Wyraźnie dostrzegała granicę między stężałym śniegiem a sypkim puchem wokół. Jaki piękny musiał być ten stok, nim zjawiła się tu Jenny i reszta. Czyste błękitne niebo, nieskalany śnieg. Marzenie kierowców skuterów śnieżnych. Dodać do tego alkohol i głupotę, a wszystko zamienia się w koszmar.
- Jakieś ślady?
- Nic. - Brian zerknął na zegarek i rzucił wiązankę przekleństw.
- Co? - Christine zaniepokoiła się, widząc, jak chłopak się denerwuje.
- Facet nie żyje. - Brian nadal pracował. - Cholera!
- Na pewno? - zapytała Christine. Brian pokiwał głową.
- Nawet jeśli przeżył uderzenie i nie cisnęło go na głaz albo drzewo, to upłynęło za dużo czasu. Chyba że miał szczęście i wylądował w poduszce powietrznej.
- To mogło się zdarzyć, prawda?
- Czasem się zdarza. - Brian spojrzał na nią oczami, które jak na jego młody wiek widziały zbyt wielu martwych ludzi. - Ale bardzo prawdopodobne, że udusił się dziesięć minut temu.
Kiedy to usłyszała, serce jej się zacisnęło. Czy utrata pacjenta kiedykolwiek przestanie ją boleć? Nawet go nie widziała, ale albo Jenny, albo Theresa straciła męża.
- Dobra, jesteśmy gotowi - oznajmił ratownik. - Zanieśmy go ostrożnie.
Brian i Eric pokiwali głowami i na trzy unieśli specjalne nosze stosowane przy urazach kręgosłupa. Christine ruszyła z nimi, walcząc z frustracją. Zwykle biegłaby przy boku pacjenta aż do drzwi sali operacyjnej i wykrzykiwała polecenia. Ale na stoku nie mogła zrobić nic więcej.
- To Paul? - Jenny zawołała z wnętrza śmigłowca, kiedy postawili nosze. Widząc poobijaną twarz mężczyzny, wybuchnęła płaczem.
- To on? - zapytała Christine.
- Nie! - Jenny nie mogła zapanować nad łzami. - To Ted! Żyje? - Tak.
„Jak na razie”, dodała w myślach Christine, modląc się, aby ten stan się utrzymał. Jeśli doleci do szpitala, miał jej zdaniem pięćdziesiąt procent szans.
- A gdzie Paul? - zapytała Jenny. - Znaleźli go?
- Nadal szukają.
Christine nie chciała jej powiedzieć tego, co stwierdził Brian. Mąż Jenny nadal mógł żyć.
Brian i Eric wrócili, żeby zebrać sprzęt i szukać dalej. Pilot odchylił się i zawołał do ekipy pracującej przy Tedzie:
- Gotowi?
- Prawie - odkrzyknął sanitariusz i spojrzał na Christine. - Odsuń się.
- Czekajcie! - krzyknęła Jenny. - A mój mąż? Proszę... Drzwi się zamknęły. Ratownik medyczny objął Jenny, kiedy padła mu w ramiona, płacząc. Christine odsunęła się, całym sercem współczując Jenny. Kiedy śmigłowiec zniknął za drzewami, Alec dołączył o niej.
- Jakiś ślad Paula? - zapytała.
Pokręcił głową. Sądząc po jego spojrzeniu, myślał to samo co Brian.
„Cholera!” - Christine walczyła, aby zachować zawodowy dystans, ale nie udało jej się. To, że była lekarzem, nie znaczyło, że nic nie czuła, a przedwczesna śmierć była wrogiem, z którym walczyła przez całe życie.
Kiedy śmigłowiec odleciał, wiatr stał się bardziej wyczuwalny. Szczypał w twarz, kiedy dął nad lodem. Buddy zawył, przyciskając się do nogi Aleca.
- Wiem, stary. - Alec poklepał psa po głowie, odwracając wzrok od Christine. - Myśli, że zawiódł.
Serce jej się zacisnęło, gdy zdała sobie sprawę, że Alec myśli też tak o sobie.
- Nieprawda. Znalazł jednego z nich żywego.
- Aha. - Dalej głaskał psa. - Zwykle się mówi, że trzy na cztery to niezły wynik.
Pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Ale cztery na cztery byłoby lepiej.
Odwrócił się i stał do niej plecami, przyglądając się lawinisku. Wiatr szarpał jego kurtką.
- Cztery na cztery byłoby o niebo lepiej.
Objęła go, stając za nim i przyciskając policzek do jego łopatek.
- Dlaczego nie wziął nadajnika? - zapytał z gniewem Alec. - Jeśli zapomniał spakować, to mógł wypożyczyć.