Każdy jest innym i nikt sobą samym.


- Liczą się skutki, Belgarionie, nie intencje. Urvon zatem został zmuszony, by przerwać swój pęd ku wytworności i pławie­niu się wśród adorujących go pochlebców. Wpadł w istny szał działania. Ożywił dawno zapomniane przepowiednie i tak nimi lawirował i manipulował, aż zdawały się głosić to, co on chciał.
- To znaczy co?
- Próbuje przekonać ludzi, że pojawi się nowy bóg, który obejmie władzę nad Angarakiem. Będzie to wskrzeszony Torak albo jakaś nowa boska postać natchniona duchem Toraka. Posiada nawet kandydata na nowego boga Angaraków.
- Och? Któż nim jest?
Twarz Zakatha wyrażała teraz rozbawienie.
- Widzi on nowego boga za każdym razem, gdy spogląda w lustro.
- Nie mówisz tego poważnie!
- Och, bardzo poważnie. Urvon przez cały czas próbuje przekonać samego siebie, że od kilku stuleci pełni rolę co najmniej półboga. Pragnąłby zapewne przeparadować przez całą Malloreę w złotym rydwanie, lecz obawia się opuścić Mal Yaska. Z tego co wiem, pewien obrzydliwy garbus od stuleci pała żądzą zabicia go. Myślę, że jest to jeden z uczniów Aldura.
Garion skinął głową.
- Beldin - powiedział. - Spotkałem go.
- Czy rzeczywiście jest tak odrażający, jak opisują go w przeróżnych opowieściach?
- Prawdopodobnie nawet gorszy. Chyba nie chciałbyś znaj­dować się w pobliżu i obserwować, co zrobi z Urvonem, gdy dostanie go w swe ręce.
- Życzę mu pomyślnych łowów, lecz na Urvonie, niestety, nie kończą się moje kłopoty. Po śmierci Toraka zaczęły napływać z Darshivy pewne pogłoski. Kapłanka Grolimów, Zandramas, również zaczęła zapowiadać nadejście nowego boga.
- Nie wiedziałem, że ona jest Grolimem - zdumiał się Garion.
Zakath potwierdził posępnym skinieniem głowy.
- Uprzednio towarzyszyła jej w Darshivie bardzo nieprzyjem­na reputacja. Następnie ogarnęła ją tak zwana ekstaza przepowie­dni i nagle uległa osobliwej transformacji. Gdy teraz przemawia, nikt nie potrafi oprzeć się jej słowom. Wygłasza kazania przed rzeszami wiernych, rozpalając w nich nieograniczoną żarliwość. Jej nowina o nadejściu nowego boga obiegła Darshivę lotem błyskawicy i rozprzestrzeniła się na Regel, Voresebo i Zamad. Całe północno-wschodnie wybrzeże Mallorei należy do niej.
- Co Sardion ma z tym wspólnego? - spytał Garion.
- Sądzę, że jest to klucz do całej sprawy - odparł Zakath. - Zarówno Urvon, jak i Zandramas wydają się wierzyć, że ktokol­wiek go znajdzie i posiądzie, ten zwycięży.
- To samo twierdzi Agachak, hierarcha Rak Urga - odezwał się Garion.
Zakath skinął głową w zadumie.
- Powinienem był się z tym liczyć. Grolim zawsze pozostanie Grolimem bez względu na to, czy pochodzi z Mallorei czy z Cthol Murgos.
- Zdaje mi się, że powinieneś wrócić do Mallorei i zrobić tam porządek.
- Nie, Belgarionie. Nie przerwę mojej kampanii w Cthol Murgos.
- Czy osobista zemsta jest tego warta? Zakath spojrzał zaskoczony.
- Wiem, że nienawidziłeś Taura Urgasa, lecz on nie żyje, a Urgit to nie to samo. Trudno mi uwierzyć, byś poświęcił całe imperium tylko po to, żeby wziąć odwet na jakimś człowieku.
- Ty... wiesz? - Twarz Zakatha wykrzywił bolesny gry­mas. - Kto ci powiedział?
- Urgit. Opowiedział mi całą historię.
- Spodziewam się, że z dumą - wycedził Zakath przez zaciśnięte zęby. Jego twarz była blada.
