Każdy jest innym i nikt sobą samym.


- Raczej wiara we własne siły. I to ty usiłowałeś ją nam zaszczepić, nie pamiętasz?
- Nie bardzo, ale niech będzie. A wracając do odwiedzin jeśli będziecie potężniejsi od nas, to czy nie możecie mimo to nas odwiedzić? Uważasz, że silniejsi odwiedzają słabszych tylko jeśli zamierzają ich podbić? I jeszcze jedno - powstrzymał odpowiedź Krycza uniesieniem ręki. - My też będziemy się rozwijać, już dzisiaj mamy ludzi, którzy potrafią co nieco robić przy pomocy umysłu. Ludzkość nie lubi stać w miejscu, czasem wyczynia dzikie skoki w nieprzemyślanych kierunkach, ale generalnie posuwa się do przodu. - Położył obie dłonie na ramionach Krycza, zacisnął je na chwilę. - Gońcie nas!
Odwrócił się i skierował do ławy. Zaraz po zajęciu miejsca pochylnia mrugnęła światłem, a potem w ułamku sekundy ściany boczne zgasły i na krótką chwilę zapanowała nieprzenikniona ciemność.
Pochylnia rozbłysła na ułamek sekundy, niemal jak stroboskop, potem jeszcze kilka razy, aż rozjarzyła się zwolna i świeciła stabilnie. Jonathan usłyszał jakiś pomruk z tyłu, ale już cęgi Bazy Kamiennej chwyciły go za głowę, tak, że nie zdołał odwrócić jej i sprawdzić źródła dźwięku. Zresztą już po chwili zrozumiał, że to tłum Soyeftie rozpoczął jakąś melorecytację, zupełnie inaczej brzmiącą niż hipnopieśń, ale również całkowicie odmienną od jakiejkowiek ziemskiej kadencji. Pieśń w dziwny sposób potężniała, wcale nie stając się głośniejszą, jakby nowi wykonawcy włączali się do chóru, który jednocześnie, o precyzyjnie odmierzony ułamek decybela, osłabiał siłę głosu. Jonathan poczuł, że jest całkowicie unieruchomiony, choć umysł ma jasny, zmysły wyostrzone. Udało mu się w kantacie mruczanej w nieznanym mu języku wyróżnić słowa: Jonathan" a potem teicho" czyli w crasa Ziemia". Ekscentryczny rytm songu porywał i odświeżał, Jonathan poczuł, że całe zmęczenie, całe wyczerpanie fizyczne i psychiczne zanika, uświadomił sobie, że ma tak mocny, ostry wzrok, że jest w stanie niemal przebić ściany i wreszcie zobaczyć co jest poza granicami Ultene. Oddychał tak rzadko, tak głęboko i mocno, że niemal uwierzył w możliwość powalenia swoim tchnieniem drzewa. Przestał
odczuwać więzy Bazy Kamiennej, po prostu siedział nieruchomy
jak głaz, bo tak chciał i tak mu było wygodniej. Rytm songu Soyeftie uległ lekkiemu zakłóceniu, ale po kilku sekundach wrócił do kołyszącego, monotonnego, równego zaśpiewu. I wciąż potężniał, nie stając się głośniejszym. Nagle w kolano Jonathana uderzyło coś twardego, uciekł na chwilę z transu, by zobaczyć Farmi poszturchującego jego nogę czubkiem nosa. Jonathan usiłował wyrwać się na chwilę z okowów pieśni, ale nagle ogarnęło go zobojętnienie na całość otaczającego świata i siebie samego.
Niewidzialny
słup twardego powietrza uderzył go w klatkę piersiową, zapierając dech i wywołując lekki przelotny lęk. Przestał oddychać i natychmiast ból ustał, świat przed oczami podzielił się na poziome pasma jak na ekranie popsutego telewizora, ściana pochylnia, poszatkowana na równe plastry, rozjechała się,
niektóre z pasów zawirowały, przecinając się wzajemnie. W uszach zapulsował niski basowy werbel, pod mostkiem odezwał się ostry kłujący ból


Epilog
W otaczającą ciemność, poprzez zamknięte powieki, uderzyła mocna aż do bólu jasność. Powieki zatrzepotały, Jonathan usiłował otworzyć oczy, poruszył głową.
- Żyć to on żyje, ale wygląda jakby niedługo miał się z tego cieszyć - usłyszał z ciemności.
Szarpnął głową. Któraś z kolei próba przyniosła zamierzony efekt udało mu się podnieść powieki, ale mocny blask zmusił go natychmiast do zamknięcia oczu.
- Zabierz światło! - polecił drugi głos. - Gdzie ta cholerna karetka!
-wiatło zsunęło się z jego twarzy, ponownie otworzył oczy. Dwie czarne sylwetki przecinały ciemne, wieczorne albo poranne niebo.
- Krycz? - szepnął Jonathan.
- Co mówi? - zapytał głos, który odezwał się jako drugi. - Krzycz? - pochylił się nad Jonathanem. - Nie krzyczeć? - odczekał chwilę. - Proszę leżeć spokojnie, zaraz będzie lekarz