Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Sam dobrze wiem, bo zdarzyło mi się zabijać, kiedy musiałem. Jeśli trzeba sprzątnąć tego Irańczyka, zrobimy to, ale proszę nie liczyć, że dla jednej głowy zgładzę sto tysięcy.
Ryan odstąpił, rzucił swoją legitymację na biurko i wyszedł z pokoju.
- O, Jezu! - odezwał się Chuck Timmons, który słuchał tej rozmowy włączony mikrofon. Słuchał jej cały sztab sił strategicznych.
- No, tak - bąknął Fremont. - I dzięki Bogu. Rozbroić mi zaraz tę rakietę!
Dowódca SAC musiał się teraz dobrze zastanowić. Nie pamiętał, czy Kongres nadal obraduje, lecz nie miało to wielkiego znaczenia. Rozkazał więc łącznościowcom wezwać przewodniczących i przywódców mniejszości w komisjach sił zbrojnych Izby Reprezentantów i Senatu. Kiedy cała czwórka mogła już rozmawiać jednocześnie, Fremont zadzwonił do wiceprezydenta, który nadal czekał, krążąc na pokładzie “Anioła”.
 
- Jack?
Ryan odwrócił głowę.
- Co tam, Arnie?
- Dlaczego?
- Bo nie przypadkiem decydować muszą dwie osoby. W mieście jest sto tysięcy ludzi, albo i więcej. Nie pamiętam, jakie jest duże - ciągnął Jack, zapatrzony w chłodne, bezchmurne niebo. - Nie chcę go mieć na sumieniu. Jeżeli zamierzamy zgładzić Daryeiego, są inne sposoby. Wystarczająco skuteczne, by wykończyć zasrańca. Jack dmuchnął dymem w górę.
- Moim zdaniem, miałeś rację. Pamiętaj, że ci to mówię.
- Wielkie dzięki. - Jack odwrócił się do Van Damma i po dłuższym milczeniu zapytał: - Ale, ale. Gdzie nasza Liz?
- Dali jej środki i zapakowali do łóżka. Nie popisała się, co?
- A kto się popisał, Arnie? Tyle, że mieliśmy szczęście. Możesz powtó­rzyć prezydentowi, że rezygnuję ze stanowiska poczynając od, powiedz­my od piątku. Tak samo dobra data, jak inna. O mojego zastępcę niech się inni martwią.
Szef sztabu przy prezydencie pomilczał, po czym wrócił do dręczącej go sprawy.
- Zdajesz sobie przecież sprawę, co tu rozpętałeś?
- Chcesz powiedzieć, Arnie, że kryzys konstytucyjny? Nie pierwszy raz, Arnie, nie pierwszy raz. - Jack pstryknął niedopałkiem w śnieg. - Podrzućcie mnie tym śmigłowcem do Andrews, co?
- Zaraz się tym zajmę.
 
Kiedy lecieli już nad terytorium amerykańskim, Clarkowi przyszła do głowy nowa myśl. Wszystkie te lekarstwa w walizce Katiego. Prednizon, kompazin. Prednizon to steroid, używany często do zwalczania skut­ków... Clark wstał z fotela i przyjrzał się Katiemu. Mimo opaski na oczach dało się zauważyć różnicę między schwytanym a jego ostatnimi fotografiami. Kati wychudł, tracił włosy. Clark zrozumiał, że Arab umie­ra na raka. Co to może oznaczać? Agent połączył się z centralą i przeka­zał tę informację dalej.
 
Gulfstream wylądował z kilkuminutowym opóźnieniem. Ryan ocknął się na kanapie w salonie dla ważnych osobistości w południowym skrzydle zabudowań Andrews. Obok niego siedział Murray, który nawet nie zmrużył oka. Trzy wozy z FBI już czekały. Clark, Chavez, Kati i Hosni wsiedli do nich, po czym kolumna terenówek z napędem na cztery koła ruszyła do Waszyngtonu.
- Co z nimi zrobimy? - zapytał Murray.
- Mam już pomysł, ale najpierw chcę coś sprawdzić.
- Co takiego?
- Macie w gmachu Hoovera salę przesłuchań?
- Tam nie, ale znajdzie się jakaś w naszym oddziale okręgowym, w Buzzard’s Point. Daliście im chińską narkozę? - zaciekawił się Murray.
- A jak. Powiedziałem Clarkowi, że ma ich uśpić, nim im wytnie jajka. Ryan odwrócił się, słysząc huk. “Anioł Zagłady” lądował na tym samym pasie startowym zero jeden, od którego oderwał się dziesięć godzin wcześniej. Najwyraźniej pogotowie strategiczne zakończyło się prędzej, niż zapowiadano.
 
”Admirał Łunin” wynurzył się wśród rac świetlnych i pław dymnych zrzuconych przez P-3. Odległość nie pozwalała na wysłanie z lądu śmi­głowców ratowniczych, szczególnie w taką pogodę. Ocean nadal się bu­rzył, a światła było jak na lekarstwo, lecz okręt Dubinina był jedyną jednostką w tym rejonie. Toteż komandor dołożył wszelkich starań, by zorganizować sprawną akcję ratowniczą.
 

Tematy