- Nieszczególnie. Raczej z żalem i wzgardą. Nienawidził Taura Urgasa nawet bardziej niż ty.
- Trudno mi w to uwierzyć, Belgarionie. Odpowiem ci jednak na twoje pytanie. Tak, poświęcę imperium, cały świat, jeśli zajdzie taka potrzeba, by utoczyć ostatnią kroplę krwi Taura Urgasa. Nie zasnę, nie spocznę, nikt nie odwiedzie mnie od myśli o zemście i zmiażdżę każdego, kto stanie mi na drodze.
Powiedz mu, szorstki głos odezwał się nagle w umyśle Gariona.
- Co?
Powiedz mu prawdę o Urgicie.
- Ale...
Uczyń to, Garionie. Musi się o tym dowiedzieć. Ma do wykonania pewne zadania, a nie zajmie się nimi, dopóki nie odłoży na bok nękającej go obsesji.
Zakath przypatrywał się Garionowi z widocznym zaintereso­waniem.
- Przepraszam, ale właśnie otrzymuję instrukcje - wyjaśnił nieprzekonująco Garion.
- Instrukcje? Od kogo?
- Nie uwierzyłbyś. Powiedziano mi właśnie, bym przekazał ci pewną informację. - Wziął głęboki oddech. - Urgit nie jest Murgiem - powiedział bezbarwnie.
- O czym ty mówisz?
- Powiedziałem, że Urgit nie jest Murgiem, a przynajmniej nie całkowicie. Jego matka była Murgoską, lecz jego ojcem wcale nie był Taur Urgas.
- Łżesz!
- Nie. Dowiedzieliśmy się o tym przebywając w pałacu Drojim w Rak Hagga. Urgit również nie zdawał sobie z tego sprawy.
- Nie wierzę ci, Belgarionie! - Zakath krzyczał, a jego twarz posiniała z wściekłości.
- Taur Urgas nie żyje - powiedział Garion zmęczonym głosem. - Urgit zadbał o to podrzynając mu gardło i grzebiąc go głową w dół. Twierdzi również, że kazał zabić wszystkich swoich braci, prawdziwych synów Taura Urgasa, żeby zpewnić sobie bezpieczny tron. Nie sądzę, by choć jedna kropla krwi Urgasa płynęła gdziekolwiek na świecie.
Zakath zmrużył oczy.
- To podstęp. Sprzymierzyłeś się z Urgitem i przynosisz mi to absurdalne kłamstwo, by ocalić jego życie.
Użyj Klejnotu, Garionie, podpowiedział głos.
- W jaki sposób?
Wyjmij z rękojeści miecza i chwyć w prawą dłoń. Ukaże Zakathowi prawdy, których żąda. Garion wstał.
- Czy jeśli pokażę ci prawdę, będziesz patrzył? - spytał wzburzonego cesarza Mallorei.
- Patrzył? Na co patrzył?
Garion podszedł do miecza i zdjął delikatnie skórzaną osłonę pokrywającą rękojeść. Położył dłoń na Kamieniu, a on odłączył się ze słyszalnym szczęknięciem. Garion odwrócił się do męż­czyzny siedzącego przy stole.
- Nie jestem pewny, jak to działa - powiedział. - Aldur potrafił to czynić, lecz ja osobiście nigdy nie próbowałem. Sądzę, że powinieneś patrzeć tutaj. - Wyciągnął prawą rękę tak, że Klejnot znalazł się tuż przed twarzą Zakatha.
- Co to jest?
- Nazywacie go Cthrag Yaska - odrzekł uroczyście Garion. Zakath cofnął się z pobladłą ze strachu twarzą.
- Nie wyrządzi ci krzywdy. O ile go nie dotkniesz.
Kamień, który w ciągu kilku ostatnich miesięcy raczej markot­nie przyjmował ciągłe polecenia Gariona powstrzymujące go od działania, powoli zaczął pulsować i jaśnieć w dłoni swego pana, otaczając twarz Zakatha niebieską poświatą. Cesarz uniósł rękę, jakby chciał odepchnąć od siebie pałający kamień.
- Nie dotykaj go - ostrzegł ponownie Garion. - Tylko obserwuj.