÄ…. — Przez chwilÄ™ sÅ‚uchaÅ‚a w milczeniu, a potem oddaÅ‚a sÅ‚uchawkÄ™
Rickowi. — ChcÄ™ ci coÅ› powiedzieć — powiedziaÅ‚a. WróciÅ‚a do skrzynki empatycznej,
usiadła i znowu zacisnęła w dłoniach dwa uchwyty. Zespoliła się niemal natychmiast.
Rick stał ze słuchawką, uświadamiając sobie jej duchową nieobecność. Uświadamiając
sobie własną samotność.
— Halo — odezwaÅ‚ siÄ™ do sÅ‚uchawki.
— ZÅ‚apaliÅ›my trop dwóch pozostaÅ‚ych androidów — oznajmiÅ‚ Harry Bryant. Dzwo-
nił ze swojego gabinetu. Rick widział znajome biurko, stosy dokumentów, jakichś pa-
pierów i chÅ‚amu. — Najwidoczniej zostaÅ‚y ostrzeżone, wyprowadziÅ‚y siÄ™ z miejsca, któ-
rego adres dostaÅ‚eÅ› od Davy’ego i teraz znajdujÄ… siÄ™... Poczekaj. — Bryant zaczÄ…Å‚ szperać
na swoim biurku, wreszcie znalazł potrzebny dokument.
Rick odruchowo sięgnął po pióro. Położył umowę zakupu kozy na kolanie i przygo-
tował się do zapisywania.
— Budynek Conapt 3967-C — powiedziaÅ‚ inspektor Bryant. — Jedź tam najszybciej,
jak zdołasz. Zakładamy, że wiedzą już o tych, które usunąłeś. O Garlandzie, Lubie i Po-
lokovie. Dlatego właśnie podjęli tę bezprawną ucieczkę.
— BezprawnÄ… — powtórzyÅ‚ Rick. Aby ocalić życie.
— Iran powiedziaÅ‚a, że kupiÅ‚eÅ› kozÄ™ — rzekÅ‚ Bryant. — WÅ‚aÅ›nie dzisiaj? Po pracy?
— WracajÄ…c do domu.
— PrzyjadÄ™ obejrzeć kozÄ™, kiedy usuniesz pozostaÅ‚e androidy. A przy okazji. Roz-
mawiałem dzisiaj z Dave’em. Powiedziałem mu o kłopotach jakie ci sprawiły. Przekazał