- Carl wyjrzał przez okno. - Cieszę się, że się zdecydowałeś, bo bez ciebie to wszystko byłoby gdzieś tak ze sto razy trudniejsze.
Chwila ciszy. Za oknem budynek terminalu zniknął z pola widzenia, gdy prom skręcił w stronę pasa. Wyczuł wahanie Toma Nortona.
- Ale to by cię nie powstrzymało - stwierdził w końcu mężczyzna. - Prawda?
Carl obrócił głowę do przodu, przycisnął tył do oparcia fotela. On też nie spał za długo. Przez całą noc ciemne kąty jego pokoju hotelowego odwiedzała Elena Aguirre, udając, że jest Sevgi Ertekin, nie do końca skutecznie.
- W sumie nie.
- Tak właśnie to robisz? - zapytał go Norton.
- Co robiÄ™?
- Stajesz się trzynastką. O to w tym właśnie chodzi? Po prostu nie pozwolić się powstrzymać?
Carl posłał mu zaskoczone spojrzenie.
- Nie. Tu chodzi o budowÄ™ genetycznÄ…. Czemu, czujesz siÄ™ porzucony?
- Nie. - Norton też głębiej zaparł się w fotel. - Po prostu próbuję zrozumieć.
Prom zaczął przyspieszać na pasie startowym. Deszcz zalał okno, rozmazany pod kątem przez wiatr. Cichy sygnał dźwiękowy - na panelach LCLS w górze zabłysł znak zaciągnięcia pasów ochronnych, łącznie z animowanymi instrukcjami. Zajęli się grubymi, wyściełanymi pasami tkanin. Podobnie jak w przypadku syreniego śpiewu przygotowań do zanurzenia w wirtualny format, Carl i tu miał problem z zaakceptowaniem unieruchomienia przez pasy - wyzwalały w całym jego ciele impulsy ucieczki, które musiał tłumić świadomym wysiłkiem wyuczonego w Ospreyu spokoju. Jednak tym razem, gdy skończył poprawiać pasy, głęboko wciągnął powietrze i ze wstrząsem przekonał się, że niczego nie czuje. Tylko wrażenie namierzonego celu, przenikające go zimno jak obudzona siatka.
- Przykro mi - odezwał się do mężczyzny obok. - Z powodu twojego brata. Żałuję, że to musiało się tak skończyć.
Norton nie odpowiedział.
Pełen nacisku sygnał dźwiękowy z tyłu, po drugiej stronie przejścia, sygnalizował, że jakiś dureń nie zdołał się właściwie przypiąć. Pojawiła się stewardesa, pospiesznie idąc na pomoc. Silniki promu zaczęły pracować głośniej, nabierając mocy. Na panelu LCLS pojawił się fioletowy napis, najpierw po chińsku, potem angielsku, hiszpańsku i arabsku, gasnąc w końcu. Na stanowisku.
Carl zerknÄ…Å‚ na milczÄ…cego dyrektora INKOL.
- To jeden z powodów, dla których tu jesteś, prawda?
- Jestem tu z powodu Sevgi. - Napięty głos.
Dźwięk silników na zewnątrz przeszedł w miarowy ryk, prom zwolnił hamulce i pognał wzdłuż pasa. Carl poczuł siłę ponownie wciskającą go w fotel, tym razem zewnętrzną i potężniejszą od niego.
Zamknął oczy i poddał jej się.
Wystrzelili w niebo z łykiem turbin. Zapaliło się suborbitalne paliwo, kopniakiem wyrzucając ich w górę, nad krzywiznę świata. Pasy nie pozwalały im oderwać się od fotela.
- Pieprzony Ortiz - zaklął głośnio Norton obok.
We wstrząsach i ryku lotu nie było jasne, czy mówi o człowieku, czy zwraca się do niego. A tym razem jego głos brzmiał inaczej, w sposób trudny do zdefiniowania, ale gdzieś na jego dnie Carl usłyszał coś podobnego do rozpaczy.
* * *
Norton tak naprawdę nie był zaskoczony, gdy Jeff wypluł to nazwisko, ale nie dlatego, że było szokiem. Po prostu zdziwienie nie było już dostępną opcją: dostarczające go gruczoły pracowały przeciążone od chwili, gdy wczorajszego wieczora Marsalis odtworzył mu telefoniczną rozmowę Jeffa i powiedział o Ren. I zdecydowanie nie powinno to mieć dla niego większego znaczenia niż zdrada brata.
A jednak miało.
Wciąż pamiętał zmiany, gdy Ortiz wszedł w pełni na pokład w Jefferson Park, gdy szczupły, dynamiczny polityk z Wybrzeża przekształcił się z konsultanta i członka rady politycznej w faktycznego dyrektora politycznego Ameryk. Pamiętał nagłe wrażenie obcinania, gdy pokłady biurokracji zmuszono nagle do efektywnej pracy albo po prostu zredukowano do niezbędnego minimum. Pamiętał, jak dotychczasowi satrapowie w rodzaju Nicholsona i Zikomo zaczęli walczyć o życie. Nowi ludzie i awanse, Andrea Roth, Lena Oyeyemi, Samson Chang. On sam. Fala zmian i towarzyszący jej napływ świeżego powietrza, jakby ktoś nagle otworzył wszystkie okna od strony East River.
Innego dnia, przy innej okazji, kogoś mówiącego coś takiego nazwałby kłamcą, nie przyjąłby tego do wiadomości.