Tam też Mari z Merly, stary wenijski kucharz, znający tylko kilka słów w języku raizyjskim (głównie przekleństwa), nafaszerował go ciastkami z agrestem, aż rozbolał go żołądek, później zaś wlewał mu do gardła olejek goździkowy, dopóki ten nie poczuł się lepiej. Tam też wreszcie rozciął sobie policzek, próbując golić się jak ojciec; złamał rękę, próbując walczyć jak Hurin; ogolił głowę, chcąc wyglądać jak Łysy Mollas, zastępca ojca pod Wierną Górą, o którym wielu mówiło, że pośród raizyjskich wojowników nikt się nie może z nim równać.
Wszystko przepadło. Wszyscy ci spokojni, wychowani w górach ludzie.
Phelas, Mari z Merly, Amy, Mollas, zegarmistrz Sterry, karczmarz Barleaf, Dorsen, zarządca posiadłości jego ojca... zginęło tak wielu przyjaciół, przygodnych znajomych, ukochanych. Mężczyźni, którym w dzieciństwie machał ręką na ulicy lub w polu; kobiety, którym się kłaniał w kaplicy i na bazarze; dzieciaki, z którymi ścigał się i toczył boje w lasach, stodołach i wapiennych kamieniołomach – wszyscy polegli z rąk żołnierzy Izgarda.
Camron zagarnął garść ziemi, napełniając dłoń ciepłą, chropowatą wilgocią, a potem orał coraz głębiej, jakby chciał się dokopać do samego wnętrza.
Jakąż to wieść przekazał posłaniec? “Izgard zajął Thorn. Wygląda na to, że wysłał w szpicy oddział harrarów, by zabili wszystkich, którzy odmówią złożenia broni. Powinieneś być dumnych ze swych ziomków, panie, jako że nikt z nich się nie poddał”.
Chciał przez to powiedzieć, że nikt się nie ostał. Harrarzy nie dali nikomu szansy na złożenie broni, wszystkich wycięli w pień. Głęboko, bardzo głęboko w sercu Camron czuł tę prawdę. Król Garizonu najpierw zabił mu ojca. Teraz zniszczył jego dom.
I za co? Za stare jak świat więzy, nigdy nie wspominane, nigdy nie wykorzystywane, które łączyły ród Thornów z kolczastą koroną Garizonu?
Uderzył pięścią w rozmiękłą ziemię. Zarówno on, jak i jego ojciec nie zasłużyli sobie na ten okrutny los. A tym bardziej mieszkańcy miasteczka. W ciągu stuleci granica Garizonu z Raize przesuwała się to w jedną, to w drugą stronę, spychając Thorn pod władanie różnych władców, zmieniając odpowiednio nazwę osady: raz zwała się Thorn, raz Thoren. Jednakże przed pięćdziesięcioma laty, dokładnie w osiem tygodni po zwycięstwie Bericka pod Wierną Górą, mieszkańcy miasta zebrali się na placu targowym i zadeklarowali swą przynależność do Raize. Od tamtego czasu nazwa miasta pozostawała niezmienna: Thorn.
Tyle że teraz nie było mieszkańców, a bez nich nie było też miasteczka i jego nazwy.
Camron z taką zapalczywością potrząsnął głową, że wraz z nią zatrzęsło się całe ciało. Mierziła go myśl, że buty Izgarda depczą jego ojczystą ziemię. Mierził go widok, który oglądał za każdym razem, kiedy przymykał powieki. Podniósł się ciężko i stanął na nogi. Klatka piersiowa jeszcze nie zdążyła się uspokoić, lecz szybko wyrównał oddech. Wytarł kurz z policzków i z dłoni, po czym zaczął wolno schodzić w stronę dworu.
– Jeszcze za wcześnie, by ruszać na Izgarda – powiedział Ravis niecałe dwie godziny wcześniej w migotliwym blasku świec wielkiej sali. – Druga połowa najemników pojawi się w Bay’Zell dopiero w przyszłym tygodniu, a tych, których mamy, nie zdążyłem przeszkolić. Twoi ludzie może i są świetnymi rycerzami i jeźdźcami, lecz łucznicy Izgarda powystrzelają im konie, gdy tylko ci wjadą na pole bitwy. A rycerz bez wierzchowca może równie dobrze namalować sobie na napierśniku głowę byka i udawać ruchomy cel. Choć słowo ,,ruchomy” to chyba nazbyt hojne określenie. W pełnej zbroi, jaka obecnie jest popularna w Raize, rycerz ma większą szansę przeżyć, jeśli pozostanie na ziemi i potoczy się na bezpieczną odległość, niż kiedy wstanie i spróbuje uciec.
Plecy Camrona zesztywniały. Jakże nienawidził chłodnego, sarkastycznego tonu Ravisa! Ten człowiek wszystko, co dobre, odstawił w kąt swymi złośliwymi uwagami, jednym ironicznym stwierdzeniem odrzucając sto lat rozwoju sztuki wojennej. Nie dbał o ludzi ani o sprawy. Myślał tylko o sobie.
W wojnie nie liczyła się wyłącznie strategia, dochodziły też serce, dusza i wiara. Raizyjscy rycerze nie zwyciężyli pod Wierną Górą dzięki lepszemu wyszkoleniu; odnieśli zwycięstwo, albowiem bronili swych rodzin i domów, a także dlatego, że dowodził nimi wielki wódz, w którego wierzyli.