— Nie muszę ci odpowiadać, wojowniku. Wybrałeś własną drogę. Rób, co chcesz, jedź nią lub ją opuść. A co na niej znajdziesz, to nie moja sprawa.
— A jednak… — dziecinny głos Alona przerwał ciszę, zmniejszając napięcie narastające między dwoma mężczyznami, które Tirtha postrzegała jako cień znacznie ciemniejszy i groźniejszy od otaczającego ich mroku. W naturze Sokolnika było coś, co reagowało na sługę Ciemności, był jak wyciągnięty z pochwy miecz mknący na spotkanie drugiego miecza. — Ale skoro powiedziałeś nam trochę, czemu chcesz zataić resztę?
Siedział spokojnie na klaczy, dziecko spoglądające z uwagą na nieznajomego mężczyznę. Tirtha obserwowała ich uważnie. Z każdą godziną wspólnej podróży nabierała
pewności, że Alon nie ma nic wspólnego ze Starą Rasą, lecz jest synem znacznie starszego, dłużej związanego z Mocą ludu, którego nigdy nie zdoła zrozumieć.
Twarz mieszkańca puszczy straciła obojętność maski i wykrzywił ją grymas gniewu. Panował jednak nad sobą i nie wybuchnął.
— Sam tego poszukaj! — Ściszył głos i syczał zniekształcając słowa: — Jeszcze nie rozkazujesz Wielkim Władcom! Mnie też nie rozkazujesz! — Odwrócił się i zniknął jak zdmuchnięty. Kosmacze pokuśtykali z powrotem w mrok.
Zostali sami na polanie.
Tirtha nie odzywała się do nikogo, jadąc na torgiańczyku za kucykami, które biegły obok siebie szerszą w tym miejscu drogą. Zaniepokoiła się bardziej, niż odważyłaby się przyznać w duchu, ale pogodziła się z myślą, że jej towarzysze podróży nie byli tymi ludźmi, na jakich wyglądali. Od samego początku intrygowała ją tajemnica Alona, gdyż znalazł się wśród nich za pośrednictwem wielkiego czaru, o którym nigdy nie słyszała. Kim był Sokolnik, początkowo uważany przez nią za upartego rębajłę, który może wiele przeszedł, lecz miał tak wąskie horyzonty myślowe, że nie umiał lub nie chciał zmienić znanego od dzieciństwa sposobu życia? Kim był Sokolnik, który podał jej swoje imię i nadal toczył ze sobą walkę? Nie wątpiła, że usiłował pogodzić dwa krańcowo odmienne spojrzenia na świat. Nosił u pasa zaklętą broń i tej nocy posłużył się nią z wprawą człowieka wtajemniczonego przynajmniej w niższe Misteria. A mimo to lgnął do życiowej roli wojownika i żądał wyjaśnień od władcy lasu, jakby ten był najemnym żołnierzem.
Tak, musiała rozwiązać wiele zagadek, a przynajmniej dwie z nich dotyczyły charakteru obu jej towarzyszy podróży, mężczyzny i chłopca.
Dlaczego właśnie teraz o nich rozmyśla; czy raczej nie powinna równie uczciwie zastanowić się nad sobą? Nie wiedziała już, kim jest i kim jeszcze może się stać. Pewne było tylko to, że musi dotrzeć do Sokolego Rogu. A co dalej? Jej sny zaprowadziły ją jedynie do pokoju, w którym ukryto tajemniczą szkatułkę. Nie śmiała nawet przypuszczać, co zawierała ani co z nią później zrobi. Uważała, że leśny wielmoża miał rację, drwiąc sobie z nich. Jechali przecież na oślep, narażając się na niebezpieczeństwa po stokroć straszniejsze od pułapek zastawionych w jego władztwie.
Wydawało się, że najgorsze mieli już za sobą. Gdy pan puszczy i jego poddani wycofali się w mrok, Tirthę opuściły złe przeczucia i już nie nasłuchiwała niewidzialnych przeciwników. Dlaczego tamten dał im wolną drogę? Czy po to, żeby stawili czoło znacznie cięższym próbom, a on mógł przyglądać się ich zmaganiom (jak sam wyznał) z perwersyjną przyjemnością? Z pewnością spodziewał się, że poniosą klęskę. Pomimo tej świadomości Tirtha zacięła się w uporze. I chociaż zdawała sobie sprawę, że nie może przygotować się na spotkanie z nieznanym, jechała wyprostowana, trzymając wysoko głowę. Droga kluczyła teraz wśród rzadziej rosnących drzew i zarośli stanowiących granicę niesamowitego lasu. Czekał na nich poranek i Sokoli Róg.